14 sierpnia 1944 roku gen. Tadeusz Komorowski „Bór” wydał rozpaczliwy rozkaz do wszystkich oddziałów Armii Krajowej w kraju. Apelował do żołnierzy, by przybyli na pomoc walczącej stolicy. Dla lokalnych oddziałów oznaczało to zmianę dotychczasowych planów taktycznych. Czy żołnierze idący z różnych stron Polski mogli uratować płonącą Warszawę?
Gdy wybuchło powstanie warszawskie, panowało przeświadczenie, że nie potrwa ono dłużej niż kilka dni. Na tyle czasu żołnierze mieli amunicji. Taktyka działania Armii Krajowej opierała się na zaskoczeniu. Nie udało się uzyskać tego efektu, Niemcy bowiem byli dobrze poinformowani przez swoich donosicieli. Powstańcy, którzy przenosili broń pod płaszczami w letni, ciepły dzień, musieli zwracać uwagę Niemców i ich konfidentów. Wydaje się nawet, że bardziej od Niemców zaskoczone mobilizacją i wyznaczoną godziną „W” były oddziały powstańcze, które miały bardzo mało czasu na pobranie broni oraz zbiórkę w wyznaczonych miejscach. Mimo ogromnego poświęcenia i waleczności w pierwszych dniach walk żołnierze nie zdołali zdobyć żadnego większego, ważniejszego obiektu. Natomiast bardzo szybko zdobyli doświadczenie, dzięki któremu potrafili prowadzić skuteczną obronę. Pozbawieni jednak ciężkiego sprzętu nie byli w stanie przejąć inicjatywy i przejść do ofensywy. W efekcie już po tygodniu powstańcy rozpoczęli walkę o przetrwanie w oczekiwaniu na pomoc z zewnątrz.
14 sierpnia z Komendy Głównej wyszedł rozkaz do okręgów AK w całej Polsce: „Walka o Warszawę przeciąga się. Prowadzona jest przeciw wielkiej przewadze nieprzyjaciela. Położenie wymaga niezwłocznego marszu na pomoc stolicy. Nakazuję skierować natychmiast najbardziej pośpiesznymi marszami wszystkie […] dobrze uzbrojone jednostki z zadaniem bicia sił nieprzyjaciela znajdujących się na peryferiach i przedmieściach Warszawy i wkraczania do walk wewnątrz miasta”.
Próbę wykonania tego trudnego zadania podjęły oddziały Armii Krajowej zarówno z terenów zajętych przez Sowietów, jak i w dalszym ciągu pod okupacją niemiecką. W Podokręgu Rzeszów Okręgu Krakowskiego AK już 15 sierpnia wieczorem odbyła się pierwsza narada w sprawie pomocy dla stolicy, podczas której jego dowódca płk Kazimierz Putek wydał odpowiednie rozkazy. Jednak o błyskawicznej pomocy nie mogło być mowy w sytuacji, gdy wiele oddziałów ujawniło się w czasie operacji „Burza”. W rezultacie w Podokręgu AK Rzeszów, który liczył kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, na pomoc Warszawie ruszyło kilka oddziałów – około 150 osób. Dla przykładu, z Obwodu AK Tarnobrzeg wyruszył oddział 50 żołnierzy por. Kazimierza Bogacza „Bławata”, jednak został rozbrojony przez Sowietów. Podobnie było z żołnierzami z terenów Mielca i Przemyśla. Rozbrojone zostały również oddziały z Okręgu AK Lwów i Lubelszczyzny. Pod koniec sierpnia kpt. Łukasz Ciepliński raportował do płk. Putka, że wyprawy nie miały prawa się udać. Obwiniał za to przede wszystkim nastawienie Sowietów. Krytykował także oficerów AK, o czym świadczy fakt zastosowania wobec niektórych z nich środków dyscyplinarnych.
W zachodniej części Okręgu AK Kraków prawdopodobnie jedyną próbę marszu na Warszawę podjął Samodzielny Batalion Partyzancki „Skała”, będący w dyspozycji krakowskiego Kedywu. Żołnierze wyruszyli na pomoc stolicy dopiero 3 września. Oddział liczący około 450 osób ruszył z terenu Inspektoratu AK Miechów pod dowództwem mjr. Jana Pańczakiewicza „Skały”. Żołnierze oddziału byli słabo uzbrojeni, mając kilkadziesiąt karabinów oraz niewiele broni maszynowej, w tym około 70 pistoletów maszynowych. Po kilku dniach forsownego marszu, który musiał być utrzymany w tajemnicy, żołnierze przebyli prawie 100 km, trafiając w okolice Złotego Potoku, gdzie Niemcy zaplanowali akcję przeciwpartyzancką. Po ciężkich walkach Batalion „Skała” zmuszony był wycofać się w rejon Olkusza.
Najbardziej zaawansowane działania podjęto w Okręgu AK Kielce. Podobnie jak w Rzeszowie, już 15 sierpnia dowódca Okręgu płk Jan Zientarski „Mieczysław” wydał rozkaz o zgrupowaniu oddziałów partyzanckich, zawieszając przygotowania do operacji „Burza”. Sformowano Kielecki Korpus AK, liczący prawie 6 tys. żołnierzy. Ostatecznie jednak do marszu na Warszawę nie doszło, albowiem dowództwo okręgu uznało, iż akcja jest obarczona zbyt dużym ryzkiem. Jako usprawiedliwienie kieleckie struktury AK podały Komendzie Głównej AK nieprawdziwe informacje o liczbie niemieckich dywizji stojących między miejscem koncentracji a Warszawą.
W Okręgu AK Śląsk rozkaz gen. „Bora” został przyjęty z rezerwą, i z marszu na stolicę zrezygnowano. Swoją decyzję dowódca okręgu mjr Zygmunt Janke „Walter” argumentował tym, iż jego zdaniem nie było szans, aby słabo uzbrojeni żołnierze dotarli do Warszawy. Natomiast dozbrajanie oddziału było możliwe tylko na znanym dla żołnierzy terenie.
Rozkaz generała „Bora” nie przyniósł spodziewanych efektów. W dodatku dowiedzieli się o nim Niemcy, którzy uszczelnili kordon wokół Warszawy. Żołnierze AK byli źle uzbrojeni, a ich głównym atutem była umiejętność walki w terenie, który bardzo dobrze znali. Ponadto oddziały Armii Krajowej mogły przynieść więcej pożytku dla walczącej stolicy, skupiając się na masowym niszczeniu niemieckich transportów drogowych oraz atakując linie kolejowe prowadzące do Warszawy. Niestety, takich akcji w tym czasie i na taką skalę nie podejmowano.
Największą nadzieją dla powstańców warszawskich były oddziały AK zgrupowane w Puszczy Kampinoskiej. Jeszcze przed wybuchem powstania na tym terenie znajdowało się duże zgrupowanie wzmocnione przez Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie AK. Marsz do Warszawy podjęło zgrupowanie około 700 żołnierzy świetnie uzbrojonych w broń maszynową i przeciwpancerną, z czego około 450 dotarło na Żoliborz 16 sierpnia. Następny marsz do Warszawy zorganizowano 19 sierpnia – z Kampinosu wyruszyła ponownie świetnie uzbrojona grupa 450 żołnierzy. Co ciekawe, na drodze Polaków pojawiły się oddziały węgierskie, które bez problemów przepuściły ich. W dniach 20–22 sierpnia żołnierze z Kampinosu wraz z powstańcami mieli za zadanie zdobyć rejon Dworca Gdańskiego. W pierwszym szturmie w nocy z 20 na 21 sierpnia grupa 750 żołnierzy z Kampinosu w dwóch rzutach nacierała na niemieckie umocnienia, ponosząc znaczne straty. Po nieudanym pierwszym natarciu dowódcy postanowili szturmować Dworzec Gdański w następną noc. Był to jeden z najsilniej bronionych przez Niemców punktów w Warszawie. Żołnierze AK zostali zmasakrowani, straty w niektórych oddziałach wynosiły prawie połowę stanu osobowego. Część żołnierzy powróciła z Żoliborza do Puszczy Kampinoskiej.
Powstanie warszawskie w założeniach dowódców Armii Krajowej miało charakter lokalny, a żołnierze podziemia w innych rejonach Polski realizowali plan „Burza”. Mimo ogromnej odwagi i waleczności powstańców założenia taktyczne nie zostały zrealizowane, skutkiem czego gen. „Bór” zwrócił się o pomoc do pozostałych okręgów Armii Krajowej. W ówczesnych okolicznościach oddziały z Lubelszczyzny czy Rzeszowszczyzny nie mogły realnie wpłynąć na przebieg powstania, którego losy zależały od zbyt wielu czynników wewnętrznych i zewnętrznych.
autor zdjęć: IPN
komentarze