Cel Moskwy jest oczywisty – im gorsza sytuacja na Bliskim Wschodzie, tym więcej wysiłku i zaangażowania będą musiały włożyć państwa zachodnie w stabilizowanie tamtejszej sytuacji.
Obszar Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu – w żargonie ekspertów i dyplomatów zwany MENA (Middle East & North Africa) lub szerszym Bliskim Wschodem – od niepamiętnych czasów stanowił pole geopolitycznej rywalizacji światowych potęg. Czas płynął, mocarstwa się zmieniały, a rozpościerający się między Maghrebem na zachodzie a Zatoką Perską na wschodzie region wciąż skupiał jak w soczewce wyzwania i interesy głównych rozgrywających na globalnej arenie międzynarodowej.
Nie inaczej jest i dzisiaj. Choć po rozpadzie Związku Radzieckiego i zakończeniu zimnej wojny wieszczono nadejście ery powszechnego spokoju i pokoju w relacjach międzynarodowych, to obecnie – ponad ćwierć wieku później – nikt już chyba nie hołduje takim przekonaniom. W połowie drugiej dekady XXI wieki świat paradoksalnie wydaje się wręcz znacznie gorszy, a już na pewno mniej spokojny i bezpieczny, niż był jeszcze dwie czy trzy dekady temu. Szczególnie dobrze widać to na przykładzie rozwoju sytuacji w regionie MENA, gdzie panujące od kilku lat chaos i anarchia chyba nie mają sobie równych, wziąwszy pod uwagę nowożytną historię tego obszaru.
Przyczyny takiego stanu są oczywiście bardzo złożone i w większości wynikają z wewnętrznych procesów i mechanizmów zachodzących w tym regionie. W dużym jednak stopniu za obecną sytuację na obszarze MENA odpowiedzialność ponoszą mocarstwa spoza tej części świata. Szeroko rozumiany Bliski Wschód to bowiem swego rodzaju barometr światowej geopolityki, gdzie jak w mało którym regionie globu doskonale widać stan stosunków między najważniejszymi światowymi mocarzami. To, co dzieje się w danym momencie na obszarze MENA, nigdy zatem nie jest kwestią czystego przypadku czy zbiegu okoliczności. Niemal zawsze ma jakiś związek z aktualnym stanem stosunków (i gry interesów) między Rosją, Stanami Zjednoczonymi, Chinami oraz Europą, przy czym ta ostatnia też nie jest na Bliskim Wschodzie graczem jednorodnym i prowadzącym spójną politykę.
Intencje włodarzy Kremla
W takiej sytuacji nie powinno dziwić, że obserwowane od kilkunastu miesięcy poważne ochłodzenie relacji między Rosją a USA i Europą, związane z konfliktem na Ukrainie, w bezpośredni sposób przekłada się także na interakcje między tymi ośrodkami globalnej geopolityki zachodzące w MENA. Dla państw i mieszkańców tego regionu nie jest to pomyślna wiadomość – w tej części świata tylko w miarę zgodna współpraca mocarstw gwarantuje zażegnanie kryzysów politycznych (bądź rozwiązanie już istniejących) oraz zakończenie wojen. Potwierdzają to wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy (a więc już w okresie nowej zimnej wojny między Rosją a Zachodem). W tym czasie wiele konfliktów i punktów zapalnych w MENA – zdawałoby się już wystygłych, a na pewno o relatywnie niewielkim natężeniu – nagle i dość niespodziewanie znowu rozgorzało pełnym ogniem w postaci wojen domowych i erupcji przemocy. Dość wymienić w tym kontekście Libię, Jemen, Irak czy nawet Syrię, gdzie przewlekła, kilkuletnia wojna nabrała tempa w 2014 roku.
Czynnikiem, który łączy te miejsca, jest zaangażowanie Federacji Rosyjskiej. Jej działania w tych państwach nie zmierzają jednak de facto do ustabilizowania sytuacji, lecz przeciwnie – do jej destabilizacji, która jest postrzegana w Moskwie jako element (i środek) szerszej, dalekosiężnej gry geopolitycznej prowadzonej z Zachodem. Intencje i plany włodarzy Kremla mają dwojaki charakter.
Po pierwsze, rosyjskie działania na obszarze MENA mają storpedować politykę USA oraz głównych graczy europejskich, w tym wysiłki na rzecz rozwiązania (zakończenia) trwających tam konfliktów i wojen. Cel Moskwy jest oczywisty – im gorsza sytuacja na Bliskim Wschodzie, tym więcej wysiłku i zaangażowania będą musiały włożyć państwa zachodnie w stabilizowanie tamtejszej sytuacji. Tym większe poniosą też koszty i będą musiały mierzyć się ze starymi wyzwaniami o nowym obliczu, jak choćby z nasileniem się masowej imigracji czy rosnącym w siłę islamskim ekstremizmem. A to z kolei nieuchronnie wymusi osłabienie ich zainteresowania innymi kierunkami strategicznymi (np. Europą Środkowo-Wschodnią), zwłaszcza odciągając ich uwagę od tego, co dzieje się dzisiaj – i może wydarzyć w najbliższej przyszłości – wokół Ukrainy.
Po drugie, nasilenie się chaosu i zamieszanie na terenie szeroko pojętego Bliskiego Wschodu to dla Rosji szansa na zaistnienie w tym regionie. Moskwa nie jest w stanie – co najmniej od czasu upadku ZSRR – angażować się dyplomatycznie, politycznie i ekonomicznie na obszarze MENA na taką skalę, jak państwa europejskie lub Stany Zjednoczone. W rezultacie w ciągu minionego ćwierćwiecza Rosjanie stracili większość swych wpływów w tym regionie. Do momentu wybuchu Arabskiej Wiosny Kreml miał na Bliskim Wschodzie zaledwie kilku znaczących sojuszników regionalnych, zwłaszcza Muammara Kaddafiego w Libii i Baszszara al-Asada w Syrii, a także mniejsze lub większe wpływy i przychylność kilku innych państw (Iran, Sudan, Jemen, Irak czy nawet Liban). Dla Kremla szczególne znaczenie miały jednak reżimy w Damaszku i Trypolisie. Ale nie tylko ze względu na pewną ciągłość i tradycję bliskiej dwustronnej współpracy z ZSRR, a później Rosją. Oba kraje stanowiły dla Rosjan bardzo chłonne rynki zbytu uzbrojenia i wyposażenia wojskowego, ale też oferowały Moskwie konkretne możliwości w kwestii projekcji jej siły i interesów strategicznych w regionie. Libijskie (w Trypolisie) oraz syryjskie (w Tartus i Latakii) morskie instalacje militarne dawały rosyjskim okrętom szansę na znacznie dłuższe i efektywniejsze operowanie na wodach Morza Śródziemnego, zapewniając im zaplecze logistyczne i bezpieczne schronienie.
Dzisiaj, ponad cztery lata po pierwszych rewoltach Arabskiej Wiosny, lista rosyjskich sprzymierzeńców na obszarze MENA znacznie się skurczyła. Niewątpliwie wpłynęło to w dużym stopniu na przewartościowanie rosyjskiej polityki względem tego regionu i umocnienie jej konfrontacyjnego charakteru wobec Zachodu w tej części świata. Wszak z perspektywy Kremla jest oczywiste, że rewolucje w krajach arabskich zostały, jeśli nie wywołane, to z pewnością zainspirowane i aktywnie wspierane przez kraje zachodnie.
Militarna asysta
Choć Rosja nie jest w stanie dorównać politycznie i ekonomicznie Zachodowi pod względem oddziaływania na sytuację na Bliskim Wschodzie, to ma niezaprzeczalny atut, którego nie mają państwa zachodnie. Są nim relatywnie tanie i proste w obsłudze rozmaite systemy uzbrojenia, gotowe do sprzedaży na niezwykle preferencyjnych warunkach, do tego bez żadnych obwarowań politycznych i ideologicznych. Co równie ważne, uzbrojenie to jest oparte na od dawna znanych i szeroko w regionie stosowanych rozwiązaniach radzieckiej myśli technologicznej. I trudno się dziwić, że dzięki tej ewidentnej, choć etycznie wątpliwej, przewadze Rosja znacząco umocniła w ostatnich latach swą pozycję na Bliskim Wschodzie, stając się „ostatnim obrońcą” dla wielu reżimów i sił uważanych przez Zachód za niedemokratyczne i opresyjne wobec własnych obywateli.
Sztandarowym przykładem takiej polityki Moskwy jest Syria – ostatni sojusznik i bastion wpływów rosyjskich w basenie Morza Śródziemnego (jeśli nie liczyć Cypru i Grecji, tradycyjnie przyjaznych Rosji). Od początku tamtejszej wojny domowej (2011 rok) reżim prezydenta Baszszara al-Asada może liczyć na szerokie i różnorodne wsparcie oraz pomoc ze strony Rosji, i to nie tylko w wymiarze politycznym czy dyplomatycznym, lecz przede wszystkim militarnym. Skala rosyjskiego zaangażowania w konflikt syryjski jest doprawdy imponująca. Chodzi nie tylko o setki rosyjskich doradców oraz instruktorów wojskowych na stałe przebywających w Syrii i wspomagających siły wierne Damaszkowi w prowadzeniu operacji wojskowych. To także tysiące ton zaopatrzenia, broni, amunicji i wyposażenia, nieprzerwanie od czterech lat dostarczanych prawdziwym mostem powietrznym, łączącym Rosję (ale też i Białoruś) z kontrolowanymi przez reżim lotniskami w Syrii. Wśród materiałów dostarczanych tą drogą szczególne znaczenie mają zwłaszcza niedostępne dla Syryjczyków części zamienne do ich samolotów i śmigłowców wojskowych oraz dobrej jakości paliwo lotnicze. Dzięki tym dostawom Syryjskie Arabskie Siły Powietrzne (Syrian Arab Air Force – SAAF) są w stanie utrzymywać szybkie tempo działań operacyjnych przeciwko rebeliantom.
Ale rosyjska wojskowa pomoc dla władz w Damaszku polega również na dostarczaniu syryjskim siłom rządowym nowoczesnego uzbrojenia, którego wcześniej w Syrii nie widziano: począwszy od broni strzeleckiej i ręcznej (np. karabinki AK-74M czy wielkokalibrowe karabiny wyborowe KVSK Kord), przez śmiercionośne systemy artylerii rakietowej typu BM-30 Smiercz (co najmniej kilka zestawów dostarczonych w 2014 roku), aż po okryte złą sławą podczas rosyjskiej pacyfikacji Czeczenii samobieżne zestawy rozminowujące UR-77 Meteoryt, wykorzystujące tzw. ładunki wydłużone (dostawa co najmniej dwóch egzemplarzy w 2014 roku). Warto tu odnotować, że wraz z nowymi systemami broni przybywa ich rosyjska (ewentualnie białoruska) obsługa, która dopiero na miejscu na bieżąco szkoli i wdraża w arkana sztuki wojennej swych syryjskich kolegów.
Ci ostatni jednak często sami wybierają się do dalekiej Rosji lub Białorusi po specjalistyczną wiedzę wojenną. To jest ta forma rosyjskiej pomocy militarnej dla reżimu Al-Asada, o której wiemy dzisiaj najmniej – tylko tyle, ile można wyśledzić z mediów społecznościowych i wyczytać między wierszami z oficjalnych komunikatów różnych instytucji rosyjskich lub białoruskich. Wiadomo, że szkolą się w ten sposób syryjscy piloci, a także żołnierze sił specjalnych (m.in. snajperzy) i operatorzy zaawansowanych systemów uzbrojenia.
Przykłady różnego typu militarnej asysty ze strony Moskwy dla syryjskiego sojusznika można zresztą mnożyć. Nie dalej jak w styczniu 2015 roku uwagę obserwatorów syryjskiego konfliktu zwróciło kilka nowiutkich czołgów T-72, które w barwach syryjskiej Gwardii Republikańskiej szturmowały pozycje sił rebelianckich w okolicach Aleppo. Wozy te niemal na pewno pochodziły z niedawnych dostaw spoza Syrii. Świadczyły o tym zresztą unikatowe elementy wyposażenia, charakterystyczne dla najnowszych (nieobecnych wcześniej w Syrii) wersji tego czołgu. Poza tym po ponad czterech latach chaotycznego i wyniszczającego konfliktu w Syrii, w wojskowych składach i magazynach tego kraju z całą pewnością nie ma już nowych, nieużywanych jeszcze w akcji maszyn bojowych. Zwłaszcza najnowszych generacji…
Wywiad po rosyjsku
Intensywna rosyjska obecność militarna w Syrii nie jest już tajemnicą poliszynela. „Punkt wsparcia logistycznego marynarki wojennej Federacji Rosyjskiej” (to jego oficjalna nazwa) w syryjskim Tartus ma coraz większe szanse na otrzymanie statusu pełnoprawnej bazy marynarki wojennej Rosji. I choć okręty w nim przebywające (a w przyszłości bazujące) należą do Floty Bałtyckiej, a nie Czarnomorskiej (te ostatnie nie mogą – ku rozpaczy Kremla – opuszczać swobodnie Morza Czarnego), to i tak będzie to dla Moskwy atut w bliskowschodniej rozgrywce z Zachodem. Zwłaszcza że Federacja Rosyjska podejmuje również inne militarne działania w Syrii – już dzisiaj mówi się o zwiększeniu liczby „doradców” w dziedzinie obrony przeciwlotniczej tego kraju (w praktyce: rosyjskich operatorów syryjskich systemów OPL) czy też dyslokacji na syryjskim terytorium dodatkowych sił specjalnych i kolejnych elementów wywiadu wojskowego Rosji.
Jako ciekawostkę można w tym ostatnim kontekście podać mało wciąż znany na Zachodzie fakt, że jeden z już działających w Syrii rosyjskich ośrodków wywiadowczych – o kryptonimie „Centrum S”, wykorzystywany przez komórkę wywiadu radioelektronicznego z agencji wywiadowczej OSNAZ GRU – został w październiku 2014 roku zdobyty przez oddziały rebelianckie w miejscowości Al-Hara w południowej Syrii, tuż przy wzgórzach Golan. Choć Rosjan i ich najnowocześniejszego sprzętu już tam nie było, to zostało wiele namacalnych śladów ich szpiegowskiej działalności, wymierzonej nie tylko w rebelianckie ugrupowania operujące w tej części Syrii, lecz przede wszystkim w Izrael. Znalezione w obiekcie mapy pokazywały na przykład szczegółową dyslokację wszystkich izraelskich jednostek wojskowych i obiektów obronnych w pasie do kilkudziesięciu kilometrów w głąb terytorium Izraela.
Nie trzeba być znawcą stosunków międzynarodowych, aby przewidzieć, że takie kroki Moskwy muszą nieuchronnie wywoływać zaniepokojenie i odpowiednią reakcję nie tylko ze strony Izraela czy Turcji (mocno poirytowanej rosyjską aneksją Krymu w 2014 roku), lecz także Stanów Zjednoczonych i głównych europejskich członków NATO.
Gra w nieznane
Intensyfikacja rosyjskiego zaangażowania w sprawy bliskowschodnie – o jednoznacznie antyzachodnim charakterze – zdaje się, niestety, iść jeszcze dalej, sięgając już takich skomplikowanych i drażliwych kwestii, jak irański program nuklearny czy konflikt izraelsko-palestyński. Co więcej, politycy rosyjscy wyraźnie maczają palce w wewnętrznych sporach w Egipcie, Libii, Libanie, Iraku oraz Jemenie. Wszędzie tam Rosjanie dysponują różnorodnymi, możliwymi do wykorzystania środkami i działaniami, bardzo często sięgającymi swymi korzeniami czasów poprzedniej zimnej wojny między Zachodem a ZSRR. Wszędzie tam może dojść do wybuchu regionalnych kryzysów, które łatwo wymkną się spod kontroli i przeistoczą w otwarte konflikty o niemożliwych do przewidzenia skutkach. Problemem szczególnie delikatnym w stosunkach Rosja–Zachód jest kwestia irańska. Osiągnięte kilka tygodni temu wstępne, ramowe porozumienie w sprawie programu jądrowego Iranu stwarza szansę na unormowanie relacji tego kraju ze społecznością międzynarodową. Jednakże w warunkach nowej zimnej wojny między Moskwą a Zachodem sytuacja może przybrać nieoczekiwany obrót.
Nie można wykluczyć, że Kreml będzie chciał zagrać irańską kartą w swej nowej rozgrywce z USA na Bliskim Wschodzie. Być może właśnie temu służyło dość zaskakujące ogłoszenie, tuż po zawarciu porozumienia z Teheranem, decyzji o odmrożeniu kontraktu na dostawę do Iranu systemów OPL typu S-300. I choć nieco później Rosjanie ten komunikat złagodzili, to przyczynił się on już do powstania wśród amerykańskich kongresmenów silnej opozycji przeciwko udzieleniu aprobaty dla porozumienia z Teheranem, będącego wszak sztandarowym projektem kończącego swą prezydenturę Baracka Obamy.
Rosyjskie zaangażowanie na obszarze MENA – o różnorodnym charakterze – wykazuje silną i wyraźną tendencję rosnącą. Jednocześnie, co bardzo ważne, sprawia wrażenie realizacji dobrze zaplanowanej i przygotowanej strategii, obliczonej na długofalową implementację. To zaś może oznaczać, że Moskwa jeszcze nieraz zaskoczy Zachód swymi akcjami w regionie bliskowschodnim.
autor zdjęć: UN Photo/David Manyua