PRZYCHODZI ŻOŁNIERZ DO LEKARZA

Wojskowe szpitale są nowoczesne. Tylko czy słowo „wojskowe” w nazwie tych placówek odróżnia je w jakiś sposób od cywilnych?

Ból objął najpierw okolicę prawej nerki. Po kilkunastu minutach obolała i napięta była już cała dolna część tułowia. Znał to uczucie. Z kamicą nerkową walczy od lat. Wiedział, że gdy minie kilkadziesiąt minut, boleści będą nie do zniesienia. Najsilniejsza tabletka, jaka miała je uśmierzyć, nie pomogła. Dochodziła północ. Jedynym ratunkiem było wezwanie karetki pogotowia. Dyspozytorka nie zadawała zbędnych pytań. Bez wahania wysłała zespół. Lekarz i ratownik zjawili się po kilkunastu minutach. Zastrzyk na jakiś czas załatwił sprawę. Ból trochę ustąpił, ale na krótko.

Od samego rana próbował dodzwonić się do szpitala wojskowego, żeby dostać się do lekarza. Za którymś razem mu się udało, ale pani z rejestracji szybko sprowadziła go na ziemię. Dowiedział się, że o wizycie tego dnia u swojego lekarza pierwszego kontaktu nie ma co marzyć. Pierwszy wolny termin znalazła za dwa dni. Nie wierzył w to, co usłyszał, i postanowił pójść do poradni. „W tak nagłej sytuacji, przy tak silnym bólu powinni przecież pomóc”, tłumaczył sobie. „Nie mogą wyrzucić za drzwi cierpiącego człowieka”.

Otuchy dodawał mu fakt, że to jego szpital wojskowy. Gdzie, jak nie tam, ma szukać pomocy emerytowany chorąży, który przesłużył w wojsku kilkadziesiąt lat? Przecież 4 Wojskowy Szpital Kliniczny z Polikliniką we Wrocławiu zawsze był jego placówką medyczną. Wiele lat temu tutaj urodziła się jego córka. Tu wielokrotnie się leczył. Tu przechodził kiedyś badania okresowe. I po reformie służby zdrowia tu wybrał lekarza pierwszego kontaktu.

Gdy dotarł do rejestracji, usłyszał, że o dostaniu się do lekarza od ręki nie ma mowy. Nieoficjalnie jednak poradzono mu, aby próbował skontaktować się z lekarzem bezpośrednio, to może zgodzi się go przyjąć. Skorzystał z podpowiedzi. Nie miał innego wyjścia.

Przed gabinetem siedziało kilka osób. Przysiadł się do nich i czekał, aby wślizgnąć się do środka między wizytą jednego pacjenta a drugiego i poprosić o ratunek. Po chwili w drzwiach gabinetu pojawiła się wychodząca z niego pacjentka, a zaraz za nią lekarka. „Teraz będzie przerwa. Wrócę za kilkanaście minut”, obwieściła i ruszyła korytarzem.

 

Akt desperacji

„Jak nie teraz, to nigdy”, pomyślał i podążył za kobietą. Próbując dorównać jej kroku, szybko tłumaczył, co mu dolega. Lekarka okazała się jednak nieczuła na opowieść o dolegliwościach. Usłyszał od niej tylko, że powinien poszukać prywatnego gabinetu, żeby zrobić badanie ultrasonograficzne nerek i dopiero z wynikiem zjawić się u niej.

Oniemiał. Nie mógł uwierzyć w to, jak jego, byłego wojskowego, potraktowano w szpitalu teoretycznie wojskowym. Skręcał się z bólu, a odmówiono mu pomocy. Lekarz kazał szukać prywatnego gabinetu, a sto metrów dalej, w budynku szpitalnym byli i specjaliści, i aparaty do USG.

Dobre kilka minut stał pod tablicą szpitala, który mienił się jedną z najnowocześniejszych placówek medycznych w regionie, bardzo dobrze wyposażoną i podobno przyjazną pacjentom. Zdenerwowany i obolały, z konieczności postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wyjął telefon i wybrał numer przyjaciela. Po kilku minutach ktoś do niego oddzwonił. Wyraźnie podniesiony na duchu ominął budynek polikliniki i wszedł na teren szpitala. Szybko znalazł szpitalny oddział ratunkowy (SOR) i drzwi do gabinetu, do którego kazano mu pójść.

Gdy podał swoje nazwisko, natychmiast się nim zajęto. Już po kilkunastu minutach podłączono mu kroplówkę i podano niezbędne leki. Później wykonano USG. Zastój w prawej nerce i dwa kamienie wykryte w lewej uzasadniały szybką interwencję. Po dwóch godzinach, z uśmierzonym bólem i receptami na niezbędne leki, wyszedł ze szpitala. Spojrzał na budynek polikliniki. „Czy nie można było tak od razu? Czy lekarka pierwszego kontaktu nie powinna skierować go na SOR?”

 

Bez przywilejów

Opisana sytuacja pokazuje, że w szpitalach i poliklinikach mających w nazwie przymiotnik „wojskowy” ludzie ze środowiska mundurowego nie mają żadnych przywilejów. Traktowani są jak tysiące innych pacjentów. Mało tego, placówki te nawet nie wiedzą, ilu podopiecznych to żołnierze, członkowie ich rodzin czy emeryci resortu obrony.

Do 4 Wojskowego Szpitala Klinicznego w 2013 roku było zapisanych 19 438 osób. Jak wyjaśnia jego rzeczniczka, placówka nie gromadzi jednak informacji na temat związku z wojskiem pacjentów zapisanych do lekarza pierwszego kontaktu.

„Chorych rozliczamy w Narodowym Funduszu Zdrowia na zasadach ogólnych, obowiązujących wszystkie placówki medyczne, niezależnie od ich organu założycielskiego. […] Ministerstwo Obrony Narodowej już od lat nie oczekuje w rocznych sprawozdaniach informacji dotyczącej liczby żołnierzy leczonych w placówkach wojskowych”, napisano w wyjaśnieniu nadesłanym do redakcji.

Na przywileje, zgodnie z obowiązującymi przepisami, mogą liczyć jedynie inwalidzi wojenni, wojskowi oraz osoby represjonowane. Ci pacjenci mają priorytet w wypadku wizyt u specjalistów. Nie jest to jednak nic szczególnego, ponieważ na podstawie ustawy z 27 sierpnia 2004 roku o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych takie przywileje musi zapewnić tej grupie pacjentów każda placówka ochrony zdrowia. Podobne prawo do opieki zdrowotnej poza kolejnością przysługuje też osobom mającym status weterana poszkodowanego.

 

Wojskowy nie tylko z tradycji

Powstaje zatem pytanie, czy wyraz „wojskowy” w nazwie tej placówki ma jakieś uzasadnienie? Odpowiedziano nam, że ma on wymiar historyczny, ponieważ szpital powstał niemal 70 lat temu i jest spadkobiercą tradycji wojennego Szpitala Lekko Rannych numer 6. Powody, dla których nosi taką nazwę, są utrwalone przez lata powojenne, gdy placówka służyła przede wszystkim żołnierzom oraz ich rodzinom.

Poinformowano nas, że obecnie, oprócz typowych zadań medycznych, szpital wykonuje też między innymi zadania mobilizacyjne. W jego strukturze mieści się także rejonowa baza zaopatrzenia medycznego. Ponadto placówka daje lekarzom wojskowym możliwość rozwoju zawodowego, jest bazą dydaktyczną dla osób, które robią tu specjalizację.

We wrocławskim szpitalu, podobnie jak w innych tego typu placówkach ze słowem „wojskowy” w nazwie, prowadzone są także nieodpłatne szkolenia personelu medycznego zatrudnionego w innych jednostkach wojskowych. Sam też jest jednostką wojskową, w której służbę pełni kilkudziesięciu żołnierzy zawodowych, oraz stanowi ogniwo łańcucha ewakuacji i leczenia rannych na misjach zagranicznych. Jest także ujęty w systemie zabezpieczenia medycznego NATO.

Szukając związków szpitala z wojskiem, dowiedzieliśmy się również, że w 2013 roku przebadano w nim 3200 żołnierzy i pracowników wojska. 700 to osoby wyjeżdżające na misje lub z nich wracające, a 300 było związanych w różny sposób z Siłami Odpowiedzi NATO. Pozostałych  skierowały tutaj na badania wojskowe komendy uzupełnień, biura emerytalne i jednostki.

Sprawdziliśmy więc, ile jest wojska w wojsku, czyli w szpitalu wojskowym. I wiemy, że placówka ta ma duże osiągnięcia na polu wdrażania nowych metod leczenia i ratowania życia. Jej oddziały są dobrze wyposażone i pracują w nich znakomici specjaliści. Czy jednak droga do niego musi być taka kręta?

Bogusław Politowski

autor zdjęć: Militarium Studio MD





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO