Dziennikarze uczyli się udzielania pierwszej pomocy od byłych żołnierzy GROM-u oraz ratowników i lekarzy z Wojskowego Instytutu Medycznego.
Sekcja specjalna komandosów uważnie przeszukuje niewielką wioskę, w której mogą się kryć rebelianci. Ubezpieczając się nawzajem, posuwają się powoli do przodu. Nagle trafiają pod silny ostrzał. Przeciwnik przygotował na nich zasadzkę. Operatorzy GROM-u wycofują się, ostrzeliwując nieprzyjaciela, i w tym momencie jeden z nich pada postrzelony na ziemię. Koledzy odciągają go na bezpieczną odległość, a do rannego podbiega ratownik.
Takim pokazem działania sekcji specjalnej po wejściu w zasadzkę rozpoczęły się jednodniowe zajęcia z podstaw ratownictwa taktycznego zorganizowane dla dziennikarzy przez warszawski Wojskowy Instytutu Medyczny (WIM) i byłych żołnierzy GROM-u skupionych wokół GROM Group.
Zatrzymać krwotok
„Na polu walki ratownik jest przede wszystkim żołnierzem i jego podstawowym celem jest wykonanie zadania bojowego”, tłumaczy blisko 40 dziennikarzom zebranym na dawnym poligonie jednostki GROM w Czerwonym Borze Tomasz Sanak, ratownik medyczny z Zakładu Medycyny Pola Walki WIM. Jak dodaje, wojskowy ratownik nigdy nie udziela pomocy pod ogniem: „Dopóki przeciwnik nie zostanie zneutralizowany, ranny może sam nałożyć sobie stazę taktyczną, czyli opaskę uciskową. Dopiero kiedy nie ma zagrożenia, wkracza do akcji ratownik”.
Ranny w wiosce komandos dostał postrzał w udo. Nogawkę spodni ma całą przesiąkniętą krwią. „Przede wszystkim należy zatamować krwawienie”, instruuje Tomasz Sanak. Klęka, przyciskając kolanem pachwinę rannego w miejscu, gdzie tętnica biodrowa przechodzi w udową, i zakłada mu stazę taktyczną. Jak tłumaczy, trzeba ją założyć jak najwyżej i zakręcić krępulcem tak mocno, jak się da.
Po prawidłowym założeniu stazy tętno poniżej niej nie powinno być wyczuwalne. „Takie skrępowanie może pozostać na ręce lub nodze do 120 min, potem zaczyna się obumieranie komórek”, dodaje ppłk dr n. med. Robert Brzozowski, kierownik Zakładu Medycyny Pola Walki WIM. Dlatego, kiedy krwotok zostanie opanowany, trzeba na ranę założyć opatrunek powleczony preparatem hemostatycznym, tamującym krwawienie. Wtedy można poluzować stazę. „Opatrunek trzeba upakować w ranie jak najściślej, aby uciskał wszystkie rozerwane naczynia krwionośne”, tłumaczyli instruktorzy.
W czasie, kiedy ratownik udzielał pomocy rannemu, radiooperator wezwał wóz ewakuacji medycznej, a pozostali żołnierze osłaniali ewakuację. „Cały czas trzeba pamiętać, że bezpieczna sytuacja może w każdej chwili się zmienić. Dlatego przy rannym wykonujemy tylko niezbędne czynności i jak najszybciej go zabieramy”, kończy pokaz Tomasz Sanak.
Z misji do karetek
„Celem szkolenia jest uświadomienie, że wiele doświadczeń zdobytych na wojnie można przenieść do ratownictwa cywilnego”, wyjaśnia zebranym gen. bryg. dr hab. Grzegorz Gielerak, dyrektor WIM-u. Jak dodaje, tak dzieje się już w Zakładzie Medycyny Pola Walki, podległej mu instytucji, który korzysta z rozwiązań wprowadzonych w polskim szpitalu polowym w Ghazni i bojowych doświadczeń żołnierzy jednostki specjalnej.
Szkolenie w Czerwonym Borze zainaugurowało jednocześnie współpracę między instytutem a GROM Group. „Para-medycy służący w jednostce GROM mają unikatowe umiejętności. Zbierali doświadczenia, ratując ludzi w sytuacjach skrajnie niebezpiecznych w czasie misji w Afganistanie, Iraku, Bałkanach czy na Haiti”, podkreśla gen. Gielerak. „Warto korzystać z ich wiedzy”.
Jak dodaje mjr rez. Tomasz Kowalczyk, prezes GROM Group, który przez kilkanaście lat służył w tej jednostce, takie umiejętności przydają się nie tylko żołnierzom na misjach, lecz także służbom ratunkowym, a nawet zwykłym cywilom, na przykład dziennikarzom.
W czasie zajęć instruktorzy wskazywali także różnice i podobieństwa między ratownictwem cywilnym a taktycznym, prowadzonym zgodnie z wytycznymi taktyczno-bojowej opieki nad poszkodowanym (Tactical Combat Casualty Care – TCCC). „W ratownictwie cywilnym obowiązuje taka kolejność działania: sprawdzić drożność dróg oddechowych, oddech i krążenie. W wojsku dokładnie odwrotnie”, wylicza mjr Kowalczyk.
Ponadto, jak dodaje Tomasz Sanak, wśród cywilnych ratowników staza i opatrunki hemostatyczne są dopiero powoli wprowadzane i na razie dysponują nimi tylko załogi lotniczego pogotowia ratunkowego. Dlatego na co dzień podczas ratowania komuś życia trzeba improwizować, na przykład używać chusty trójkątnej i długopisu. „Ma to tę wadę, że założenie gotowego opatrunku uciskowego trwa 10–15 s, a improwizowanego krępulca nawet minutę. A czas jest bardzo ważny, bo przy uszkodzeniu dużego naczynia krwionośnego ranny traci przytomność już po czterdziestu kilku sekundach”, uzupełnia ppłk Brzozowski.
Na poligonie instruktorzy zaprezentowali też przykłady ratownictwa według cywilnych standardów. Jeden z żołnierzy, biorący udział w szkoleniu wysokościowym, ulega zaplanowanemu wypadkowi. „Sprawdzamy tętno, oddech, stabilizujemy głowę i odcinek szyjny kręgosłupa, badamy rannego, szukając urazów”, opisują instruktorzy. Okazało się, że żołnierz ma otwarte złamanie kości piszczelowej. Ratownicy założyli mu szynę i wezwali karetkę. Cały czas jeden z nich rozmawiał z rannym, kontrolując jego oddech i reakcje. Kolejnym punktem zajęć było gaszenie pożaru przez złożoną z dziennikarzy obsługę bojowego wozu straży oraz pokaz udzielania pomocy osobie wyniesionej z płonącego budynku.
Szkolenie połączono z warsztatami praktycznymi dla uczestników z podstawy ratownictwa taktycznego. „Ratownik musi nauczyć się udzielać pomocy nie tylko w komfortowych warunkach, lecz także w ciasnych, ciemnych i głośnych pomieszczeniach czy przy skrajnym zmęczeniu”, mówili byli gromowcy. Jaką to stanowi różnicę, pokazano dziennikarzom na przykładzie zakładania stazy. Najpierw wszyscy ćwiczyli to na sucho, potem część kursantów pokonywała kilkusetmetrowy wojskowy tor przeszkód. Chętni czołgali się pod zasiekami z drutu kolczastego, pokonywali rowy z wodą, przeskakiwali przez ściany z desek.
Kiedy zmęczeni dotarli do końca toru, instruktorzy zasymulowali u nich rany postrzałowe ręki lub nogi. „Dostałeś w rękę, jest bezwładna, zakładaj stazę. Szybko, bo krew leci!”, krzyczeli. O tym, że w takich warunkach niełatwo jest wykonać nawet proste czynności, przekonała się między innymi Agnieszka Drążkiewicz z Informacyjnej Agencji
Radiowej. „Samo zakładanie stazy nie jest takie trudne, ale zrobienie tego w stresie i zmęczeniu to już wyzwanie”, mówiła po ćwiczeniach.
Chcemy więcej
Spotkanie było pierwszym z cyklu planowanych warsztatów skierowanych do mediów. O tym, że takie szkolenia są potrzebne, świadczyły uwagi jego uczestników. „To był wstępny etap wiedzy, teraz mamy nadzieję na kontynuacje i coraz bardziej zaawansowane ćwiczenia”, stwierdził „Szaszłyk”. „Możliwość obserwowania GROM Group w akcji jest wartościowa. Zależy nam też na jak największej liczbie ćwiczeń w jak najbardziej realnych warunkach”, dodawali inni.
Monika Krasińska z Polskiego Radia Katowice uważa, że na kolejnych zajęciach warto poruszyć między innymi kwestię sprzętu, którego można użyć zamiast profesjonalnego wyposażenia ratowniczego, oraz zasad kompletowania podręcznej apteczki.
Uczestnikom spodobał się też sprawdzian na torze przeszkód i trening zakładania stazy w zmęczeniu i pozorowanym stresie. „Można się było przekonać, jak działamy w takiej sytuacji i gdzie jest nasz limit, dlatego warto organizować jak najwięcej takich pozoracji”, mówili.
Z kolei „Agapow” z obronnego Stowarzyszenia „Fideles et Instructi Armis” podkreślał zalety przeniesienia wojskowych standardów i doświadczenia ratowników na grunt cywilny. „Ta wiedza może się przydać nawet w czasie spaceru po mieście”, stwierdził.
autor zdjęć: Michał Zieliński