STO TYSIĘCY TON POTĘGI

Czy lotniskowce sprostają wyzwaniom przyszłego pola walki?

 

Pentagon czekają olbrzymie cięcia budżetu – w ciągu najbliższych dziesięciu lat trzeba będzie zrezygnować nawet z 500 miliardów dolarów. W ramach poszukiwania oszczędności na celowniku znalazły się największe wydatki, takie jak budowa i eksploatacja superlotniskowców o napędzie atomowym. Pojawiły się pytania, czy USA potrzebują aż tylu takich okrętów i czy warto w nie dalej inwestować.

 

Luksusowy towar

Sama budowa lotniskowca o napędzie atomowym pochłania olbrzymie koszty, a jeszcze większe wiążą się z jego eksploatacją. Od 3 do 6 miliardów dolarów kosztował każdy z dziesięciu okrętów typu Nimitz, które trafiły do US Navy w latach 1975–2009. Rekordowy pod tym względem okazał się jednak najnowszy amerykański superlotniskowiec (więcej o USS „Gerald R. Ford” na stronach 24–27). Ponadto gdy mowa o kosztach eksploatacji amerykańskiego lotniskowca, należy pamiętać, że zawsze działa on jako element grupy uderzeniowej (carrier strike group – CSG), składającej się jeszcze z pięciu innych okrętów nawodnych, jednego podwodnego oraz jednostek zaopatrzeniowych. Na pokładzie lotniskowca stacjonuje skrzydło powietrzne (carrier air wing – CAW) mające 80 samolotów i śmigłowców. Koszt działania operacyjnego grupy uderzeniowej w warunkach pokojowych to około 6,5 miliona dolarów dziennie.

Reaktory atomowe lotniskowca mogą pracować przez 20–25 lat, ale po tym czasie wymagają wymiany paliwa, co wiąże się z kompleksowym przeglądem i modernizacją okrętu (refueling and complex overhaul – RCOH). Trwa to zwykle około czterech lat i kosztuje 2–3 miliardy dolarów.

Jedyną amerykańską stocznią zdolną do budowy superlotniskowców oraz przeprowadzania RCOH jest Huntington Ingalls w stanie Wirginia. Pracuje w trybie ciągłym, czyli gdy woduje jeden lotniskowiec, jednocześnie zaczyna budować kolejny (podobnie jest z przeglądami). Taki system gwarantuje utrzymanie relatywnie niskich kosztów budowy okrętów. Gdyby Stany Zjednoczone nawet na kilka lat przerwały ten proces, decyzja o wznowieniu produkcji wiązałaby się z olbrzymimi wydatkami. Przekonali się o tym zresztą Brytyjczycy, którzy rozpoczynają program budowy dwóch lotniskowców typu Queen Elizabeth. Muszą zaczynać niemal od zera i będzie ich to kosztowało ponad 6 miliardów funtów.

Ponadto przed budową najnowszego lotniskowca, USS „Gerald R. Ford”, w stocznię zainwestowano znaczne kwoty. Aż 40 milionów dolarów kosztowała modyfikacja dźwigu do podnoszenia kilkudziesięciotonowych elementów, a 37 milionów – budowa nowego krytego doku wielkości boiska piłkarskiego, umożliwiającego prowadzenie prac w każdych warunkach atmosferycznych.

Kongres Stanów Zjednoczonych ustawowo zagwarantował US Navy posiadanie 11 lotniskowcowych grup uderzeniowych. Już w 2008 roku analitycy amerykańscy zaczęli postulować zmniejszenie floty lotniskowców atomowych do dziewięciu, a niektórzy – nawet do ośmiu. Jeśli USA zdecydowałyby się na taki krok, to paradoksalnie w pierwszej kolejności trzeba by wycofać nowsze jednostki – te, które są jeszcze przed kosztownym przeglądem. W grę wchodziłyby zatem: USS „George Washington” (RCOH przewidziany jest na 2015 rok), USS „John C. Stennis” i USS „Harry S. Truman”. Trzeba jednak pamiętać, że wycofanie ze służby lotniskowca o napędzie atomowym to kolejne olbrzymie wydatki. Demontaż USS „Enterprise” (wycofany w grudniu 2012 roku) oraz utylizacja jego ośmiu reaktorów atomowych to proces wieloletni, który będzie kosztować ponad miliard dolarów.

Lepiej zatem modernizować stare lotniskowce i nie budować nowych czy wprowadzić nowe, które jednostkowo będą kosztowały więcej, ale ich wieloletnia eksploatacja okaże się tańsza, a jednocześnie wycofywać stare? W 2010 roku ówczesny sekretarz obrony Robert Gates pytał retorycznie, czy przez następne trzydzieści lat USA muszą utrzymywać 11 lotniskowców, czyli tyle, ile ma reszta świata razem wzięta. W dyskusji na temat tych okrętów pojawiło się również inne pytanie: czy sprostają wyzwaniom przyszłego pola walki?

 

Relikt zimnej wojny?

Przeciwnicy inwestowania w lotniskowce twierdzą, że możliwości bojowe tych okrętów się wyczerpują, a większość wykonywanych przez nie misji można przeprowadzić z użyciem tańszych środków. Według raportu opublikowanego przez Center for a New American Security w ciągu ostatnich dziesięciu lat każdy z pokładowych myśliwców F/A-18 zrzucił w warunkach bojowych nie więcej niż 16 bomb. Wziąwszy pod uwagę, ile kosztuje utrzymanie grup lotniskowcowych, można przyjąć, że koszt zrzucenia jednej bomby to 7,5 miliona dolarów. Tymczasem wystrzelenie jednej rakiety typu Tomahawk kosztuje 2 miliony dolarów. Na budowę pięciu niszczycieli wyposażonych w rakiety Tomahawk potrzeba około 5 miliardów dolarów, a koszt ich dziennej eksploatacji wynosi 1,8 miliona.

Oprócz możliwości użycia tańszych środków projekcji siły, krytycy lotniskowców podnoszą jeszcze jedną kwestię – „przeżywalności” tych okrętów na przyszłym polu walki. Lotniskowce to wielkie, nieruchawe, pływające cele. Są swoistymi reliktami zimnej wojny, gdy były niezbędne do powstrzymywania marynarki sowieckiej. Przydatne są w takich wojnach jak w Iraku czy Afganistanie, ale w razie konfliktu z przeciwnikiem dysponującym nowoczesnymi technologiami US Navy może mieć jednak kłopoty z ich użyciem.

Wiele państw inwestuje w uzbrojenie do zwalczania celów morskich: naddźwiękowe rakiety przeciwokrętowe, programowalne miny morskie, klasyczne okręty podwodne, miniaturowe okręty podwodne, a także powietrzne, nawodne oraz podwodne pojazdy bezzałogowe. Broń ta może stać się śmiertelnym zagrożeniem dla będących łatwym celem lotniskowców. Dyżurnym „straszakiem” w wielu dyskusjach na temat przyszłości tych okrętów są chińskie balistyczne rakiety przeciwokrętowe DF-21D, które sami Chińczycy nazywają zabójcami lotniskowców.

Wielu analityków zastanawia się zatem, czy wobec tego dalsze inwestowanie w superlotniskowce nie jest ślepym zaułkiem. Może lepiej byłoby znaleźć dla nich alternatywę? Przypominają lata trzydzieste XX wieku, gdy amerykańska marynarka, wciąż zafascynowana pancernikami, niemalże przespała właśnie rozwój lotniskowców i lotnictwa pokładowego. Przed II wojną światową Amerykanie zwodowali 18 pancerników i tylko osiem lotniskowców (z czego tylko pięć zostało zaprojektowanych od podstaw). Gdyby proporcje były odwrotne, być może Japonia nigdy nie zdecydowałaby się na atak. Działania morskie w II wojnie światowej pokazały, że tak kosztowne pancerniki odgrywały wobec lotniskowców jedynie pomocniczą rolę. Czy zatem dzisiejsze lotniskowce nie staną się wkrótce ówczesnymi pancernikami?

Zwolennicy lotniskowców odpierają te argumenty. Okręty te mają ciągle wiele zalet. Po pierwsze, trudno jest je zatopić. Po drugie, nie działają w próżni. Oprócz gwardii przybocznej – w postaci własnych samolotów i śmigłowców oraz okrętów bezpośredniej osłony z grupy uderzeniowej – do ich ochrony US Navy może użyć praktycznie całego swojego arsenału: od floty nawodnej i podwodnej, przez samoloty patrolowe, samoloty bezzałogowe, po wywiad i satelity. Lotniskowce nie są zatem bardziej podatne na ataki niż jakiekolwiek inne okręty nawodne. Po trzecie, od celów, które atakują, mogą być tak daleko, jak tylko pozwala na to zasięg ich samolotów (powiększony przez ewentualną możliwość tankowania w powietrzu). Po czwarte, dzięki napędowi atomowemu, praktycznie nigdy nie muszą zawijać do portów, co zwiększa ich bezpieczeństwo.

Lotniskowce jako rodzaj broni też nie zatrzymały się w rozwoju. Projektowane są teraz tak, aby przetrwały bezpośrednie uderzenia w pokład czy kadłub, mają opancerzenie kewlarowe, są wyposażane w najnowocześniejsze radary, systemy zakłócania elektronicznego oraz bezpośredniej samoobrony przed atakiem zarówno samolotów, jak i rakiet przeciwokrętowych. To zatem wciąż nowoczesna broń, która z pewnością sprosta wyzwaniom współczesnego pola walki.

 

Baza na wodzie

Stany Zjednoczone mają już dziesięć lotniskowców typu Nimitz. Zwodowały właśnie jeden nowej generacji, typu Gerald R. Ford, rozpoczęły budowę kolejnego, a w planach jest trzeci. To jednak nie wszystko. US Navy ma również osiem okrętów desantowych typu Wasp, zwodowała nowy – typu America (kolejny jest w budowie). Chociaż nie są to klasyczne lotniskowce, mają wyporność 40–45 tysięcy ton i każdy może zabrać na pokład do 20 samolotów pionowego startu i lądowania. Jeśli założymy, że US Navy ma do dyspozycji dziesięć lotniskowców atomowych oraz osiem okrętów desantowych, to znaczy, że z ich pokładów może operować około 800 samolotów bojowych, nie licząc śmigłowców, czyli więcej maszyn niż mają siły powietrzne większości państw na świecie.

Lotniskowce są też tańsze w utrzymaniu niż jakakolwiek zamorska lądowa baza lotnicza, a w dodatku można je wysłać prawie w każdy zakątek kuli ziemskiej. W przeciwieństwie do baz i lotnisk nie są nieruchomym celem, a ich obecność nie jest uzależniona na przykład od woli sojusznika. W latach 1980–2013 amerykańskie lotniskowce wykorzystano we wszystkich konfliktach, w które zaangażowały się Stany Zjednoczone. Z jednym wyjątkiem – operacji „Odyssey Dawn” w Libii w 2011 roku. Kluczową rolę odegrał wówczas okręt desantowy USS „Kersarge”, czyli właściwie minilotniskowiec.

Lotniskowce mają nie tylko olbrzymie możliwości bojowe, lecz także są bardzo użytecznym narzędziem projekcji tak zwanej miękkiej siły. Stany Zjednoczone wysyłają je wszędzie tam, gdzie bronią swoich interesów albo gdzie chcą wesprzeć swoich sojuszników i zapewnić im poczucie bezpieczeństwa. Ich obecność może nawet łagodzić konflikty w danym regionie. Można stwierdzić, że lotniskowce są współczesnym odpowiednikiem legionów starożytnego Rzymu.

Mają ogromne możliwości logistyczne, dlatego ostatnio coraz częściej wspierają operacje ratunkowe. Jako pierwsze niosły pomoc humanitarną, gdy doszło do katastrofy w Indonezji, Pakistanie, Haiti, Japonii i ostatnio na Filipinach. Jest to więc uniwersalne narzędzie, wykorzystywane zarówno w czasie wojny, jak i pokoju.

 

Wydobywane z lamusa

Nie pierwszy raz politycy przymierzają się do odesłania lotniskowców na śmietnik historii.

Pod koniec lat czterdziestych XX wieku amerykańska marynarka wojenna zaplanowała budowę nowego superlotniskowca, USS „United States”, o wyporności 65 tysięcy ton. W lutym 1949 roku położono pod niego stępkę. Jednak lotniskowce nie po raz pierwszy znalazły się wtedy w ogniu krytyki. Tuż po zakończeniu II wojny światowej padły ofiarą olbrzymiej redukcji uzbrojenia. Ich liczbę zmniejszono z 98 do 23. W 1950 roku, tuż przed wybuchem wojny w Korei, było ich już tylko 15. Co więcej, w dobie rozwoju broni atomowej zaczęto podważać możliwość przetrwania tych okrętów w czasie ewentualnego konfliktu jądrowego. Kwestionowano też ich przydatność bojową – marynarka nie miała bowiem samolotu zdolnego do przenoszenia broni atomowej. W walce o budżet prym wiodły siły powietrzne, które dopiero co uwolniły się spod zwierzchnictwa armii. Rzecznicy budowy armady bombowców B-36 – nosicieli bomb atomowych – triumfowali. Widzieli US Navy jedynie w roli pomocniczej – do zwalczania okrętów podwodnych i transportu wojsk. Alexander de Seversky – nieprzejednany zwolennik bombowców strategicznych – pisał po wojnie: „Wielkie pływające wyspy, z których amerykańska marynarka jest tak dumna i w których pokłada nadzieje, są po prostu militarną potwornością”.

Prezydent Harry Truman dał się przekonać zwolennikom bombowców i w kwietniu 1949 roku budowa superlotniskowca została wstrzymana. Gdy wybuchła wojna w Korei, okazało się, jakże przedwczesne było wysyłanie lotniskowców do lamusa. W pierwszych miesiącach wojny to właśnie samoloty z lotniskowców amerykańskich USS „Valley Forge” (na zdjęciu), USS „Philippine Sea”, lotniskowców eskortowych USS „Sicily” i USS „Badoeng Strait” oraz brytyjskiego HMS „Triumph” spowolniły impet północnokoreańskiego uderzenia i uratowały Koreę Południową przed szybkim upadkiem. Ogółem w wojnie koreańskiej wzięło udział 11 dużych amerykańskich lotniskowców oraz sześć eskortowych.

Kolejna wielka dyskusja nad sensem inwestowania w lotniskowce przetoczyła się na początku prezydentury Jimmy’ego Cartera. Jego poprzednik, prezydent Gerald Ford, skasował program budowy czwartego lotniskowca typu Nimitz – USS „Theodore Roosevelt”. Administracja Cartera szukała oszczędności, żeby zmniejszyć deficyt budżetowy, i zawetowała decyzję Kongresu o wznowieniu programu. Proponowano budowę kilku tańszych, małych lotniskowców o napędzie konwencjonalnym, z których mogłyby operować samoloty pionowego startu i lądowania. Kryzys irański w 1979 roku i przebywanie lotniskowca USS „Nimitz” bez przerwy przez 144 dni w rejonie zapalnym sprawiły, że administracja Cartera doceniła jednostki atomowe. W ciągu kolejnych dwóch lat przeanalizowano wszystkie możliwości i uznano, że najbardziej racjonalna jest kontynuacja budowy superlotniskowców. Ich finansowanie zatwierdzono w budżetach na rok 1983 i 1988.

 

Paweł Henski

autor zdjęć: US NAVY





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO