Myśleli, że w górach było ciężko – brakowało im snu, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Ale to była rozgrzewka. Dopiero podczas drugiego etapu selekcji przekonali się, czym są zadania ekstremalne. – Wiemy, że są skrajnie zmęczeni, ale właśnie wtedy możemy ocenić ich motywację i umiejętność pracy w zespole – mówią instruktorzy z Jednostki Wojskowej Komandosów.
Selekcja do JWK różni się od sprawdzianów prowadzonych przez pozostałe jednostki specjalne. Formuła przygotowana przez lublinieckich specjalsów zakłada bowiem, że kandydaci będą weryfikowani podczas dwóch etapów. Pierwszy z nich odbywa się w górach i ma ocenić zdolności fizyczne i odporność psychiczną. Etapem drugim jest test siły i motywacji uczestników oraz przede wszystkim sprawdzian ze współdziałania w grupie.
Podczas górskiego etapu uczestnicy selekcji pokonywali dziesiątki kilometrów dziennie, maszerowali na azymut, nawigowali w lesie. Biegali na czas po stromych zboczach i przeprawiali się wpław przez górski strumień. Przemarznięci, głodni i niewyspani spędzili także noc na jednym ze szczytów w Karkonoszach. – Myśleliśmy, że nic gorszego nie może nas już spotkać – opowiada jeden z kandydatów. – Wtedy dowiedzieliśmy się o kolejnym zadaniu. Maraton! Mieliśmy przebiec pełną trasę maratonu po górskich szlakach. Te ostre podbiegi śnić mi się będą chyba do końca życia – dodaje. Trzynastu spośród 25 kandydatów zaliczyło sprawdzian w górach. Ale to wcale nie oznaczało, że czas próby już się dla nich skończył.
– Następnego dnia, tuż po górskim maratonie, kandydaci wsiedli na pakę wojskowej ciężarówki. Nie wiedzieli, jak długo będą jechać, ani gdzie jest cel podróży – opisuje „Kraszan”, starszy podoficer z dowództwa Jednostki Wojskowej Komandosów i kierownik drugiej części selekcji. – Celowo wybijamy ich z rytmu, do którego zdążyli się już przyzwyczaić. W górach odsialiśmy najsłabszych fizycznie. Teraz czas, by sprawdzić, na co naprawdę ich stać – dodaje.
O tym, gdzie odbywa się drugi etap selekcji, pisać nie możemy, na prośbę kadry JWK nie informujemy także, jak długo on trwa. – Program każdej selekcji jest trochę modyfikowany, ale mimo wszystko zależy nam, by jak najwięcej utrzymać w tajemnicy. Nie chcemy, by kandydaci byli przygotowani na wszystkie zadania, które będziemy dla nich szykować – przyznaje kierownik.
Sen jest dla słabych
Na pytanie, jak minęła im podróż, tylko się uśmiechają. Nie chcą przyznać, że było zimno, a instruktorzy zadbali o to, by żaden z nich w czasie drogi nie zmrużył oka… Na miejsce dojechali około godziny 23.00. – Myślałem, że dadzą nam trochę odpocząć. Telepało nas z zimna. Szybko się jednak okazało, że instruktorzy zadbali o naszą rozgrzewkę… – mówi uczestnik selekcji.
Podczas drugiej części selekcji opiekę nad kandydatami przejął drugi skład instruktorski. To doświadczeni operatorzy ze wszystkich zespołów bojowych JWK. – To nie są ludzie przypadkowi. Mają ogromne doświadczenie w służbie, sami szkolili się wiele lat, wiedzą więc, czego wymagać od innych. Na kandydatów mają patrzeć jak na przyszłych potencjalnych kolegów z „bojówki”. Ich obserwacja i ocena są bardzo wiarygodne – tłumaczy „Kraszan”. Jak ocenił grupę, która przyjechała z gór? – Widać, że są skrajnie zmęczeni. Mają zdarte stopy, trudno im się poruszać. Są niewyspani, głodni, brudni i zmarznięci. Ale to dobry moment, by sprawdzić ich motywację do służby oraz to, czy przy takim obciążeniu będą umieli współpracować z obcymi dla siebie ludźmi. A może puszczą im nerwy i zaczną się ze sobą kłócić? – mówi.
Na początek kandydaci poznali zasady obowiązujące podczas gry terenowej i powtórzyli sobie regulamin selekcji. – Przede wszystkim oczekujemy od was inicjatywy i pracy w grupie. Nie oceniamy indywidualnych umiejętności, ale to, jak wasze zdolności przydadzą się grupie. Macie działać razem – przestrzegał instruktor na zbiórce. Przypomniał także, że za każde nieregulaminowe zachowanie, złą pracę w zespole, niesubordynację, a nawet za zgubienie numerka (na selekcji kandydaci nie mają nazwisk, posługują się jedynie otrzymanymi numerami) można dostać minus. Dwa minusy oznaczają dyskwalifikację. – Podczas tego etapu kandydaci obowiązkowo działają w mundurach. Otrzymali od nas wojskowy sprzęt, między innymi łopatkę, zwaną saperką, a także sprzęt do wspinaczki: karabińczyki, liny, taśmy oraz gumową broń, której nie mogą ani na chwilę zostawić bez opieki. Zadania, jakie będą wykonywać dotyczą taktyki – dodaje „Kraszan”.
Na początek kandydaci musieli rozbić swoje obozowisko, a potem otrzymali współrzędne punktu, do którego mają dotrzeć. Wiedzieli, że tam jeden z żołnierzy przekaże im ekwipunek, potem trzeba będzie go dostarczyć z powrotem do bazy. Dostali mapy, busole i ruszyli w las. Podczas marszu drogę oświetlali sobie latarkami czołowymi i poruszali się w absolutnej ciszy. Towarzyszyło im dwóch instruktorów. – Widzę, że nawigowanie w terenie nocą okazało się skomplikowanym zadaniem. Nie ingerowałem w to, jaką obrali trasę. Mieli dotrzeć do celu. Nie wiedzieli, że im dłużej będą maszerować, tym mniej czasu zostanie im na odpoczynek – mówi jeden z instruktorów. Nad ranem dotarli do celu. Tam otrzymali kanistry z wodą oraz skrzynki po amunicji wyładowane piachem, każda z nich ważyła co najmniej 20 kg. Droga do bazy zajęła im trzy godziny. Po siódmej rano byli na miejscu.
– Byli padnięci, to był dla nas sygnał, że przed następnym zadaniem trzeba dać im chwilę na odpoczynek i posiłek. Przecież naszym celem nie jest wykończenie i wyeliminowanie wszystkich kandydatów. To można było zrobić z powodzeniem w górach. My chcemy sprawdzić, gdzie jest granica ich wytrzymałości i jak odnajdą się w zespole – opowiada kierownik selekcji.
Szczęśliwa trzynastka
– Jesteś bardzo zmęczony? Czy coś cię boli? – pytam kandydatów. Uśmiechają się niepewnie, bo nie do końca wierzą, czy mogą rozmawiać z dziennikarzem, czy jest to kolejne podchwytliwe zadanie, może nawet jakaś pułapka… Gdy jednak instruktorzy godzą się na krótką rozmowę, kursanci nie kryją, że sił zaczyna im brakować. – To moja pierwsza selekcja – mówi „Czwórka”. Jest policjantem, ma 30 lat, trenuje sztuki walki, dużo biega. – Sprawdzian w górach to było rzeczywiście ogromne wyzwanie, wciąż jeszcze bardzo bolą mnie nogi, ledwo chodzę. Ale w sumie nie jestem zaskoczony. Wiedziałem, że będzie ciężko – mówi.
Co było dla niego najtrudniejsze? – Podczas pierwszej części chyba brak snu i noc spędzona na jednym ze szczytów przy minusowej temperaturze. Ale czy teraz nie będzie gorzej, nie wiem – zastanawia się. „Czwórka” przyznaje, że zawsze chciał zostać żołnierzem. – Służba w jednej z najlepszych jednostek specjalnych na świecie byłaby spełnieniem moich marzeń. Do tej selekcji przygotowywałem się cały rok. Postawiłem na trening wytrzymałościowy. Jeździłem w góry i tam z ciężkim plecakiem pokonywałem wiele kilometrów – opowiada.
Pośród trzynastu kandydatów, którzy zaliczyli górski etap selekcji i dotarli do fazy grupowej, zdecydowanie wyróżnia się także „Szesnastka”. 28-latek, pół roku temu był jeszcze cywilem. Zgłosił się na kurs JATA, który prowadzi Ośrodek Szkolenia Wojsk Specjalnych w Lublińcu, a po ukończeniu szkolenia dostał etat w pododdziałach zabezpieczenia JWK. O selekcji myślał już wiosną, ale program kursu nie przewiduje przerwy na udział w tego typu sprawdzianach. Teraz wykorzystał moment i przystąpił do selekcji. – JATA dużo mnie nauczyła. Miałem zajęcia z taktyki, strzelania, nawigacji. Polegam na swoich umiejętnościach, choć dopiero od ośmiu miesięcy noszę mundur – mówi. 28-latek jest bardzo pewny siebie. Przyznaje, że podczas górskiego etapu najtrudniejsza była dla niego przeprawa wodna. – Zmoczyłem cały swój ekwipunek, łącznie ze śpiworem. Do tej pory mam mokre ciuchy i buty. Ale już bliżej końca, prawda? Dam radę! – przekonuje sam siebie. – Dla mnie selekcja to krok w stronę zespołu bojowego. W przyszłości skończę kurs bazowy i zostanę operatorem. Za pięć lat będę jednym z nich – mówi, wskazując na żołnierzy JWK.
Zadań podczas fazy grupowej było znacznie więcej. Kandydaci musieli np. odnaleźć w terenie miejsce, gdzie zgodnie ze scenariuszem, mógł leżeć zestrzelony przez przeciwnika pilot. Trzeba było jak najszybciej dotrzeć do wyznaczonego punktu i podjąć rozbitka. Ale zamiast poszkodowanego, transportowali do bazy ważący ponad 100 kg zasobnik. – Musieli zbudować prowizoryczne nosze z rzeczy, z tego, co mieli przy sobie lub tego , co znaleźli w lesie; przydały się gałęzie, drewniane żerdzie – mówi „Szpila”, jeden z instruktorów. – W takich sytuacjach wkrada się chaos. Wtedy potrzeba osoby, która zapanuje nad grupą i przejmie inicjatywę. Szukamy liderów – dodaje.
W nocy wykonali kolejne zadania, m.in. pokonali pętlę taktyczną. Ale jednym z ważniejszych punktów selekcji były rozmowy z instruktorami. – Są coraz bardziej zmęczeni, a my zapraszamy każdego na kilkuminutową rozmowę. Pytania nie są trudne, tu liczy się szczerość – opowiada „Kraszan”. Co chcą wiedzieć instruktorzy? Możemy zdradzić tylko jedno z pytań: „Dlaczego tu jesteś?” – Po pięciu dobach spędzonych w terenie, ekstremalnym wysiłku, nic nie jest proste. Nie mają już siły, by grać. Powiedzą prawdę, a my tego właśnie oczekujemy – mówi kierownik selekcji. – „Jestem tu, bo marzę o służbie w JWK”, taka odpowiedź pada najczęściej. Kandydaci nie kryją, że chcą się rozwijać, szkolić, wyjechać na misję. Mówią, że w swoich jednostkach mają niedosyt szkolenia, że wiedzą, iż stać ich na więcej.
Schemat burzy „Ósemka”. – Jestem tu, bo obiecałem bliskiej osobie, że kiedyś będę nosił kotwicę Polski Walczącej na ramieniu. I zrobię wszystko, by tej obietnicy dotrzymać – mówi „Ósemka”, żołnierz z jednostki w centralnej Polsce. Jest najstarszym z kandydatów, ma 35 lat, ale dotrzymuje kroku pozostałym. Dzień później, gdy spotkaliśmy się już po zakończeniu selekcji, wyjaśnił, że jego dziadek walczył w powstaniu warszawskim i oprowadzał go szlakiem walk po stolicy. – Takich historii się nie zapomina. Dziadek był wyjątkowy, dlatego tu jestem. Spełniam swoje marzenie i oddaję hołd jego pamięci. Niestety, nie doczekał chwili, gdy rozpocznę służbę w tej jednostce, dwa lata temu zmarł. Dlatego zaniosę mu znak kotwicy na grób. Jestem mu to winien – dodaje „Ósemka”.
Selekcję do Jednostki Wojskowej Komandosów ukończyło trzynastu kandydatów. „Ósemka” jest jednym z nich.
autor zdjęć: Magdalena Kowalska-Sendek, Irek Dorożański
komentarze