Choć pierwsze lata były trudne, to dziś poszkodowani weterani chwalą system opieki zdrowotnej nad żołnierzami służącymi w misjach.
Gdy do Wojskowego Instytutu Medycznego zaczęli trafiać pierwsi żołnierze ranni w Iraku, placówka nie była przygotowana na takie wyzwanie. W misjach zagranicznych uczestniczyliśmy od 1953 roku, do 2003 roku życie straciło w nich kilkudziesięciu ludzi. Jednak większość w wyniku kolizji drogowych, zawału serca czy wylewu. Niewiele było ofiar działań wojennych. Wcześniej żaden lekarz z kliniki nie zetknął się na przykład z pacjentem, który został przyjęty na oddział bez trzech kończyn.
Udział polskich żołnierzy w operacjach w Iraku i Afganistanie wymusił zmiany w leczeniu i podejściu do pacjentów. Do WIM-u trafiali ranni żołnierze, w większości najciężej poszkodowani. Różne były obrażenia, jakich doznali: urazy wielonarządowe, rany postrzałowe, uszkodzenia słuchu, oparzenia, a także zaburzenia psychiczne wywołane stresem wojennym (zespół stresu pourazowego – PTSD). Niektórzy wielokrotnie byli pacjentami Instytutu.
O zmianach, jakie zaszły w ciągu ostatnich lat w wojskowej służbie zdrowia, opowiada jeden z pacjentów WIM-u, saper kpr. Michał Ożóg, pierwszy Polak ciężko ranny w 2007 roku podczas misji ISAF. „Patrol wracał do bazy, gdy na trasie przejazdu wybuchła mina pułapka”. Trzech żołnierzy zostało rannych, najciężej Michał. Przebieg wypadku zna z opowiadań, bo w wyniku wybuchu stracił przytomność i z płonącego hummera wyciągnęli go koledzy.
Z obrażeniami głowy oraz oparzeniami (trzeciego stopnia) rąk, nóg i pleców trafił do szpitala w Landstuhl, w amerykańskiej bazie Ramstein w Niemczech. Tam przeszedł operację przeszczepienia skóry. „Gdy zostałem przewieziony do WIM-u do Warszawy, miałem wrażenie, że znalazłem się w innym świecie. Personel nie wykazywał zainteresowania pacjentami, brakowało nie tylko przepisów prawnych, lecz także empatii. Gdy poprosiłem o konsultację stomatologiczną, bo podczas wypadku popękały mi zęby i powypadały plomby, usłyszałem, że jak wyjadę ze szpitala, to pójdę sobie do dentysty”, wspomina.
Wymuszone zmiany
„Podczas gdy nasi żołnierze zdobywali na misjach doświadczenie bojowe, my uczyliśmy się, jak ich leczyć i opracowywaliśmy nowe techniki operacyjne”, mówi gen. bryg. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego.
Ciężko ranni żołnierze z polskiego kontyngentu w Iraku i Afganistanie najpierw trafiali do niemieckiego szpitala w Landstuhl, a stamtąd dopiero do instytutu w Warszawie. Warunki, jakie panowały w tych dwóch placówkach, różniły się od siebie niczym noc i dzień. Tam ranni żołnierze byli umieszczani w jednoosobowych pokojach wyposażonych w telewizję kablową i odtwarzacz DVD, łóżkiem można było sterować za pomocą pilota, w budynku nie było schodów, co pozwalało na swobodne przemieszczanie się na wózku. Medycy koncentrowali się na pacjencie.
„Podpatrywaliśmy, jak funkcjonuje system opieki w niemieckim szpitalu, i staraliśmy się przenieść część doświadczeń do naszej kliniki. Wprowadziliśmy wiele procedur i norm postępowania, które diametralnie zmieniły sposób opieki nad rannymi i weteranami”, przyznaje dyrektor Gierelak.
Symboliczną datą tych przemian było powołanie w 2011 roku (jeszcze zanim weszła w życie ustawa o weteranach) pełnomocnika dyrektora WIM ds. weteranów. Została nim Urszula Marszałkowicz-Flis, dziś nazywana przez poszkodowanych weteranów złotą dziewczyną. To ona jest dobrym duchem rannych żołnierzy w trakcie ich pobytu w szpitalu. W WIM-ie pracuje około 3 tys. osób, łatwo się więc zgubić, przemierzając 14 km szpitalnych korytarzy. Pani Urszula pokazuje nowo przybyłemu pacjentowi, jak funkcjonuje oddział. Ustala terminy badań i specjalistycznych konsultacji, pomaga w złożeniu dokumentów do sanatorium. Sama podkreśla, że jest tylko częścią, liczącego 70 osób, zespołu do opieki nad żołnierzami.
Doświadczenia z misji
Dzięki temu, że w WIM-ie powstał oddział ratunkowy i centrum urazowe dla województwa mazowieckiego, z doświadczeń medycyny pola walki może korzystać cywilna medycyna ratunkowa. O nowych metodach opatrywania ofiar wypadków komunikacyjnych (które odniosły wielonarządowe obrażenia), rozwiązaniach dotyczących leczenia rannych po postrzałach (myśliwych, policjantów i żołnierzy) oraz procedurach postępowania personelu medycznego w razie aktów terroru pisaliśmy w numerze czerwcowym „Polski Zbrojnej” (6/2015).
Warto jednak podkreślić, jak ważne jest korzystanie przez lekarzy w WIM-ie z szybkich infuzorów, czyli aparatów do przetaczania płynów oraz krwi (jedno z afgańskich doświadczeń). Podgrzewają one krew do temperatury 40oC oraz bardzo szybko wtłaczają. To ratunek dla pacjentów w stanie wstrząsu krwotocznego, którzy zazwyczaj umierają.
„Wprowadziliśmy także krótkie protokoły ultrasonograficzne. Zamiast wozić pacjenta na tomografię komputerową, robimy USG przy noszach i na tej podstawie kwalifikujemy do operacji”, tłumaczy dr n. med. ppłk Robert Brzozowski, kierownik Zakładu Medycyny Pola Walki w WIM. „Uczymy naszych lekarzy i ratowników stosowania takich protokołów. Badanie e-FAST może wykonać każdy lekarz, niekoniecznie radiolog”, mówi.
Afgańskie doświadczenia nie tylko przyspieszyły diagnostykę, lecz także zwróciły uwagę na priorytety, które ukierunkowały leczenie obrażeń. Zatamowanie krwotoków jest ważniejsze niż zapewnienie drożności dróg oddechowych, bo – jak tłumaczy dr Brzozowski – przez dwie minuty możemy wstrzymać oddech, ale tyle czasu wystarczy, aby się wykrwawić. Kolejna zasada: pacjenci z obrażeniami tułowia mają z reguły pierwszeństwo przed tymi z obrażeniami kończyn.
Nie ze wszystkich misyjnych doświadczeń można w Polsce skorzystać. Przydatny mógłby być np. system awaryjnego zaopatrywania szpitala w krew, opierający się na tzw. chodzących bankach krwi. Polega on na tym, że przebadani ochotnicy (w Afganistanie byli to żołnierze) oddają krew określonej grupy, której brakuje. Na takie rozwiązanie nie pozwala jednak polskie prawo.
Własne metody
O ile w medycynie ratowniczej sporo korzystaliśmy z doświadczeń amerykańskich, o tyle w leczeniu urazów psychicznych trzeba było wypracować własne metody. Żołnierze powracający z Iraku i Afganistanu skarżyli się na tego typu problemy. „PTSD może się objawić u każdego, nawet najlepiej przygotowanego do misji żołnierza”, podkreśla ppłk dr Radosław Tworus, kierownik Kliniki Psychiatrii, Stresu Bojowego i Psychotraumatologii w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie. W latach 2006–2015 statystyki odnotowały w klinice (otwartej w lipcu 2005 roku) 350 pacjentów oraz 570 hospitalizacji.
WIM realizuje kilka projektów badawczych, co jest możliwe dzięki zastosowaniu nowych technik diagnostycznych, np. wykorzystaniu w leczeniu chorych na zespół stresu pourazowego komory hiperbarycznej, która pomaga m.in. w leczeniu udarów, oparzeń i trudno gojących się ran. Dr Tworus uważa, że może być wykorzystywana w eksperymentalnym leczeniu zmian powstających w ośrodkowym układzie nerwowym.
Ranny w 2007 roku kpr. Michał Ożóg wrócił do służby w 2008 roku. Trzy lata później ponownie wyjechał na misję do Afganistanu. Niestety znów doszło do wypadku – podczas patrolu, w wyniku wybuchu ajdika, został ranny w rękę. Kość łokciowa była złamana w czterech miejscach. Pierwszą operację przeszedł w szpitalu w Ghazni, kolejną już w Warszawie. „Miałem wrażenie, że trafiłem do innego szpitala. Powitała mnie pielęgniarka, która wiedziała, co mi dolega, ustalała terminy wizyt u specjalistów, nie czekałem w kolejkach. Nastąpił zwrot o 180 stopni. W klinice obowiązują dziś takie same standardy jak na Zachodzie”, mówi Michał.
Obecnie kpr. Michał Ożóg służy w 1 Brzeskiej Brygadzie Saperów im. T. Kościuszki. Ostatnio był w WIM-ie, gdy brał udział w programie „Afgan”, w którego ramach badani są żołnierze – ofiary wybuchów min pułapek. „Wziąłem udział w tym programie i widzę, że nasz los kogoś obchodzi”.
autor zdjęć: Małgorzata Schwarzgruber