Z płk. Andrzejem Różyńskim o efektach reformy, zobowiązaniach sojuszniczych i perspektywach dalszego rozwoju wojsk rozpoznawczych i walki elektronicznej rozmawia Piotr Bernabiuk.
Jaki jest stan naszego rozpoznania po zmianach organizacyjnych i utworzeniu wojsk rozpoznawczych i walki elektronicznej?
Gdy na ostatniej konferencji dowódców i szefów ISTAR [Intelligence Surveillance Target Acquisistion & Reconnaissance] w Danii przedstawiłem obecną strukturę rozpoznania i walki radioelektronicznej w Polsce, uczestnicy byli nią zaskoczeni i zafascynowani.
Gdzie jest skumulowany ten potencjał?
W Białymstoku, w 18 Pułku Rozpoznawczym, mamy sześć kompanii patrolowych i po trzy w pozostałych pułkach, czyli dwanaście kompanii rozpoznania lekkiego i średniego, stanowiących ogromny potencjał w rozpoznaniu patrolowym. Ponadto sześć kompanii dalekiego rozpoznania, również w pułkach, odgrywa bardzo ważną rolę, gdyż nieustannie zwiększa się zasięg środków rażenia.
Tyle że dziś rozpoznanie patrolowe to jedynie część sił rozpoznawczych…
Szkolimy także oficerów sztabu, zajmujących się analizami danych rozpoznawczych. W naszych trzech pułkach oficerowie na bieżąco przygotowują się do objęcia wyższych stanowisk. Tego często się nie dostrzega, ale bez doświadczonych sztabowców nie ma co marzyć o nowoczesnym rozpoznaniu.
Nowoczesne rozpoznanie to również zobowiązania sojusznicze. Na czym zatem polega ISTAR?
NATO nie ma własnych, autonomicznych struktur rozpoznania. Zakłada wykorzystanie potencjału armii państw współpracujących. Ważne jest zatem, by w działaniach sojuszniczych narodowe elementy wywiadu i rozpoznania do siebie pasowały. Poszczególne systemy muszą osiągnąć jednakową zdolność operacyjną, określaną właśnie jako ISTAR.
Przygotowania do utworzenia w naszym kraju brygady ISTAR rodzą obawę, że powstanie ona kosztem pułków rozpoznawczych.
Chciałbym tu przede wszystkim zwrócić uwagę na potencjał ludzki. Przeformowując pułk na batalion, wchodzący w skład planowanej brygady, możemy zachować mniej więcej taką samą liczbę pododdziałów bojowych. Batalion jednakże nie będzie miał już tak licznego sztabu i oficerów z wysokimi stopniami. Na stanowisku sztabowym będzie porucznik, maksymalnie kapitan, niemogący się równać wiedzą i doświadczeniem z podpułkownikiem w sztabie pułku. Takie obniżenie stopni na ważnych stanowiskach wpłynęłoby negatywnie na rozwój i przyszłość rozpoznania.
Czy zachwiałby się wówczas przyjęty model rozwoju tego rodzaju wojsk?
Posiadając sztaby średniego poziomu taktycznego, sztaby pułków i ośrodków rozpoznania radioelektronicznego, mamy zachowane wszystkie szczeble dowodzenia, a przy tym gwarancję odpowiedniego rozwoju i wzrostu jakości kadry. Jeśli w tej drabinie pojawią się dziury, to przykładowo, na wysokim szczeblu będziemy mieli kapitana, który może sobie nie poradzić z zadaniami.
Czy można więc uformować brygadę dla ISTAR, nie naruszając potencjału pułków?
Takiej jednostki nie musimy nazywać brygadą, bo za tym słowem kryje się struktura brygadowa, zbyt sztywna organizacyjnie w wypadku wojsk rozpoznawczych i walki radioelektronicznej.
Jak więc możemy nazwać taką jednostkę?
Po prostu jednostką wojskową JISTAR [Joint Intelligence Surveillance Target Acquisistion & Reconnaissance], jak uczyniono to w wojskach specjalnych. Wówczas będziemy mogli zachować stan posiadania, zachować pułki. Przy otwartej formule możemy coś zmodyfikować, dostosować na przykład do potrzeb NATO, bez przeszkód utworzyć grupę analiz średniego poziomu, słowem – zintegrować rozproszone elementy stosownie do współczesnych, ciągle zmieniających się potrzeb.
Czy nowa jednostka byłaby w Białymstoku?
To jest kwestia do dyskusji. Przy dzisiejszej komunikacji, a także ze względu na zasięg środków rażenia, trochę traci na znaczeniu to, czy jednostka jest ulokowana 100 km od potencjalnego przeciwnika, czy 400 km. Współczesna pełnowymiarowa wojna polegałaby przede wszystkim na uderzeniach na cele położone bardzo głęboko, na infrastrukturę krytyczną, a nie na bezpośrednim starciu na linii frontu.
Ile prawdy jest w opinii, że formując pułki, zabrano uszy i oczy dywizjom…
Oczywiście, przydałyby się bataliony rozpoznawcze w dywizjach, ale nie możemy mieć wszystkiego. Dziś każdy batalion ma pluton rozpoznawczy, każda brygada kompanię, do tego poszczególne kompanie z pułków rozpoznawczych są poprzydzielane do dywizji i szkolą się razem w czasie ćwiczeń. Jesteśmy więc w stanie doskonale zaspokoić potrzeby poszczególnych związków taktycznych, jednocześnie mając niezbędny potencjał dla poziomu operacyjnego.
A jaki jest efekt integracji rozpoznania?
Z chwilą, kiedy przeszliśmy na nowy system JISTAR, wykonaliśmy też skok mentalny w samym sposobie pracy. Odeszliśmy od rozpoznania na rzecz rodzajów wojsk. Uzyskaliśmy na przykład lepszą jakość i szybkość rozpoznawania celu oraz potwierdzania jego wyników z różnych źródeł. Mamy też wspólne bazy danych i zarządzanie zintegrowaną informacją. To są nowe wartości, osiągnięte przez ostatnie półtora roku od czasu wprowadzenia reformy.
Przeformowanie wojsk to nie wszystko. Konieczne jest też odpowiednie wyposażenie żołnierzy. Czy nadal trzeba się zmagać z biedą?
Zacznę od narzekania. W rozpoznaniu kluczową sprawą jest czas, a nas nie ograniczają finanse, lecz wydłużone procedury pozyskiwania sprzętu, które przyczyniają się do tzw. moralnego starzenia się technologii. Nie chcę jednak, aby rozmowy o sprzęcie dotyczyły tylko wprowadzania nowości.
Bo ciągle macie stary sprzęt…
Boli, że nadal mamy beerdeemy i bewuery [BRDM, BWR – bojowe wozy rozpoznawcze]. Ale je mamy i one jeżdżą, a perspektywa otrzymania nowej platformy gąsiennicowej, na której moglibyśmy zamocować systemy rozpoznawcze, jest odległa. Współpracując z Inspektoratem Wsparcia Sił Zbrojnych, zajmujemy się zatem łataniem dziur.
Czy jest to nieustająca modernizacja?
W dość dramatycznej już sytuacji wspólnie opracowaliśmy zasady nie tyle modernizacji – bo na to jest potrzebna nowa dokumentacja, wydłużająca proces w czasie – ile modyfikacji sprzętu przeznaczonego do remontu. Dzięki temu od przyszłego roku będziemy mieli pierwsze gotowe do użytku bewuery z lepszymi systemami, chociażby ze stacją radiolokacyjną taktycznego rozpoznania pola walki, z urządzeniami dalmierczymi, pomiarowymi, do autonawigacji, rozpoznania skażeń czy łączności.
A co z nowym sprzętem? Widać jakieś światełko w tunelu?
Podpisano umowy na kołowy LOTR (lekki opancerzony transporter rozpoznawczy) w kilku wersjach, bo również z systemem bezwieżowym i bezzałogowym, z nowymi systemami uzbrojenia, w wersji 6x6 o wysokiej mobilności.
A co z bezzałogowcami?
Mamy nadzieję na wprowadzenie jeszcze w tym roku lądowego bezzałogowego systemu rozpoznawczego Tarantula. W zależności od zamontowanych sensorów, będziemy mogli używać go do rozpoznania, a także do niszczenia ważnych obiektów. Podczas zgrupowania poligonowego mieliśmy też pokaz bezzałogowych środków latających Koliber, które mogą rozpoznawać obiekty, a po wyposażeniu w ładunki kumulacyjne (EFP) o bardzo dużej sile rażenia – też je niszczyć.
Czyli dla nowoczesności nie ma alternatywy?
Rozwiązaniem jest ucieczka do przodu, jak najszybciej do nowoczesności. Musimy pamiętać również o tym, że siły i środki potencjalnego przeciwnika nie są jednorodne. Nie możemy pochopnie wycofywać starych elementów, bo często są niezbędne i jedyne do prowadzenia rozpoznania w danym paśmie czy w systemach, które u niego funkcjonują.
Czyli nie przejdzie do przeszłości zwiadowca z lornetką, wypatrujący przeciwnika?
Zwiadowca nadal ma lornetkę i wypatruje przeciwnika, ale zajmuje się również wyszukiwaniem, określaniem i nominowaniem celów, nadawaniem im priorytetów, przypisywaniem do konkretnych sił i środków rażenia, ogniowych lub elektronicznych. Współpracując z artylerią, czołgami czy lotnictwem, nie tylko naprowadzi środki ogniowe, lecz także odpowie na pytanie, jakiego rodzaju uzbrojenia, powierzchniowego czy precyzyjnego, ma użyć pilot dolatujący do celu. To jednak nie wszystko. Musi też określić skutki uderzenia, bo bez tego nie wiemy, czy osiągnęliśmy cel.
Na zwiadowcę jest więc nakładana wielka odpowiedzialność.
Tak, bo od niego zależą również ewentualne skutki uboczne uderzenia, a nikt go nie zwolni z przestrzegania prawa, szczególnie podczas misji stabilizacyjnych poza granicami kraju, gdzie nie jesteśmy stroną walczącą. W takiej sytuacji, w takim stopniu, w jakim jest to możliwe, unikamy prowadzenia ognia, zarówno ze względów humanitarnych, jak i z powodu skutków prawnych. Jeśli zatem zdecydujemy się na uderzenie, musimy wszystko mieć starannie udokumentowane.
Jakie najważniejsze zadanie stoi obecnie przed wojskami rozpoznawczymi i walki elektronicznej?
Wielonarodowy Korpus Północno-Wschodni, sformowany na podstawie umów między Polską, Niemcami i Danią, powinien w krótkim czasie osiągnąć wyższą gotowość operacyjną w ramach NATO. Aby do tego doszło, powinien na bieżąco dostawać odpowiednie informacje. Dotyczy to również szpicy NATO (Very High Readiness Forces – VJTF). Tworzymy także nową jakość rozpoznania obrazowego IMINT (Imagery Intelligence), w tym satelitarnego.
autor zdjęć: JACEK SAGAN