Z Mirosławem Różańskim o systemie dowodzenia armią, usprawnianiu procesu szkolenia i o tym, że warto wsłuchiwać się w głosy podwładnych, rozmawia Bogusław Politowski.
Stanął Pan na czele dowództwa, które niedawno Pan tworzył. Czy po półtorarocznym funkcjonowaniu trzeba coś w nim poprawić? Krytycy koncepcji Dowództwa Generalnego ciągle wskazują na jakieś mankamenty.
Nie zamierzam wprowadzać rewolucyjnych zmian, a samo dowództwo powstało na drodze naturalnej ewolucji. Będę dążył do tego, by Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych funkcjonowało w taki sposób, w jaki zostało do tego zaprogramowane. Ma skutecznie przygotować siły i środki do działania zgodnie z przeznaczeniem. Tylko tyle i aż tyle.
Czy w tej instytucji w najbliższym czasie może dojść do jakichś ruchów personalnych albo strukturalnych?
Zmienił się ostatnio dowódca generalny. Czy to nie wystarczy?
Czy sprawdził się powstały w wyniku reorganizacji sposób dowodzenia armią? Korekcie jest właśnie poddawany system kierowania wojskami specjalnymi.
Nowy system kierowania i dowodzenia siłami zbrojnymi zakładał strukturę dowództwa z inspektoratami. Od początku 2014 roku minęło 18 miesięcy. W tym czasie z powodzeniem wykonywało ono wiele odpowiedzialnych zadań. Możemy zatem stwierdzić, że system działa. Bieżący rok jest poświęcony na analizę funkcjonowania zmian w organizacji dowodzenia. Chcę zatem poznać szczegółowe analizy, by wyciągnąć stosowne wnioski na przyszłość. Jeżeli chodzi o wojska specjalne, to im mniej o nich mówimy w przestrzeni publicznej, tym dla nich lepiej. Niemniej jednak cieszę się, że powracamy do koncepcji, którą proponowałem jeszcze jako dowódca grupy organizacyjnej Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Niedawno na pytanie, dlaczego w wojskach lądowych ciągle nie ma stanowisk snajperów, odpowiedział Pan, że zabrakło motywacji i determinacji w nadrzędnych sztabach i dowództwach. Taka powolność we wprowadzaniu zmian dotyczy nie tylko precyzyjnego strzelania. Co należy zrobić, aby decyzje dotyczące niezbędnych korekt były podejmowane szybciej?
Należy przede wszystkim zdiagnozować źródło inercji i zastosować środki zapobiegawcze. W większości tego typu wypadków decydującą rolę odgrywa czynnik ludzki.
Słynie Pan z wprowadzania innowacyjnych form szkolenia, odchodzenia od utartych schematów w dowodzeniu. Wielu sztabowców mówi, że to będą dla nich trudne czasy...
Mam pomysł na usprawnienie szkolenia w siłach zbrojnych, co niekoniecznie wszystkim się podoba. Musi być ono traktowane jak wykonywanie zadania bojowego w czasie pokoju. Kiedy żołnierze wychodzą na zajęcia, ćwiczą na poligonie, muszą mieć przeświadczenie, że ich działanie jest przemyślane i ma przynieść konkretny efekt. Nie można się ograniczać do wyjazdu na strzelnicę i oddania kilku strzałów. Tygodniowy plan, w którym znajduje się szkolenie ogniowe, z taktyki, obrony przeciwlotniczej, rozpoznania, przetrwania czy kultury fizycznej, można wykonać podczas jednych zajęć, a całość może mieć charakter pewnego scenariusza działań, według którego żołnierze będą musieli sobie radzić z rozwiązywaniem zadań. Co więcej, można w ten sposób ćwiczyć na przykład współdziałanie różnych rodzajów sił zbrojnych. Codziennie odbywają się rozmaite loty naszych samolotów czy śmigłowców. Nic nie stoi zatem na przeszkodzie, aby niemal każdego dnia przećwiczyć procedury CAS [Close Air Support – bezpośrednie wsparcie lotnicze wojsk] czy ewakuacji rannych z pola walki. To jest zadanie dla dowódców. Mają osiągnąć cel przy doborze właściwych środków. Tego będę od nich wymagał.
A czy zmieni się coś w systemie szkolenia wojsk? Kilka lat temu w jednym z wywiadów powiedział Pan: „Ćwiczenia takie jak »Eufrat« czy »Bagram« uważam za relikt przeszłości. Moim zdaniem, wielkie ćwiczenia zgrywające komponenty wcale nie są potrzebne. Elementy bojowe są dobrze przygotowane do działań przez każdą nację odrębnie. Trzeba tylko je dobrze poznać”.
Ćwiczenia z wojskami przynoszą korzyści samym żołnierzom, jeżeli są prowadzone na poziomie plutonu czy kompanii. Wszystko, co dzieje się ponad tym poziomem, z udziałem „boots on the ground”, to doskonalenie sztabów i dowództw przy mniejszych korzyściach dla pozostałych szkolących. Oczywiście są nam potrzebne i jedne, i drugie. Najważniejsze jednak, z punktu widzenia przygotowania modułu batalionowego, są szkolenia na szczeblu kompanii oraz zgrywania w ramach batalionu.
Żołnierze z 11 Dywizji Kawalerii Pancernej często mówią, że gen. Różański wolał dowodzić w polu niż siedzieć za biurkiem. Czy po kilku latach pracy w instytucjach centralnych MON-u coś się zmieniło?
Cały czas jestem tym samym człowiekiem i dowódcą. Będę się starał jak najczęściej bywać w jednostkach wojskowych i rozmawiać nie tylko z dowódcami. Przede wszystkim chcę poznać opinie szeregowych, podoficerów i oficerów młodszych. Generałowie nie mają monopolu na wiedzę. Poza tym takie rozmowy często są bardzo inspirujące. Tworzenie barier między dowódcami i podwładnymi nie wpływa dobrze na wykonywanie zadań. Konsekwencja i egzekwowanie obowiązków oraz dialog z podwładnymi to klucz do właściwych relacji i budowania autorytetu dowódcy.
Czy doświadczenia, które zdobył Pan, dowodząc Brygadową Grupą Bojową podczas operacji w Iraku, pomogą w kierowaniu ponad 80 tys. żołnierzy?
Każde doświadczenie, które żołnierz zdobywa przez lata służby, jest cenne, jeśli potrafi on wyciągnąć wnioski. Dzięki operacjom poza granicami kraju zmieniliśmy swoje wyposażenie oraz taktykę działania, szczególnie małych zwartych i autonomicznych pododdziałów bojowych. Teraz jednak trzeba skupić się na dwóch zasadniczych filarach budowania bezpieczeństwa państwa: własnych zdolnościach obronnych oraz zaangażowaniu w umacnianie naszych relacji w ramach NATO. To jednak nie są odrębne kwestie. Ja traktuję je jako naczynia połączone. Z jednej strony – dalsza profesjonalizacja sił zbrojnych, inwestycje w najnowocześniejszy sprzęt i uzbrojenie, a z drugiej – bardzo mocne zaangażowanie we wspólne manewry wojsk NATO w Europie. W ostatnich miesiącach śledzimy zwiększoną ich aktywność w Polsce. Takie ćwiczenia, jak „Noble Jump”, „Saber Strike” czy „Baltops” to tylko przykłady odpowiedzi sojuszu, będące wypełnieniem postanowień szczytu NATO w Newport.
Obycie wojenne pomaga także lepiej rozumieć sytuację na wschodzie Ukrainy. Nie bez powodu wielu ludzi uważa, że wojsko dostało kompetentnego dowódcę na trudne czasy…
Taka opinia cieszy. Poczekajmy jednak z ocenami trzy lata.
Wielu dowódców jednostek, mimo doświadczeń misyjnych, ciągle myli morale z dyscypliną. Są zadowoleni z ludzi w czystych mundurach i głośno trzaskających obcasami, nawet jeśli ci nie do końca sprawdzają się w działaniu. Jak zmienić proporcje między tymi dwoma aspektami?
Wojsko jest organizacją zhierarchizowaną, gdzie zarządzanie opiera się na rozkazach. Nie zwalnia to oczywiście dowódców i podwładnych od myślenia. Ci pierwsi podejmują decyzje. Na tej podstawie sztaby określają zadania, które wykonują jednostki bojowe, zabezpieczenia lub wsparcia. Na każdym poziomie dowodzenia oraz miejscu muszą być osoby zarówno zdyscyplinowane, jak i zmotywowane czy kreatywne. Ja bardzo lubię krnąbrnych inteligentów.
W jednostkach narzeka się na ciągle rosnącą biurokrację. Jako dowódca 17 Brygady Zmechanizowanej rozpoczął Pan małą rewolucję, polegającą na odchodzeniu od kwitów na rzecz cyfrowego obiegu dokumentów i informacji. Czy teraz będzie Pan kontynuować ten proces na najwyższych szczeblach kierowania wojskami?
Oczywiście, że tak. Kiedyś twierdzono, że wprowadzenie komputerów zmniejszy liczbę wytwarzanych dokumentów. Niestety, czasami mam wrażenie, że jest wręcz przeciwne. Jestem przekonany, że w tej dziedzinie jest jeszcze sporo do zrobienia.
W polskiej armii podoficerowie – dowódcy najniższych szczebli ciągle nie mają właściwej rangi. Czy nowy dowódca generalny to zmieni?
Zmienić mentalność? Należy konsekwentnie wprowadzić zmiany, które planowaliśmy jeszcze w okresie funkcjonowania grupy organizacyjnej Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Ich pomysłodawcami oraz inicjatorami byli sami podoficerowie. Nie zamierzam robić nic więcej. Oni wiedzą najlepiej, czego potrzebują. My jako dowódcy powinniśmy im umożliwić osiągnięcie tego. Potrzebujemy znających się na rzeczy starszych podoficerów
dowództw.
Sporo kontrowersji w wojsku wywołują kontrakty szeregowych. Po kilkunastu latach służby wielu doświadczonych żołnierzy musi odejść do cywila. Czy wojsko stać na takie marnotrawstwo? Bogatsze od naszej armie stwarzają szeregowym formalną możliwość dłuższej służby, tak by odchodzili z niej z już nabytymi prawami do emerytury.
Pamiętajmy, że jako państwo powinniśmy dbać o gromadzenie rezerw mobilizacyjnych, w tym osobowych. Ponadto szeregowi powinni być źródłem rekrutowania podoficerów. Wiele razy, zwłaszcza w mediach społecznościowych, zwracano mi uwagę na tryb i sposób rekrutacji do szkół. Na pewno się tym zajmę jako jedną z pierwszych spraw. Nadal uważam też za aktualne stworzenie warunków do tego, aby umiejętności zdobyte w wojsku stały się zawodem w cywilu.
Dla wojska ostanie miesiące są bardzo intensywne. Trwa dynamiczna modernizacja sprzętu, na polskich poligonach szkolą się tysiące żołnierzy armii sojuszniczych. Czy w tych kwestiach akceptuje Pan dotychczasowe postanowienia, czy też wprowadzi jakieś korekty?
Ciągłość dowodzenia polega nie na negowaniu całej rzeczywistości, lecz kontynuowaniu głównego nurtu. Moim zadaniem jest przygotowanie naszych jednostek do działania na rzecz ochrony polskich granic i terytorium oraz przyjęcia do wyposażenia nowoczesnego sprzętu. Oba te elementy będą wymagały wysiłku wszystkich osób zaangażowanych w ten proces. Jak już wspomniałem wcześniej, mam swoje pomysły i wizje, o których nie boję się mówić i które będę konsekwentnie wdrażał.
W mediach pojawiły się spekulacje, że jeśli nominacja nie była uzgodniona z prezydentem elektem, to niebawem czeka wojsko kolejna zmiana na stanowisku dowódcy generalnego, bo doświadczenie, wiedza i dobry życiorys wojskowy to za mało w dzisiejszej polityce. Czy uchyli pan rąbka tajemnicy na ten temat?
Nie chcę komentować plotek czy spekulacji. Nie mam takiego zwyczaju. Warto jednak podkreślić, że wielokrotnie zdarzało się, że najwyżsi dowódcy, wyznaczeni przez jednego prezydenta, z powodzeniem współpracowali latami także z innymi zwierzchnikami sił zbrojnych. Moim zadaniem jest przygotować armię do działania i to jest dla mnie celem nadrzędnym. Będę do niego dążył bez względu na koniunkturę polityczną w Polsce. Niech dowódcy i żołnierze robią to, co do nich należy, a polityką niech zajmują się politycy. Wtedy, jestem przekonany, najlepiej przygotujemy nasze wojsko do obrony granic.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski