Elektrownia na Powiślu to jeden z największych sukcesów pierwszego dnia powstania. W ciągu kilku godzin walk udało się opanować budynek, wziąć jeńców, zdobyć broń i amunicję, a co najważniejsze ocalić maszyny od zniszczenia. Kluczem do sukcesu był dobrze przygotowany plan i doskonała znajomość terenu, bo oddział walczący o zakład składał się z zatrudnionych w niej pracowników.
Fot. masti / Wikimedia
Zadanie opanowania elektrowni przypadło oddziałowi kpt. Stanisława Skibniewskiego, ps. „Cubryna”. Ten wieloletni pracownik zakładu, a od 1942 roku jego dyrektor, w czasie okupacji współpracował z Armią Krajową. Na terenie zakładu organizował grupę Wojskowej Służby Ochrony Powstania, struktury mającej pełnić zadania wartownicze i garnizonowe.
W dniu wybuchu powstania załodze elektrowni udało się zaskoczyć Niemców pilnujących zakład. Sygnałem do rozpoczęcia ataku był wybuch miny, podłożonej pod budynkiem mieszczącym kwatery strażników. W chaosie, jaki zapanował po detonacji, przydała się znajomość terenu. Powstańcy szybko przejęli inicjatywę. Wielu strażników zostało zabitych w walkach wewnątrz budynków, część ocalałych ukryła się w piwnicach. Do kapitulacji zmusza ich dopiero groźba zalania podziemi wodą.
Radość zwycięstwa szybko mija. Okazuje się bowiem, że sukces w elektrowni to raczej wyjątek na mapie powstania. W najbliższej okolicy w niemieckich rękach pozostają silnie umocniony dom Schichta na Nowym Zjeździe, teren Uniwersytetu, Wybrzeże Kościuszkowskie oraz oba pobliskie mosty Kierbedzia i Średnicowy.
Fot. Happa / Wikimedia
Elektrownia atakowana jest przez cały miesiąc. Załoga „Cubryny” walczy na dwóch frontach. Musi zbrojnie odpierać coraz silniejsze szturmy nieprzyjaciela i czynić wszystko, by podtrzymać produkcję energii dla miasta. Pożary, bombardowanie z powietrza, postępujące zniszczenie zakładowych instalacji, kłopoty z opałem, brak rąk do pracy to codzienność powiślańskiej elektrowni. Prasa powstańcza wielokrotnie drukuje apele do mężczyzn, którzy nie walczą z bronią w ręku, by dołączali do jej zespołu.
Dostawy prądu dla walczącego miasta mają kolosalne znaczenie psychologiczne. Resztki normalności – działające telefony, woda w kranach i światło – pozwalają ludności cywilnej lepiej znosić trudy życia w powstańczej stolicy. Wraz z odcinaniem poszczególnych mediów morale warszawiaków spada. Równie ważne jest zasilanie w prąd szpitali, radiostacji, zakładów produkujących broń czy drukarni.
Heroiczna postawa załogi elektrowni sprawia, że mimo ciężkiego ostrzału Warszawa ma prąd aż do 4 września. Wtedy Powiśle jest już głównym celem ataku nieprzyjaciela, który chce odciąć powstańcze pozycje w Śródmieściu od Wisły. Dwa dni później, gdy z braku amunicji obrońcy nie mogą już prowadzić walki, powstańcy wycofują się z ruin zakładu.