ORP „Mewa” to kolejny polski okręt w Stałym Zespole Sił Obrony Przeciwminowej NATO.
Szczególnej zmiany nie odczuwamy. Wynika to z charakteru służby w naszym dywizjonie, gdzie zajęć jest mnóstwo. W efekcie i tak właściwie przez cały czas pozostajemy w gotowości”, przyznaje kpt. mar. Michał Dziugan, dowódca ORP „Mewa”. 1 stycznia 2015 roku polski niszczyciel min rozpoczął roczny dyżur w Siłach Odpowiedzi NATO. Teraz, gdy przyjdzie sygnał do działania, okręt musi wyruszyć na morze w ciągu siedmiu dni.
Jednak i bez tego w połowie lutego opuści macierzysty port na cztery długie miesiące. Dołączy wówczas do Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO (SNMCMG1). Można zaryzykować twierdzenie, że historia w pewnym sensie zatoczy koło. ORP „Mewa” to pierwszy okręt pod biało-czerwoną banderą, który służył w zespole. I pierwsza polska jednostka, nad którą załopotała flaga NATO.
Polska rusza na Zachód
SNMCMG1 to najstarszy ze stałych zespołów natowskich. Został powołany 11 maja 1973 roku w Ostendzie. Początkowo w jego skład wchodziły okręty z Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii i Belgii. Miały strzec bezpieczeństwa na kanale La Manche (sam zespół nosił wówczas nazwę Stałe Siły Morskie Kanału Angielskiego). Gdyby jednak doszło do konfliktu z państwami Układu Warszawskiego, okręty zostałyby skierowane na Morze Północne.
Stopniowo rejon działania zespołu systematycznie się powiększał, a swoje jednostki na misję wysyłały kolejne państwa. W 2002 roku dołączyła do nich Polska. Załogi okrętów krajów, które do niedawna znajdowały się po przeciwnej stronie politycznej i wojskowej barykady, teraz miały ze sobą współpracować.
Załoga ORP „Mewa” już wcześniej zdążyła się otrzeć o nową rzeczywistość. W 1999 roku, dosłownie dzień po podpisaniu dokumentów pieczętujących wstąpienie Polski do NATO, ćwiczyła na Bałtyku z okrętami niemieckimi. Ale i tak Polaków czekał skok na głęboką wodę. „Kiedy wchodziliśmy do zespołu, tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, jakie procedury w nim obowiązują i jak bardzo różnią się od tych, które stosowaliśmy na co dzień”, wspomina kmdr ppor. Arkadiusz Kurdybelski, szef sztabu w 13 Dywizjonie Trałowców, który trzynaście lat temu w załodze ORP „Mewa” pełnił funkcję dowódcy jednego z okrętowych działów. „Oczywiście mieliśmy instrukcje, ale przecież, by poznać jakiś mechanizm, trzeba na własne oczy zobaczyć, jak działa”, dodaje. Ponadto polscy marynarze z „Mewy” oswajali się nie tylko z NATO. Tak naprawdę poznawali również własny okręt. U progu nowego wieku trałowce projektu 206F przeszły gruntowną modernizację, by stać się właśnie niszczycielami min.
ORP „Mewa” dołączyła do zespołu we wrześniu. „Misja była w sumie krótka. Trwała półtora miesiąca. Operowaliśmy tylko na Bałtyku – Litwa, Łotwa, Finlandia i, o ile dobrze pamiętam, także Rønne na wyspie Bornholm”, opowiada kmdr ppor. Kurdybelski. „Pierwszy krok został zrobiony, a my przekonaliśmy się, że pod wieloma względami wcale nie odstajemy od sojuszu, że mamy nieźle wyszkolonych marynarzy”.
Potwierdza to kmdr por. Piotr Sikora, dziś dowódca 13 Dywizjonu, który pierwszą misję pod flagą NATO zaliczył rok później. Do zespołu wszedł wówczas dowodzony przez niego niszczyciel min ORP „Flaming”. „Czasem potrafiliśmy pozytywnie zaskoczyć naszych partnerów zastosowaniem procedur wywodzących się jeszcze z czasów Układu Warszawskiego”, tłumaczy. Zaraz jednak dodaje, że pierwsze lata w zespole to przede wszystkim nauka. „Pamiętam, że w 2004 roku, kiedy służyłem już na ORP »Czajka«, bardzo chcieliśmy spróbować tankowania okrętu w ruchu. Niestety, nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu. Udało się jednak uprosić norweskiego dowódcę zespołu, by przysłał nam na pokład taką aparaturę i ludzi, którzy pokazaliby, jak to wszystko działa. I w trakcie przejścia przez Bałtyk przećwiczyliśmy tę procedurę, oczywiście na sucho, bez podawania paliwa. Byliśmy jednak już o tę jedną rzecz mądrzejsi”, opowiada kmdr por. Sikora.
Nauka wiązała się z wprowadzeniem mnóstwa zmian. Często pozornie tylko drobnych. Przykład? W czasie pożaru na pokładzie do zadymionego pomieszczenia wchodzili marynarze ze sprzętem gaśniczym. Koledzy, którzy pozostali na zewnątrz, utrzymywali z nimi kontakt dzięki systemowi sygnałów wysyłanych za pośrednictwem linek. „Ale przecież linka w trakcie pożaru może się przepalić. W jej miejsce lepiej więc wprowadzić system łączności bezprzewodowej”, tłumaczy kmdr por. Sikora. Modyfikacje dotyczyły nie tylko walki z pożarem, lecz także obrony przeciwlotniczej, zwalczania min i wielu innych dziedzin. Wiązały się choćby z wprowadzaniem nowego sprzętu. „Oczywiście zmiany na tym się nie kończą. Procedury w zespole są doskonalone przez cały czas, regularnie wchodzą nowe dokumenty. Przez te wszystkie lata zdołaliśmy się już jednak wdrożyć w pewien system, poznaliśmy mechanizm i przyswajanie nowości nie stanowi już dla nas problemu”, zaznacza kmdr por. Sikora.
Od Rosji po Amerykę
Już trzynaście lat polskie niszczyciele min służą regularnie w SNMCMG1. Dwukrotnie zespołem dowodzili polscy oficerowie, jego okrętem flagowym była zaś jednostka dowodzenia ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”.
Okręty wchodzące w skład SNMCMG1 operują na Bałtyku, Morzu Północnym i w północnej części Oceanu Atlantyckiego. „Kiedy dowodziłem zespołem, odwiedziliśmy na przykład Islandię”, wspomina kmdr por. Sikora. Co pewien czas okręty zespołu zawijają do portu w Stanach Zjednoczonych. W przeszłości zdarzało się też, że wykonywały zadania w okolicach Hiszpanii, Portugalii, na Morzu Śródziemnym. Ważną funkcją SNMCMG1 jest prezentacja bander– zarówno narodowych, jak i tej natowskiej – demonstrowanie stałej obecności i gotowości do działania w tym rejonie świata. „W myśl niepisanej reguły każdego roku zespół stara się odwiedzić wszystkie znajdujące się w regionie państwa członkowskie”, zaznacza kpt. mar. Dziugan. Niespełna dwa lata temu natowskie okręty zawinęły nawet do portu w Sankt Petersburgu, a potem ćwiczyły z jednostkami Floty Bałtyckiej. Dziś brzmi to trochę, jak bajka.
Przede wszystkim jednak SNMCMG1 ma czuwać nad bezpieczeństwem żeglugi w północnej części Europy. Załogi muszą być też przygotowane do udziału w konflikcie zbrojnym albo w misji humanitarnej. Takie przedsięwzięcia wymagają jednak dodatkowej zgody państwa, do którego należy okręt. Polscy marynarze przyznają, że w trakcie służby w zespole nigdy tego nie doświadczyli, choć kilka razy sytuacja międzynarodowa była bardzo napięta. Wystarczy wspomnieć 2011 rok i natowską interwencję w Libii czy też kryzys wywołany przez wojnę domową w Syrii.
Nie oznacza to jednak, że absolutnie wszystkie działania zespołu są podyktowane przygotowanym wcześniej planem. „Misja wymaga dużej elastyczności”, przyznaje kmdr por. Sikora i wspomina przywołaną już wyprawę na Islandię: „Wyruszyliśmy tam, by ćwiczyć z miejscową strażą przybrzeżną. A już na miejscu się okazało, że Islandczycy mają spory problem z zalegającymi na dnie pozostałościami po II wojny światowej”, wspomina dowódca 13 Dywizjonu. W trakcie ćwiczeń jeden z okrętów zespołu natrafił na starą minę. Trening przerodził się w operację bojową. Ostatecznie mina została zniszczona.
Podobna historia wiąże się z organizowaną od lat operacją „Beneficial Cooperation”, która polega na usuwaniu niewybuchów i starych min z wód Morza Północnego w okolicach Holandii, Belgii i Wielkiej Brytanii. A wszystko zaczęło się od interwencji NATO po tym, gdy trzech holenderskich rybaków zginęło w eksplozji przypadkowo wyłowionej bomby.
Ostatni dowód owej elastyczności mieliśmy na początku 2014 roku. W myśl poczynionych wcześniej ustaleń, okręty miały wyruszyć na morze dopiero w drugiej jego połowie. Jednak działania Rosji na wschodzie Ukrainy i przy granicach z państwami NATO sprawiły, że sojusz postanowił szybciej zademonstrować swoją obecność na Bałtyku.
Czas Kormorana
Można zakładać, że wzmożona aktywność rosyjskich marynarki i lotnictwa będzie też towarzyszyła kolejnej misji SNMCMG1. „Ocena sytuacji międzynarodowej nie należy do nas. My skupiamy się na tym, by utrzymać okręt w gotowości do wykonywania wszelkich zadań, które postawią przed nami przełożeni”, zastrzega jednak dowódca ORP „Mewa” i dodaje, że przed jego załogą bardzo pracowite miesiące. Zgodnie z planem jednostka powinna wziąć udział w sześciu międzynarodowych ćwiczeniach, w tym w „Steadfast Jazz” u wybrzeży Wielkiej Brytanii, „Baltops” na Bałtyku i w dwustronnych manewrach NATO–Szwecja. Polscy marynarze mają też czyścić dno Morza Północnego i Bałtyckiego z niebezpiecznych pozostałości po ostatniej wojnie.
Zdobywane od lat doświadczenie w sposób naturalny przekłada się na funkcjonowanie marynarki. Niebawem też zyska ono bardzo konkretny wymiar. „Udział Polski w SNMCMG1 sprawił, że odżyła wizja budowy nowoczesnych niszczycieli min typu Kormoran II”, wyjaśnia kmdr ppor. Kurdybelski. Marynarze z gdyńskiego dywizjonu biorą bezpośredni udział w realizacji projektu, dzieląc się swoim doświadczeniem i podpowiadając wykonawcom konieczne, ich zdaniem, rozwiązania. Konsorcjum, na którego czele stoi gdańska stocznia Shipbuilding, wybuduje trzy takie okręty. Pierwszy ma zostać przekazany marynarce wojennej w 2016 roku.
autor zdjęć: Piotr Wojtas