Samoloty alianckie pozbywały się tu bomb, których nie zrzuciły podczas nalotów na Niemcy. Obok rozciągają się plaże będące areną lądowania w Normandii. Efekt? Na dnie kanału La Manche zalegają tysiące niewybuchów i starych min. Natowski zespół SNMCMG1, do którego należy ORP „Flaming”, właśnie rozpoczął operację oczyszczania akwenu.
Dowódca ORP „Flaming” kmdr ppor. Jarosław Tuszkowski przyznaje, że przed zespołem niezwykle trudne zadanie. – Na akwenie, gdzie będziemy operować, występują bardzo duże pływy. Ich wysokość dochodzi do ośmiu metrów. Powodują one znaczące przemieszczenia dna morskiego, prądy zaś, które są ich następstwem, osiągają prędkość trzech węzłów – podkreśla. W efekcie namierzone przez załogę miny czy niewybuchy w krótkim czasie mogą zostać na przykład zagrzebane w mule, a co za tym idzie stracone z pola widzenia.
Trasa powrotu bombowców
Doświadczył tego dowódca 13 Dywizjonu Trałowców kmdr por. Piotr Sikora, który w ubiegłym roku kierował natowskim zespołem z pokładu okrętu ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki” i brał udział w operacji „Beneficial Cooperation”. – Poszukiwaliśmy wówczas min i niewybuchów nieco dalej, na wodach Holandii, Belgii i Wielkiej Brytanii. Jeden z okrętów namierzył starą bombę lotniczą. Dwie, może trzy doby później pod wodę zeszli nurkowie. I nie mogli jej już odnaleźć – wspomina kmdr por. Sikora.
Tymczasem takich pozostałości jest na dnie kanału La Manche i w przylegających do niego akwenach Morza Północnego mnóstwo. – Podczas II wojny światowej tam właśnie prowadziła trasa, którą alianckie bombowce wracały znad Niemiec. Jeśli pogoda nie pozwoliła na zrzucenie tam całego zapasu bomb, musiały się ich pozbyć jeszcze przed lądowaniem. I robiły to właśnie w rejonach, które teraz sprawdzamy. Do tego nieco na zachód od nas znajdują się główne miejsca lądowania wojsk alianckich w Normandii – podkreśla kmdr ppor. Tuszkowski.
Na potrzeby operacji zespół został wzmocniony dodatkowymi siłami. Przed weekendem okręty opuściły bazę morską w Cherbourgu. Obecnie działają w rejonie portu Diepp, niedaleko ujścia Sommy. Na morzu pozostaną do 13 listopada. Oczywiście, jeśli pozwoli na to kapryśna o tej porze roku pogoda.
Bomba w sieciach kutra
Operacje poszukiwania i niszczenia pozostałości po II wojnie światowej odbywają się na Morzu Północnym regularnie. Impulsem do takich działań stał się wypadek z 2005 roku. Wówczas to w sieci kutra łowiącego u wybrzeży Holandii zaplątała się stara bomba, która eksplodowała po wyciągnięciu na pokład. Zginęło trzech rybaków, a kolejnych kilku zostało rannych. – Takie znaleziska są szalenie niebezpieczne, dlatego Wielka Brytania, Holandia czy Belgia opracowały procedury, według których postępują rybacy. Kiedy trafią na niewybuch, muszą dokładnie oznaczyć jego pozycję i przekazać informację w porcie. Trafia ona do sił morskich, które wysyłają na miejsce okręt – tłumaczy kmdr por. Sikora.
Ale Morze Północne i kanał La Manche to nie jedyne miejsca, w których marynarki prowadzą tego typu działania. Innym newralgicznym akwenem są wody Morza Bałtyckiego u wybrzeży Litwy, Łotwy i Estonii. Podczas II wojny każda ze stron konfliktu ustawiała tam zagrody minowe. Szacunki mówią o 150 tysiącach starych min zalegających na dnie Bałtyku. Okręty SNMCMG1 co roku pojawiają się tam w ramach operacji „Open Spirit”. Prowadzona jest ona na przemian na wodach litewskich, łotewskich i estońskich. – Takie doświadczenia są dla nas bezcenne. Marynarze pracują bowiem wówczas w warunkach realnego zagrożenia – zaznacza kmdr por. Sikora.
autor zdjęć: arch. MW
komentarze