Na Kremlu panuje poczucie, że Ukraina coraz bardziej się oddala. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie można wykluczyć scenariusza wojny na większą skalę – uważa Adam Eberhardt, dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. W rozmowie z „Polską Zbrojną” przyznaje, że w Donbasie może dojść do eskalacji militarnej. Sytuację zaognia dodatkowo spór o autokefalię ukraińskiej Cerkwi.
Wydarzenia w Cieśninie Kerczeńskiej z końca listopada określane są mianem incydentu. W istocie Rosjanie otworzyli ogień do ukraińskich okrętów, które – jak twierdzą władze Ukrainy – znajdowały się na wodach międzynarodowych. Media ukraińskie donoszą o koncentracji sił rosyjskich przy granicy. Czy to początek nowej fazy konfliktu?
Napięcie wokół Morza Azowskiego rośnie stopniowo od kilku miesięcy. Moskwa twierdzi, że wraz z aneksją Krymu uzyskała prawo do kontrolowania wód terytorialnych wokół półwyspu. Ponadto wbrew rosyjsko-ukraińskiemu porozumieniu z 2003 roku stara się ograniczać obecność ukraińską na Morzu Azowskim przez wprowadzanie okresowych utrudnień w przejściu przez Cieśninę Kerczeńską. Dotyczy to nie tylko okrętów ukraińskiej marynarki wojennej, lecz także statków handlowych. Od kwietnia ponad 200 statków pod różnymi banderami zatrzymała tam i kontrolowała rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa. Jeszcze większe emocje wywołuje obecność wojskowa Ukrainy na Morzu Azowskim. Poroszenko jest oczywiście zainteresowany demonstrowaniem flagi swojego kraju w akwenie, a Putin stara się tego typu działania utrudniać. Drastycznym tego przykładem był właśnie incydent z końca listopada.
Ukraińcy we wrześniu przeprowadzili przez Cieśninę Kerczeńską na Morze Azowskie dwa okręty i obyło się to bez konsekwencji. Dlaczego teraz Rosja sięgnęła po rozwiązania radykalne?
Działania strony rosyjskiej można scharakteryzować jako pełzające ograniczanie dostępu do Morza Azowskiego. Jak dotąd, Rosja nie zdecydowała się na pełną blokadę. Mamy raczej do czynienia z nękaniem strony ukraińskiej, takim jak wprowadzanie ograniczeń, znoszenie ich, a następnie ponowne wprowadzanie itd. Rzeczywiście, kilka miesięcy wcześniej dwa kutry ukraińskie przeszły przez Cieśninę Kerczeńską, eskortowane przez okręty rosyjskie. Tymczasem teraz doszło do incydentu, pod pretekstem rzekomego złamania przez Ukraińców tymczasowego zakazu przejścia, którego strona rosyjska na czas nie notyfikowała.
Czy należy się zatem spodziewać dalszej eskalacji działań, np. w związku z tym, że Ukraińcy mogą kontynuować przerzucanie na Morze Azowskie sił i środków, co może się nie podobać Rosji?
Ukraina już ma na Morzu Azowskim część okrętów. Są to głównie kutry artyleryjskie, małe jednostki, ale odpowiednie do operowania na niewielkim akwenie. Proszę pamiętać także o tym, że Ukraina ma możliwość przerzucenia kutrów na Morze Azowskie również drogą lądową do Berdiańska. Wiadomo jednak, że dysproporcja w potencjale militarnym na Morzu Czarnym między Rosją a Ukrainą jest gigantyczna. Zatem dążenia Kijowa do zwiększenia swojej obecności na Morzu Azowskim traktowałbym bardziej jako wspomnianą już demonstrację flagi ukraińskiej niż istotne działania z punktu widzenia polityki obronnej.
Rosja stara się zamienić Morze Azowskie we własne morze wewnętrzne. Jakie to może mieć konsekwencje dla Ukrainy, dla jej gospodarki?
Incydent wojskowy w Cieśninie Kerczeńskiej otworzył światu oczy na problem, jakim jest ograniczanie Ukraińcom dostępu do Morza Azowskiego. Przy czym może to dotyczyć w większym zakresie spraw gospodarczych niż wojskowych. Proszę pamiętać o tym, że Mariupol jest głównym portem dla wschodniej Ukrainy, a przede wszystkim dla kontrolowanej przez Ukrainę części Donbasu. Tym samym jest kluczowy ze względu na potencjał eksportowy ukraińskiego przemysłu metalurgicznego, pozostającego pod kontrolą największego ukraińskiego oligarchy, Rinata Achmetowa, który pomimo rewolucji godności na Ukrainie wciąż jest silnym graczem na wewnętrznej scenie politycznej [w czasie wydarzeń na Majdanie Achmetow popierał Wiktora Janukowycza, oskarżany był także przez niektórych o finansowanie bojówek separatystów w Doniecku – przyp. red.]. Pozostaje on w taktycznym sojuszu z prezydentem Poroszenką. Ewentualna blokada portów ukraińskich nad Morzem Azowskim byłaby zatem uderzeniem w ukraińską gospodarkę, a wraz z tym także w stabilność społeczną w tej niezwykle wrażliwej części Ukrainy, czyli na obszarach sąsiadujących z linią frontu.
Czy jest to prawdopodobny scenariusz?
Nie wykluczam go, gdyby doszło do eskalacji napięcia rosyjsko-ukraińskiego, choć oczywiście z prawnego punktu widzenia byłoby to ewidentnym pogwałceniem przez Rosję podpisanych z Ukrainą porozumień. Pamiętajmy ponadto, że z Cieśniny Kerczeńskiej korzystają również jednostki rosyjskie, czy to udające się do portu w Rostowie nad Donem, czy też te wykorzystujące kanał Wołga–Don, kierujące się do śródlądowych portów nad Wołgą albo w basenie Morza Kaspijskiego. To powoduje, że Moskwie trudniej jest pod byle pretekstem zamykać cieśninę. Nękanie strony ukraińskiej przez dodatkowe kontrole jest łatwiejsze do realizacji niż całkowite zamknięcie akwenu.
Niejako w odpowiedzi na incydent w Cieśninie Kerczeńskiej ukraiński parlament przyjął ustawę, która wprowadziła stan wojenny w dziesięciu obwodach na wschodzie i południu kraju. Dlaczego Ukraina dopiero teraz zdecydowała się na taki krok, skoro walki z różnym natężeniem toczą się tam od 2014 roku?
To prawda. Incydent na Morzu Czarnym miał nieporównanie mniejsze reperkusje militarne niż konflikt w Donbasie, w którego trakcie zginęło kilka tysięcy ukraińskich żołnierzy oraz kilka tysięcy cywilów. Wówczas nikt nie wprowadzał stanu wojennego. Oczywiście trudno nie zauważyć tutaj intencji politycznych, stojących za decyzją Petra Poroszenki, który pod koniec marca 2019 roku będzie się ubiegał o reelekcję w wyborach prezydenckich. Jego notowania w sondażach są tak niskie, że nawet wejście do drugiej tury stoi pod znakiem zapytania. Poroszenko gra zatem na konsolidację ukraińskiego społeczeństwa – atmosfera zagrożenia nową fazą wojny z Rosją temu sprzyja. Jeśli chodzi o sam stan wojenny, to obawę przed wewnątrzpolitycznym rozgrywaniem napięć w relacjach rosyjsko-ukraińskich podzielił ukraiński parlament. Rada Najwyższa dokonała daleko idących zmian w wyjściowym projekcie stanu wojennego, ograniczyła nie tylko długość jego trwania z 60 do 30 dni, lecz także teren, na którym został ogłoszony. Uzyskała też zapewnienie prezydenta, że stan wojenny nie będzie wykorzystywany do ograniczania wolności i praw obywatelskich. Poza tym parlament ostatecznie potwierdził, że wybory prezydenckie odbędą się 31 marca i nie będą przekładane na inny termin.
Incydent w Cieśninie Kerczeńskiej jest zatem w pewien sposób na rękę władzom Ukrainy, przede wszystkim prezydentowi, który uzyskuje w ten sposób argument, mobilizujący elektorat?
Ograniczone napięcie w relacjach z Rosją leży w interesie Poroszenki. Bez wątpienia prezydent stara się budować swoją kampanię wyborczą, kreując się na polityka, który powstrzymuje rosyjską agresję. Prowadzi przy tym kampanię ostrą i wyrazistą. Incydent na Morzu Azowskim może być przez niego wykorzystywany politycznie, podobnie zresztą jak politycznie stara się wykorzystywać zbliżające się nadanie tomosu, czyli autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, co oznacza zniesienie jej wielowiekowego podporządkowania patriarsze Moskwy.
Poruszył pan temat zerwania ze sobą kościołów ukraińskiego i rosyjskiego. Jest to chyba jeden z przykładów na to, że Ukraina coraz mocniej się od Rosji oddala. Mamy poza tym zapowiedzi Poroszenki o wystąpieniu z traktatu o przyjaźni i współpracy z Rosją. Czy postępujący rozbrat z Rosją ma na Ukrainie poparcie społeczne?
Traktat ukraińsko-rosyjski jest martwy od czasu, gdy w 2014 roku Rosja pogwałciła jego najważniejsze przepisy, rozpoczynając swoją agresją wojnę z Ukrainą. Formalne pogrzebanie dokumentu jest działaniem symbolicznym. Ale rzeczywiście na skutek konfliktu zbrojnego Rosja oddaliła się od swego celu, jakim było i jest uzyskanie strategicznej kontroli nad Ukrainą, zarówno, jeśli chodzi o wpływ na jej politykę zagraniczną, jak i wewnętrzną. Doszło także do bardzo głębokich zmian społecznych, w tym do konsolidacji społeczeństwa ukraińskiego przeciwko Moskwie. Rosyjski potencjał oddziaływania na Ukraińców został bardzo poważnie ograniczony, a konsekwencje ostatnich pięciu lat będą widoczne przez pokolenia. Ale to, że Kreml jest bardzo nieskuteczny w dążeniu do podporządkowania Ukrainy, bynajmniej nie oznacza, że zrezygnuje z tych działań. Konflikt w Donbasie wciąż nie jest zamrożony. Mamy również do czynienia z wyraźnym frontem wewnętrznym, to znaczy z próbą rozchwiania sytuacji Ukrainy od środka przez destabilizowanie regionów, podsycanie konfliktów wewnętrznych oraz osłabianie legitymizacji władz ukraińskich. Ta gra, mająca na celu doprowadzenie do niestabilności politycznej Ukrainy, jest strategią długofalową i Rosja na pewno się z niej nie wycofa. I z tego samego względu będzie w tym celu wykorzystywała również zbliżającą się autokefalię.
Ukraina znajduje się w bardzo trudnej sytuacji międzynarodowej, także pod względem gospodarczym. Co, według pana, będzie stanowiło największe wyzwanie, z jakim władze ukraińskie będą musiały się uporać w najbliższym czasie?
Uważam, że właśnie spór o autokefalię ukraińskiego prawosławia ma największy potencjał destabilizujący relacje rosyjsko-ukraińskie, wyraźnie większy niż incydent na Morzu Czarnym. To wydarzenie ma długofalowo katastrofalne implikacje dla rosyjskich dążeń do kontrolowania Ukrainy. Prawdopodobieństwo poważnej eskalacji konfliktu z Moskwą ciągle jest jednak niewielkie. To podważyłoby rosyjskie nadzieje na normalizację relacji z Zachodem, stanowiłoby groźbę rozszerzenia sankcji, wsparcia Zachodu dla Kijowa, wzmocnienia nastrojów antyrosyjskich na Ukrainie, wykolejenia projektu Nord Stream 2. Ale pamiętajmy, że władze na Kremlu są w stanie zrobić wszystko, żeby proces oddalania się Ukrainy, w tym również na skutek autokefalii, ograniczać. Możliwe są działania, które nam wydają się nieracjonalne. Oczekiwałbym co najmniej zwiększenia akcji dywersyjnych, wykorzystywania środków aktywnych przez organizowanie prowokacji na Ukrainie, być może poprzez eskalację militarną również w Donbasie. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie można również wykluczyć scenariusza wojny na większą skalę. Na Kremlu panuje poczucie, że Ukraina coraz bardziej się oddala, a istniejące status quo nie służy rosyjskim interesom.
Jak w takim razie wyglądają scenariusze na najbliższą przyszłość Ukrainy?
15 grudnia odbył się sobór prawosławia ukraińskiego, na którym zapadła decyzja o powołaniu niezależnej ukraińskiej Cerkwi prawosławnej. Procesowi uniezależnienia się będą towarzyszyć napięcia dotyczące przejmowania majątku Cerkwi prawosławnej podporządkowanej Moskwie, w tym dwóch największych ławr – kijowsko-peczerskiej i poczajowskiej przez zwolenników autokefalii, co będzie miało oczywiście wsparcie ze strony ukraińskich władz. Nie można wykluczyć, że poleje się krew. Ta odsłona wojny rosyjsko-ukraińskiej będzie trwać wiele miesięcy, a pewnie i lat.
Tekst ukazał się w styczniowym numerze „Polski Zbrojnej”.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze