TRZYNASTA PRACA HERKULESA

Z Hanną Schreiber o świadomości międzykulturowej jako orężu niezbędnym we współczesnych konfliktach rozmawia Piotr Bernabiuk.

 

 

Gdy w Afganistanie pakujemy się do powrotu, odkrywamy coś takiego, jak „świadomość międzykulturowa”, bez której, zdaniem naukowców, nie powinniśmy się wybierać na jakąkolwiek operację zagraniczną. Ciągle coś nas zaskakuje…

Świadomość międzykulturowa w kontekście wojny z pewnością nie jest odkryciem nowym. O znajomości kultury przeciwnika pisał już przecież Sun Tzu. Ale zaskakiwani przez historię jesteśmy – wystarczy cofnąć się o ćwierć wieku, gdy świat nauki, w tym badacze stosunków międzynarodowych, w roku 1989 sam został zaskoczony. Wcześniej żadne teorie nie przewidywały takiego zakończenia konfliktu zimnowojennego. Do tego momentu wszystko, co się działo na świecie, wpisywaliśmy w konflikt ideologiczny.

Kurtyna jednak opadła…

Po czym pojawiła się euforia, wiara, że właśnie nastał lepszy świat, ujęty w metaforycznym tytule książki Francisa Fukuyamy „Koniec historii”, w potocznym odbiorze mówiącej, że system demokratyczny zwycięży wszystkie inne systemy, że będziemy dążyć ku harmonii i nastąpi upragniony ład międzynarodowy. Wierzono, że po dwóch wojnach światowych i zimnej wojnie – to koniec „ery wojen”.

I co się później stało?

Wybuchła wojna na Bałkanach. W samym sercu Europy toczyły się bratobójcze krwawe walki na tle etnicznym, religijnym, tożsamościowym. Pojawiła się wówczas refleksja, że zimnowojenna zamrażarka się rozmraża i wychodzą na wierzch ukryte dotąd zjawiska. Zaraz potem doszło do ludobójstwa w Rwandzie, zbrodni popełnionej na tle etnicznym. To były poważne ostrzeżenia, że wiek XXI nie będzie stuleciem bez wojen.

A potem 11 września 2001 roku nastąpił atak terrorystyczny na Amerykę…

Po tym wstrząsie Zachód nagle dostrzegł, że utracił hegemonię. Zrozumiał, że można mu zrobić krzywdę, i to bardzo bolesną, a wartości uznawane przez niego za najlepsze, uniwersalne, które wszystkim powinny się podobać, wcale nie są z entuzjazmem przyjmowane w innych częściach świata.

Zjawisko określane jako zwrot kulturowy zaczyna wówczas przybierać coraz większe rozmiary…

…a jednocześnie fałszywy kształt, bo wielu analityków za Samuelem Huntingtonem [autor książki „Zderzenie cywilizacji”] mówi o zderzeniu cywilizacji. I to hasło zaczyna odnosić się do wszystkich konfliktów na całym świecie.

A tak nie jest?

Nie, bo pojęcie „państwo” tylko zastąpiono innym – „kultura”, czyli przypisano ją do określonego terytorium. Według polityków, którzy podjęli tę metaforę, cywilizacje zatem muszą się zderzać, i to gwałtownie. Odpowiedź, jaka została przygotowana na nowe zagrożenia w percepcji Zachodu, pochodziła zatem z arsenału rozwiązań stosowanych podczas zimnej wojny. W rzeczywistości kultury cały czas się spotykają, również zderzają, ale też komunikują i przenikają, więc następują procesy dyfuzji kulturowej. W dzisiejszym zglobalizowanym świecie każdy jest „Inny”, „Obcy”, ale także może być „Swój” i „Podobny”. Kultura więc zaczyna być traktowana instrumentalnie – używa się jej do kreowania, „wytwarzania” obcości.

Jaki jest tego efekt?

Mechanizm ten dobrze pokazuje analiza przemówień prezydenta George W. Busha i Osamy bin Ladena z czasów rozpoczęcia wojny z terrorem, które okazały się bardzo podobne w formie – tylko wróg był oczywiście inny. Obaj prezentowali się jako Synowie Światła walczący z Siłami Ciemności, przeciwnicy w manichejskiej walce Dobra ze Złem, w której nikt nie może pozostać neutralny, zgodnie z zasadą: kto nie jest z nami – jest przeciwko nam.

Czy nas to również dotyczy?

Polska badaczka świata arabskiego dr Katarzyna Górak-Sosnowska twierdzi na przykład, że cierpimy na platoniczną islamofobię. Odsetek osób odczuwających niechęć do Arabów wzrósł w naszym społeczeństwie do 70%.

Na czym polega ta „dolegliwość”?

W Polsce, tak naprawdę, nie znamy muzułmanów, żyje ich u nas jedynie około 20–30 tysięcy. Z przeprowadzonych w 2008 roku badań CBOS wynikało, że 72% Polaków nie zna osobiście żadnego cudzoziemca, jedynie co czwarty deklarował znajomość jakiegoś obcokrajowca mieszkającego w Polsce. Nasze doświadczenie z „innością” jest zatem kreowane przez media, a więc zaczynamy myśleć kliszami, stereotypowo, bez konfrontowania tej wiedzy z rzeczywistością. Dlatego platoniczna islamofobia może być dobrą metaforą naszego stosunku do islamu.

Czy nasi żołnierze wyjeżdżali do krajów muzułmańskich skażeni platoniczną islamofobią?

Są przecież niejako produktem społeczeństwa. Ich wiedza i niewiedza na temat zróżnicowania kulturowego świata często nie odbiega poziomem od wiedzy przeciętnego Polaka. Jednak jeśli wysyłamy żołnierzy w niebezpieczny i odmienny kulturowo region, musimy ich dobrze uzbroić. Nie tylko technicznie, ale również mentalnie. A przecież nawet doskonale wyposażone pod względem technologicznym siły zbrojne Stanów Zjednoczonych poległy w zderzeniu ze słabo uzbrojoną partyzantką talibów.

W jakim stopniu naszych żołnierzy wzbogacał udział w misji? Czy po powrocie zmieniali swoją postawę wobec muzułmanów?

W badaniach przeprowadzonych w trakcie VII zmiany PKW Afganistan przez badaczy z Akademii Marynarki Wojennej widać, że po powrocie z misji stosunek żołnierzy do islamu i jego wyznawców niewiele się zmienił. Za to pozytywne nastawienie do talibów wzrosło radykalnie: z 7 do 53%.

Przecież z rąk talibów ginęli ich koledzy…

Talibowie zdobywali uznanie jako twardy, nieustępliwy przeciwnik, przywiązany do etosu walki.

Weterani misji po powrocie szukają jednak pogłębionej wiedzy na temat regionu, w którym pełnili służbę, starają się przełamywać stereotypy.

Właśnie – po powrocie. Wtedy wiedzą, jak bardzo jest to potrzebne, zwłaszcza gdy jadą po raz drugi w ten sam rejon. Porównuję kulturę do pola minowego. Każdy żołnierz musi tę „minę” umieć intelektualnie rozbroić, nie tylko w Afganistanie, ale także w jakimkolwiek innym kraju – w Czadzie, Kongu, Syrii, Mali czy w Iraku.

Najpierw dobrze byłoby wiedzieć coś o sobie i o partnerach z koalicji, by zrozumieć innych. Jaki jest u nas poziom wiedzy o własnej kulturze?

Bardzo niski – dotyczy to nie tylko wojska, lecz także naszego społeczeństwa. Często nie potrafimy nawet dobrze określić, kim jesteśmy. Brakuje też dumy z własnego kraju, patriotyzmu, postaw kształtowanych nie na pustych słowach, lecz na podstawie rzetelnej wiedzy o naszej historii i kulturze. Jeśli nie wiem, kim jestem, to jak mam zrozumieć „Innego”?

Możemy zatem powiedzieć żołnierzowi, jaki ma być?

Nie nadamy nikomu jego tożsamości, gdyż ona opiera się na samoidentyfikacji. Należy jednak budować świadomość, że istnieją inne kultury na świecie, z innymi systemami wartości, nie gorsze od naszej, ale inne. To długofalowo bardzo ułatwia odnalezienie się w wielonarodowych, a przez to wielokulturowych kontyngentach, prowadzących dzisiaj operacje na całym świecie.

A bez tego przygotowania żołnierz jest bezbronny. I jakie są tego skutki?

Wrzucenie żołnierza pozbawionego takiej świadomości w obce środowisko, gdzie są wyznawane inne wartości, których on nie rozumie, prowadzi do szoku kulturowego, frustracji i poważnych błędów w kontaktach z ludźmi o różnorodnym zapleczu kulturowym. Określić można to mianem ślepoty kulturowej. W efekcie może to być przyczyną zachowań, które w najgorszym wypadku mogą prowadzić do utraty życia.

Czy świat nauki zajmujący się kulturą może zatem pomóc wojsku?

Może, ale nie ma zbyt wielu chętnych do tej pomocy. Współpraca cywilno-wojskowa, mimo ogromnej liczby opracowań i nowych dokumentów doktrynalnych, najlepiej wygląda nadal na papierze. Mówi się wręcz o powstawaniu luki kulturowej między zawodowym wojskiem a resztą społeczeństwa. Widać to między innymi na forach internetowych, w ocenach weteranów misji afgańskiej. Dopiero od trzech lat obchodzimy Dzień Weterana.

Czy mundur tworzy klimat obcości?

W kontaktach cywilna ludność lokalna a żołnierze – bardzo. To jest jak odmienny kolor skóry, stygmat inności. Trzeba wielu spotkań, żeby oswoić ludzi z mundurem. Do tego dochodzi posługiwanie się bardzo hermetycznym, wojskowym językiem. Żołnierze nie zawsze są świadomi, jak to mocno determinuje kontakty. Dlatego też tak wielkie kontrowersje wzbudza udział badaczy społecznych w strukturach sił zbrojnych. Antropologowie, którzy zaczęli uczestniczyć w misjach, zwłaszcza w ramach amerykańskiego programu „Human Terrain System”, muszą być przeszkoleni wojskowo, ubrani w mundury, kamizelki, hełmy. Zauważają wówczas, że gdziekolwiek się pojawiają, powstaje bariera, ludzie nie rozumieją, że są tylko „cywilami” ubranymi w mundur. Jak zatem prowadzić rzetelne badania w takich warunkach?

Część antropologów została wręcz wyklęta przez środowisko za współpracę z wojskiem. Czy rzeczywiście ci naukowcy wspomagali zabijanie?

Debata nad tą sprawą rozpaliła do czerwoności środowisko badaczy społecznych, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie ten problem najwyraźniej wystąpił. Mówienie jednak o wspomaganiu zabijania jest mocną przesadą, wynikającą z niezrozumienia celów i charakteru ich działań. Niemniej jednak sprawa jest kontrowersyjna.

Jakie Pani w tej materii zajęła stanowisko?

Wojsko jest organizacją stosującą przemoc. Do tego jest szkolone. Celem nauki, wynikającym także z idei universitas, jest zaś poszukiwanie prawdy, chronienie życia, zmienianie rzeczywistości na lepszą. Jeżeli jednak zostawimy armię samą sobie, odetniemy się i powiemy, że uprawiamy naukę w naszej wieży z kości słoniowej, zadowoleni, że nie wikłamy się w żadne spory etyczne, to będziemy mieli kolejny przypadek Abu Ghraib. A to doskonały przykład, w jaki sposób wojsko może wykorzystać wiedzę o kulturze bez pomocy antropologów. Użyto do tego jednej z najpopularniejszych pozycji o Arabach, wydanego w latach siedemdziesiątych „Arabskiego umysłu”, nieżyjącego już wówczas od kilku lat antropologa Raphaela Pataia. Informacją z rozdziału o tabu w kulturze arabskiej, którym są sprawy intymne i seksualność człowieka, posłużono się, by wymyślić opisane szeroko w prasie okrutne tortury i upokorzenia. W świecie powszechnego i otwartego dostępu do wyników badań naukowych nie możemy zatem się odciąć i głosić, że „nasza” nauka ma na celu budowanie ładu i poszukiwanie prawdy, a z „nimi”, czyli „tym złym wojskiem”, nie chcemy mieć nic wspólnego. Nie powinniśmy odmawiać pomocy wojsku w lepszym zrozumieniu współczesnego świata, bo to tworzenie kolejnych przepaści, a nie budowanie mostów.

Montgomery McFate, współtwórczyni Human Terrain System, zapewnia, że „nie chodzi o militaryzowanie antropologii, lecz antropologizowanie Pentagonu”, czyli szerzej patrząc, wojska.

„Antropologizowanie wojska” jest dobrym pojęciem, w moim przekonaniu bowiem nie powinno nam chodzić wyłącznie o zatrudnienie w strukturach armii antropologów, ale dostarczenie wiedzy, narzędzi i informacji każdemu żołnierzowi.

Może jednak łatwiej byłoby zatrudnić fachowca?

Antropolog w wojsku jest listkiem figowym dla ignorancji kulturowej armii. Mamy antropologa, to on nam wszystko załatwi, wszystko powie… To nie jest rozwiązanie problemu. Nawet liczba Human Terrain Teams w Iraku i Afganistanie, która doszła do 25 zespołów, okazała się niewystarczająca. Doradca kulturowy, niekoniecznie antropolog, jest oczywiście potrzebny, ale jako dodatek do szkolenia kulturowego całej armii. Najlepiej też, żeby sam był wojskowym.

Znane są wypadki, że cywilny antropolog ośmieszał się nieznajomością zadań wojskowych. Kiedy jego miejsce zajął antropolog wojskowy, ufano mu do tego stopnia…

…że zaczynał być dowódcą. Sprawdziliśmy to w ramach jednego z eksperymentów, przeprowadzonego w ramach „Wielonarodowego eksperymentu 6” (MNE 6).

Właśnie. Dlaczego przejmował sferę decyzyjną?

Ponieważ dowódca nie miał w tej dziedzinie wystarczającej wiedzy. Celem jest zatem sprawienie, by podejmujący decyzje na teatrze działań mieli tę wiedzę. Wtedy też lepiej będą mogli skorzystać z pomocy doradcy kulturowego. W „Wielonarodowym eksperymencie 6” wyszły nam dwie zasady dotyczące szkolenia żołnierzy z wiedzy o kulturze: „Im niżej, tym lepiej. Im wyżej, tym więcej”, czyli na jak najniższym szczeblu żołnierzom trzeba przekazywać wiedzę podstawową, a na wyższych stanowiskach jej zakres powinien być zdecydowanie poszerzany. Inne są bowiem konsekwencje błędu szeregowego, a co innego, gdy znieważenia obcej kultury bądź podjęcia błędnych kulturowo decyzji dokona ktoś decyzyjny, lider, dowódca, generał.

Czy oprócz wspomnianych zasad możemy mówić o pomyśle na program szkolenia wojska w tej dziedzinie?

Pomysł na taki program jest jednym z efektów „Wielonarodowego eksperymentu 6” i warto byłoby upowszechnić tę wiedzę w naszym wojsku. Przede wszystkim musimy stworzyć ogólny program dla całej armii, wpisać szkolenie kulturowe we wszystkie szczeble edukacji. Potrzebne są trzy typy szkolenia: bazowe – wpisane we wszystkie szczeble edukacji, od samego początku; doraźne przed misją – dotyczące regionu operacji; specjalistyczne, doszkalające, doskonalące – zróżnicowane ze względu na specjalizację żołnierza, dopasowane do zadań przewidzianych dla niego na teatrze operacji. Nie tylko Stany Zjednoczone takie szkolenia wprowadziły, ale również między innymi armia brytyjska, francuska, holenderska, niemiecka.

Spytam zatem trochę prowokacyjnie, z naiwnością dziecka: Wykorzystujemy świadomość międzykulturową, bo chcemy być dla ludności z rejonu operacji dobrzy, czy używamy jej jako oręża, żeby osiągnąć sukces militarny?

Jeśli można to generalizować, to powiedziałabym, że w armiach europejskich, których przedstawiciele uczestniczyli w MNE 6, nacisk kładziono na tę pierwszą sprawę, czyli na to, jak większa świadomość międzykulturowa może przyczynić się do większej efektywności działań na rzecz odbudowy i rozwoju danego kraju wychodzącego z konfliktu. Amerykanie z kolei kładli większy nacisk na użyteczność stricte militarną. To jest pytanie o cele, jakie stawiają sobie politycy, stratedzy czy dowódcy wojskowi. Spójrzmy jednak na nas. Główne zdjęcie na stronie PKW Afganistan przedstawia żołnierza wręczającego pluszowego słonika afgańskiej dziewczynce. W zakładce fotogaleria na pierwszym zdjęciu żołnierz uśmiecha się do afgańskich dzieci. Z jednej strony żołnierze mówią: nie jesteśmy przygotowani do działań humanitarnych, nie chcemy być utożsamiani z rozdawaniem pluszowych zabawek. Z drugiej jednak armia właśnie w ten sposób promuje swój udział w operacji afgańskiej.

Dlaczego?

Takie jest zapotrzebowanie społeczne i polityczne. Społeczeństwo chętniej słucha o żołnierzach jadących stabilizować sytuację i odbudowywać kraj, więc politycy tak przedstawiają sens wysyłania żołnierzy na misję. Mniej chętnie słuchamy o zadaniach kinetycznych, bojowych, a już tragedią jest, gdy giną ludzie, szczególnie nasi. Nie jesteśmy przecież na to psychicznie przygotowani. Właśnie w związku ze sprzecznymi informacjami, jakie są przestawiane na temat celu udziału naszego kraju w misji i charakteru naszego zaangażowania.

Wojsko chce być zatem postrzegane jako mające na celu dobro ludności lokalnej, a zarazem żołnierzy irytuje, że nie mogą powiedzieć wprost, że są wyszkoleni do stosowania przemocy, używania broni, zabijania.

W czerwcu w Wielonarodowym Korpusie Północno-Wschodnim podczas konferencji poświęconej kompetencjom międzykulturowym i towarzyszących jej warsztatów z kultury organizacyjnej wojska i instytucji cywilnych szukaliśmy w gronie uczestników cywilnych i wojskowych między innymi odpowiedzi na pytanie, na czym polega niezrozumienie roli, jaką wojsko odgrywa na terenie operacji, oraz jak chciałoby być postrzegane w społeczeństwie.

I uczestnicy warsztatów tę odpowiedź znaleźli?

Żołnierze mówili, że z jednej strony politykom, a także ich dowódcom, brakuje odwagi na publiczne mówienie wprost o zadaniach wojska. Z drugiej strony, że nie mają odpowiedniego wyszkolenia, żeby w ramach działań, do których dotąd nie byli przygotowani, wykonywać wszystko w pełni profesjonalnie. Mówimy przecież dzisiaj o „misjach trzech funkcji”: jednego dnia żołnierz będzie prowadzić zadania typu cordon & search, działania bojowe, o charakterze policyjnym i jeszcze humanitarne. I musi się w każdej z tych sytuacji profesjonalnie odnaleźć, bo to jego zawód.

Żołnierzy do tej rozmaitości zadań przed każdym wyjazdem szkolimy…

…ale nie mentalnie. Z drugiej strony opór przed przyjmowaniem na siebie funkcji humanitarnych i doskonaleniem wiedzy w kwestiach społecznych i kulturowych jest zrozumiały. Ta debata trwa także w NATO ACT. To bardzo trudna sytuacja, gdyż żołnierze są zaprzęgnięci dziś do roli niemalże Herkulesa, który musi wykonać 12 bardzo różnych prac i wszystkie bardzo dobrze.

Jaka z Pani książki „Świadomość międzykulturowa. Od militaryzacji antropologii do antropologizacji wojska” wynika ostateczna konkluzja?

Bardzo prosta – bez świadomości międzykulturowej nie da się dziś prowadzić profesjonalnie działań wojskowych, ale też samą świadomością międzykulturową się nie wygra. Choć zrobiono już wiele, by ją wprowadzić na szczeblu taktycznym, to nadal bardzo jej brakuje na szczeblu operacyjnym i strategicznym. W Polsce potrzeba nam dziś na najwyższych szczeblach w MON i Sztabie Generalnym Wojska Polskiego osoby z wizją, która da impuls do zasadniczej zmiany tej sytuacji w naszej armii.

Piotr Bernabiuk

autor zdjęć: Andrzej Witkowski





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO