W 1914 roku setki polskich ochotników zaciągnęły się do francuskiej Legii Cudzoziemskiej, by w jej szeregach bić się o niepodległość Polski. Część z nich służyła w narodowej kompanii, która przeszła do historii Polski jako Legion Bajończyków – pisze Tadeusz Wróbel w pierwszym numerze kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”.
Adam Mickiewicz, pisząc tuż po powstaniu listopadowym Litanię pielgrzymską proroczo upatrywał szansę na odzyskanie przez ojczyznę niepodległości w wielkiej europejskiej wojnie. Na taką okazję Polacy musieli czekać jeszcze kilkadziesiąt lat. Do czasu, gdy na początku XX wieku w Europie narastało napięcie pomiędzy mocarstwami, które dokonały rozbiorów Polski. Iskrą, która zapaliła polityczną „beczkę prochu”, był zamach 28 czerwca 1914 roku na austriackiego następcę tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga, w Sarajewie, stolicy Bośni i Hercegowiny. Władze w Wiedniu obarczyły odpowiedzialnością za niego Serbię i postawiły jej ultimatum, które zawierało żądania prowadzące do ograniczenia suwerenności tego kraju. Serbskie władze zgodziły się na wszystkie warunki poza jednym, co Austro-Węgry wykorzystały jako pretekst do wypowiedzenia 28 lipca 1914 roku wojny Serbii. Od tego czasu sprawy potoczyły się błyskawicznie. 1 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, a dwa dni później Francji, a następnie (4 sierpnia) Wielkiej Brytanii i Belgii. Następnego dnia Austro-Węgry znalazły się w stanie wojny z Rosją. Od 10 sierpnia1914 roku monarchia habsburska wypowiedziała wojnę Francji, a dwa dni później także z Wielkiej Brytanii.
Kłopotliwi ochotnicy
Polscy działacze niepodległościowi, niezależnie od opcji politycznej, wobec zbliżającego się konfliktu między zaborcami starali się przygotować podwaliny narodowej siły zbrojnej. We Francji bardzo aktywne było środowisko związane ze Związkiem Zachodnioeuropejskich Sokołów, którego prezesem był powieściopisarz, znawca epoki napoleońskiej, Wacław Gąsiorowski. W Paryżu 1 sierpnia 1914 roku powstał Komitet Ochotników Polskich do Służby w Armii Francuskiej (Comité des Volontaires Polonais pour le Service dans l’Armée Française), znany też jako Komitet Wolontariuszów Polskich (Comité des Volontaires Polonais). Na jego czele stanął Gąsiorowski. Polscy działacze początkowo liczyli, że uda się stworzyć polskie jednostki wojskowe. Jednak szybko okazało się to mrzonką. Władze Francji nie zamierzały dla kilku tysięcy ochotników nadwyrężać relacji z potężnym sojusznikiem, jakim wówczas była jeszcze carska Rosja.
Francuzi nie zgodzili się na stworzenie odrębnej polskiej formacji. Natomiast pojawiła się możliwość wstąpienia Polaków w szeregi Legii Cudzoziemskiej jako ochotników na czas wojny (Engagés volontaires pour la durée de la guerre, EVDG). Dekret formalnie umożliwiający zaciąg cudzoziemców wydano 21 sierpnia 1914 roku. Już następnego dnia przeprowadzono kwalifikację pierwszych ochotników przed wojskową komisją lekarską. Wacław Lipiński w książce Bajończycy i Armia Polska we Francji podał, że spośród 500 polskich ochotników przeszło ją pomyślnie około 300. Wśród nich byli przedstawiciele różnych grup społecznych: od chłopów i robotników przez inteligentów i artystów aż do arystokratów, takich jak hrabia Jan Sobański. Wśród ochotników znalazło się nawet trzech Polaków z Brazylii, których wybuch wojny zastał w Paryżu, gdy znajdowali się w podróży dookoła świata. Do Komitetu zgłosiło się także dwóch byłych legionistów. Jednym z nich był Lucjan Malcz. Duża grupa, jak chociażby Władysław Szujski, wywodziła się z powiązanego z Narodową Demokracją ruchu Sokoła. Byli również reprezentanci przeciwnej opcji politycznej, członkowie związanych z Józefem Piłsudskim organizacji strzeleckich.
Pierwsza grupa polskich ochotników do Legii Cudzoziemskiej wyjechała z Paryża 22 sierpnia 1914 roku. Polacy trafili do Bajonny, miasta w Akwitanii, niedaleko granicy z Hiszpanią. W tamtejszych koszarach mieli odbyć szkolenie wojskowe przed wyruszeniem na front. Około 250 mężczyzn skierowano 29 sierpnia do podparyskich Koszar Reuilly (Caserne Reuilly).
Polacy zaciągali się do Legii także w innych miastach Francji, często bez jakiegokolwiek kontaktu z Komitetem kierowanym przez Gąsiorowskiego. Piotr Cichoracki w artykule Bajończycy. Polscy ochotnicy w armii francuskiej w latach 1914–1915 opublikowanym w „Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej” (nr 11–12, 2008) oszacował, że do końca 1914 roku było ich około tysiąca. Natomiast w książce Historique du régiment de marche de la Légion étrangère: 3e régiment étranger d'infanterie jest informacja, że podczas Wielkiej Wojny wśród 42 883 żołnierzy Legii było 749 Polaków, w tym 9 oficerów i 22 podoficerów. Ochotnicy legitymowali się różnymi paszportami, dlatego nie wiadomo, ilu faktycznie Polaków było ich w tej formacji. Przykłady takiego błędnego przypisania narodowości można odnaleźć na przykład na stronie www.ancienssaintcasimir.e-monsite.com. Serwis publikuje karty żołnierzy, którzy oddali życie za Francję. I tak, sierż. Herni (Henryk) Bliziński z Pułku Marszowego Legii Cudzoziemskiej, poległy 4 lipca 1916 roku, a urodzony w Łodzi, został uznany za Rosjanina. Zmarły 16 grudnia 1918 roku w paryskim szpitalu legionista 1 klasy Jean (Jan) Kozłowski z 2 Pułku Cudzoziemskiego, pochodził z Poznania, więc uważany był za Niemca.
Zderzenie z rzeczywistością
Pierwsze dni szkolenia były dla wielu polskich ochotników ogromnym szokiem. Trafili bowiem pod skrzydła instruktorów, podoficerów Legii Cudzoziemskiej, którzy – jak stwierdził w swej książce Wacław Gąsiorowski – stosowali zasady sprowadzające się „do utrzymania w karności awanturników i drapichrustów z całego świata”, z jakimi mieli do czynienia przed wojną. Wojskowi ci traktowali Polaków jak zwykłych najemników, którzy zaciągnęli się dla żołdu i miski zupy. Nieznane im były patriotyczne motywacje Polaków i Czechów, którzy byli gotowi przelewać krew za Francję. Sytuacja bajończyków poprawiła się kilka miesięcy później, gdy pierwsi z nich awansowali na podoficerów, a później też na oficerów.
Bardzo dobry wpływ na wolontariuszy miał kontakt ze starymi legionistami polskiego pochodzenia, których przerzucono do Francji z północnoafrykańskich garnizonów. Francuskie dowództwo postanowiło bowiem, by wysyłane na front jednostki Legii były mieszanką ochotników i doświadczonych żołnierzy, mających za sobą między innymi walki w Maroku. Starzy legioniści nauczyli młodych „filozofii żołnierskiego życia, beztroskiego spoglądania w przyszłość”. Zawodowcom zaś kontakt z ideowymi ochotnikami pozwolił na odrodzenie duchowe.
Sztandar polskiej kompanii
Legioniści polskiej kompanii w Bajonnie dostali od jej mieszkańców sztandar, który zaprojektowali Xawery Dunikowski, znany już rzeźbiarz i malarz, oraz Jan Żyznowski. Na amarantowym płacie był wyhaftowany srebrem i aplikowany lamą modernistyczny orzeł bez korony. Przy płacie była kokarda (wstęga) w barwach flagi Francji z napisem „Français et Polonais de tous temps amis” (Francuzi i Polacy zawsze przyjaciółmi). Sztandar został poświęcony, a polskim legionistom wręczył go mer Bajonny. Informacje prasowe o tej uroczystości zirytowały rosyjską ambasadę.
Nieformalnym chorążym został Szujski. Jako że nosił sztandar ukryty w plecaku (drzewce było przymocowane przy wozie taborowym), spotykał się z zaczepkami i docinkami, na które zwykł odpowiadać: „Orzeł nasz nie żaba, jeno ptak. Niech no raz spróbuje powietrza, zobaczycie, że się przyzwyczai”. Projekt sztandaru był jedynym większym czynem, którego dokonał Xawery Dunikowski jako bajończyk, bo trzydziestodziewięcioletniego artystę zwolniła ze służby komisja lekarska. Nie był jedynym, ponieważ część ochotników zniechęcona sposobem, w jaki byli traktowani, miała dość wojaczki. Około 20 Polaków wybrało służbę w koloniach francuskich i przeniesiono ich do innych jednostek.
Formalnie Polacy tworzyli 2 kompanię Batalionu C utworzonego pod koniec września 1914 roku 2 Pułku Marszowego 1 Pułku Cudzoziemskiego (2ème régiment de marche du 1er régiment étranger). Nieoficjalnie nazywano ich później Legionem Bajończyków lub po prostu bajończykami. Polakami dowodził por. Julien-Maxime-Stéphane Doumic (nazywany Maxem). Ten niespełna pięćdziesięciodwuletni architekt i publicysta katolicki wstąpił ochotniczo do wojska – podobnie jak Polacy – po wybuchu wojny. Po dwumiesięcznym szkoleniu, 22 października 1914 roku, bajończycy wyruszyli na front.
Danina krwi
Pułk Polaków rozmieszczono na odcinku frontu nad kanałem Aisne-Aube w rejonie Sillery. Na froncie panował w tym czasie jesienny bezruch, działania na przedpolu prowadziły tylko niewielkie patrole. Główny wysiłek obu walczących stron skupiał się na rozbudowywaniu umocnień polowych i przygotowaniu się do nadciągającej zimy. Żołnierze nie mieli należytego umundurowania, bo dowódcy po obu stronach rozpoczynali wojnę w przekonaniu, że będzie ona krótka. Nuda frontowa, zimno i niedostateczne zaopatrzenie źle wpływały na nastroje Polaków. Zaczęły krążyć plotki, że Francuzi celowo skierowali ich na martwy odcinek frontu, bo im nie ufają.
Jakby tego było mało, 11 listopada 1914 roku, po przybyciu na pierwszą linię okopów, poległ Max Doumic. Według opisu umieszczonego w książce Gąsiorowskiego trafiła go kula, gdy poszedł na stanowisko, gdzie jeden z żołnierzy bez sensu strzelał w kierunku niemieckich okopów. Doumic chciał go upomnieć, aby skrył się i niepotrzebnie nie narażał życia. Polscy legioniści darzyli Francuza dużym szacunkiem, dlatego na jego pomniku nagrobnym umieścili napis „A leur lieutenant bien-aimé” (Naszemu kochanemu porucznikowi). Nie ma jednak pewności, czy w tym czasie Doumic był jeszcze dowódcą. Wątpliwość tę wzbudza wpis w dzienniku operacyjnym pułku (Journal de marche et opérations du 2e Régiment de Marche du 1er Régiment Etranger) z 26 października 1914 roku, gdzie w informacji o oficerach Batalionu C jest przy 2 kompanii wymieniony kpt. Lobies (bez imienia). Na forum internetowym: pages14-18.mesdiscussions.net pojawiła się sugestia, że być może był to kpt. Jean François Lobies, który zginął 3 października 1915 roku w Neuville-Saint-Vaast, walcząc w 39 Pułku Piechoty. Ten oficer mocno zalazł Polakom za skórę, gdyż zachowywał się tak, jakby nadal służył w karnej kompanii, z której go przysłano. Jednym ze swych rozkazów doprowadził do protestu głodowego legionistów. Jego odejście przyjęto więc z ulgą. Bardzo dobrze natomiast zapisał się w pamięci bajończyków następny dowódca, kpt. Juvénal Joseph François Osmont d’Amilly.
Z okopów niemieckich do francuskich
Pod koniec listopada Francuzi zauważyli, że po stronie niemieckiej są żołnierze polskiego pochodzenia. Zwrócili się do bajończyków z pytaniem, czy nie podjęliby próby namówienia rodaków do przejścia na ich stronę. Pomysł nie był zaskakujący, gdyż już w pierwszych tygodniach wojny Francuzom poddawały się bez walki grupy Polaków służących w armii cesarza Wilhelma II. Niektórzy nawet zanim to uczynili, musieli się mocno natrudzić, by dogonić wycofujące się francuskie oddziały. Bajończycy zgodzili się pertraktować. Na wskazany odcinek okopów zajmowany przez francuski 50 Pułk Piechoty udała się 26 listopada 1914 roku, grupa 25 polskich żołnierzy (pół sekcji) pod dowództwem sierż. Lucjana Malcza. Wśród „delegatów” znalazł się także Szujski ze sztandarem. Legioniści nawiązali kontakt z Polakami w niemieckich mundurach. Jednym z argumentów, jakim chcieli ich przekonać do przejścia do okopów francuskich, było pokazanie im sztandaru. Szujski zatknął go 29 listopada 1914 roku na przedpiersiu okopu. Jednak dowództwo niemieckie zorientowało się w zamiarach Francuzów i usunęło Polaków z tego odcinka.
Niebawem sztandar zaczęły przeszywać pociski. Szujski, chcąc go ratować, wyskoczył z okopu i wówczas trafiła go kula. W niektórych publikacjach jako data jego śmierci podawana jest noc z 10 na 11 grudnia 1914 roku. Jerzy Gruszczyński w książce Bajończycy. Polska kompania w Legii Cudzoziemskiej 1914–1915 powołując się na rozkaz dzienny IV Armii Francuskiej z 10 grudnia 1914 roku, wskazał jako dzień śmierci 9 grudnia. Natomiast datę 29 listopada potwierdzają zapisy w dzienniku operacyjnym 50 PP (Journal de Marche et Opérations du 50 Régiment d'Infanterie). Gąsiorowski odniósł się w swej książce do obrazu Śmierć Władysława Szujskiego w bitwie pod Sillery namalowanego przez Jana Stykę, twierdząc, że nie ma on nic wspólnego z prawdą, bo pod Sillery (29 listopada) nie było żadnej bitwy. Następnym chorążym bajończyków został Jan Sobański.
Klęska pod Arras
Jednostkę tę, wchodzącą w skład Dywizji Marokańskiej, 25 kwietnia 1915 roku przeniesiono pod Arras, gdzie dowództwo francuskie zaplanowało dużą ofensywę. Zdecydowano, że w przypadku Batalionu C atakować miały kompanie polska, belgijska i czeska, a grecką pozostawiono w rezerwie. Przygotowany do walki legionista miał karabin Lebel z długim bagnetem i zapasem 250 nabojów, granat ręczny i nóż. Po pięciogodzinnym ostrzale artyleryjskim żołnierze ruszyli rankiem 9 maja 1915 roku do natarcia na wrogie pozycje na wzgórzu Vimy-les-Ouvrages-Blanc w pobliżu Berthouval. „Spodnie czerwone, kepi czerwone. To barwy legionisty. Biegnie on walczyć za rodzinną stronę. Za kraj ojczysty” – pisał w wierszu bajończyk Wieńczysław Piotrowski, podróżnik, dziennikarz, literat i działacz polonijny. Ciekawostką jest to, że w bitwie pod Arras Polacy nie rozwinęli sztandaru, bo miał go ze sobą przebywający wówczas na urlopie Jan Sobański.
Początkowo natarcie odniosło sukces i udało się opanować kolejne linie wrogich okopów. Zawiodła jednak łączność z artylerią. Francuscy artylerzyści nie wiedzieli, że Polacy wdarli się tak głęboko i zaczęli ostrzeliwać zajęty już przez nich teren. Niemcy otrząsnęli się tymczasem z zaskoczenia. Pod miejscowością Neuville-Saint-Vaast Polacy znaleźli się pod silnym ogniem z Mauserów i karabinów maszynowych. Niebawem wrogie oddziały rozpoczęły kontrataki. Ponieważ kompanie na skrzydłach wycofały się, bajończycy zostali częściowo okrążeni. Wysłani im z odsieczą żuawi nie zdołali się przebić. Resztkom wykrwawionej polskiej kompanii udało się wycofać dopiero 10 maja nad ranem.
Jednostki francuskie poniosły w bitwie pod Arras gigantyczne straty. Z pułku Legii, który przed bitwą liczył 75 oficerów oraz 3822 podoficerów i szeregowych, pozostała połowa. Zginęło lub zaginęło 953 żołnierzy, a rannych zostało 984. Według listy sporządzonej przez świeżo awansowanego na podporucznika Jana Rotwanda w polskiej kompanii zanotowano 29 zabitych. Rannych było 99 polskich legionistów. Zginęli wszyscy oficerowie z Legionu Bajończyków, w tym awansowany 12 marca 1915 roku na podporucznika Lucjan Malcz. Ciało dowódcy Polaków kpt. Osmonta odnaleziono u podnóża wzgórza Vimy dopiero w sierpniu 1923 roku. Jak zauważył jeden z Polaków, sławę Legii Cudzoziemskiej trzeba było okupić krwią.
To był koniec kompanii. Z jej około 240 legionistów po bitwie zdolnych do walki pozostało zaledwie 45, w tym 30 Polaków. Niebawem wśród Polaków w Paryżu zaczęły krążyć hiobowe wieści, że większość bajończyków zginęła pod Arras. Jan Rotwand przestrzegł Gąsiorowskiego, by nie dawał wiary wszystkim informacjom, które do niego dotrą. Jak zauważył, relacje poszczególnych żołnierzy były subiektywne, bo nie mieli oni pełnego oglądu sytuacji na polu bitwy.
Uzupełniony do 2576 żołnierzy 2 Pułk Marszowy 1 Pułku Cudzoziemskiego przeniesiono w rejon Notre-Dame-de-Lorette. Uczestniczył on w bitwie w rejonie Souchez, gdzie stracił 625 ludzi. W dzienniku operacyjnym jednostki zachował się zapis, że od 9 maja do 17 czerwca 1915 roku zginęło lub zaginęło ponad 1000 legionistów. Polacy walczyli na cmentarzu w Souchez, gdzie poległ między innymi ppor. Rotwand. Duże straty spowodowały, że polska sekcja przestała istnieć.
Całość tekstu dostępna w kwartalniku „Polska Zbrojna. Historia”
autor zdjęć: Muzeum Lubelskie w Lublinie
komentarze