Przy okazji uroczystych obchodów naszych powstań i zrywów słyszymy utyskiwania, że lubujemy się w celebrowaniu klęsk, a nie zwycięstw. Jednak trzy najważniejsze święta państwowe, tj. Święto Konstytucji 3 Maja, Święto Wojska Polskiego i Narodowe Święto Niepodległości nie upamiętniają klęsk, lecz zwycięstwa i sukcesy – pisze mjr Andrzej Łydka z 10 Opolskiej Brygady Logistycznej, publicysta portalu polska-zbrojna.pl, znawca historii wojskowości.
Zasadniczą i wyczekiwaną przez zgromadzoną publiczność częścią oficjalnych obchodów świąt państwowych jest defilada pododdziałów Sił Zbrojnych RP. Z roku na rok coraz większą atrakcją defilad są przemarsze grup rekonstrukcyjnych prezentujących zarówno umundurowanie historycznych formacji wojskowych, jak i uzbrojenie, w tym różnego rodzaju pojazdy, samochody pancerne i czołgi. W ciągu ostatnich kilkunastu lat „uprawianie historii” przez udział w grupach rekonstrukcyjnych stało się jednym z bardziej popularnych hobby. Pasjonaci (w różnym wieku) studiują dzieje wybranej formacji, kompletują – na podstawie zachowanej literatury oraz zbiorów muzealnych – jej umundurowanie (pilnując najdrobniejszych szczegółów). Przygotowują i przedstawiają wybrane fragmenty historii (potyczki i starcia) w formie inscenizacji dla szerszej publiczności. W dobie kryzysu krawiectwo historyczne nie narzeka na brak zamówień i pracuje pełną parą. Inscenizacje zaś stają się coraz lepiej przyjmowanymi przez publiczność lekcjami historii.
Podczas Święta Wojska Polskiego defiladę pododdziałów reprezentacyjnych poprzedził przemarsz grup rekonstrukcyjnych, prezentujących historyczne umundurowanie formacji uczestniczących w ówczesnych zmaganiach. Wśród nich przedstawiono m.in. pododdziały Wojsk Wielkopolskich, jednostek Armii Ochotniczej, Armii Hallera oraz naszych zapomnianych już sojuszników i towarzyszy broni, jakim byli „petlurowcy”, Białorusini z 1 Słuckiej Brygady Strzelców, Kozacy i amerykańscy lotnicy z eskadry im. T. Kościuszki.
Ostatnia zwycięska dla nas wojna, wojna polsko-rosyjska czy raczej polsko-bolszewicka (przecież nie wszyscy Rosjanie byli bolszewikami), miała miejsce ponad 90 lat temu. Z tego okresu większość osób pamięta jedynie przejęcie inicjatywy przez Polaków („Cud nad Wisłą”), czyli wyprowadzenie przeciwuderzenia znad Wieprza na tyły i flankę czerwonych dywizji nacierających na Warszawę. Nie pamiętamy, że odrodzone wówczas polskie wojsko było faktycznie zbiorem żołnierzy z czterech armii (austriackiej, pruskiej, rosyjskiej i francuskiej) z zaletami i wadami każdej z nich. Przykładowo, Wojska Wielkopolskie tworzyli szeregowi i podoficerowie z byłej armii pruskiej dowodzeni przez oficerów z byłej armii rosyjskiej. Było to spowodowane tym, iż z armii pruskiej Wojsko Polskie otrzymało tylko kilkunastu oficerów, w tym dowódcę okrętu podwodnego. Ten eksperyment mógł się jedynie udać z tak zdyscyplinowanym wojskiem, jakim byli Poznaniacy.
O naszych ówczesnych sojusznikach i koalicjantach w zbiorowej pamięci nie przetrwało prawie nic. Również lektor w komentarzu telewizyjnym potraktował temat sojuszników trochę „po macoszemu”.
Umyka uwadze fakt, że ta niewypowiedziana wojna rozpoczęła się w lutym 1919 roku, a kwietniowa ofensywa w 1920 roku miała na celu rozbicie koncentracji Armii Czerwonej oraz zbudowanie niepodległego państwa ukraińskiego ze stolicą w Kijowie. Dlatego w natarciu brały udział dywizje ukraińskie atamana Symona Petlury (sojusz polsko-ukraiński podpisano 21 kwietnia), które w maju defilowały razem z Polakami na Kreszczatiku w Kijowie, a w sierpniu broniły Zamościa. Ukraińcy zostali „opuszczeni” przez Polaków w ustaleniach Traktatu Ryskiego, a sam Petlura miał zostać wydany stronie bolszewickiej. „Petlurowcy” nie uznali polsko-bolszewickiego rozejmu i pozostali na wschód od linii demarkacyjnej na Podolu, prowadząc walkę z Armią Czerwoną. W listopadzie 1920 roku po ciężkich walkach przeszli Zbrucz i zostali internowani przez władze polskie. Ataman Petlura z kolei został „bezprawnie” ukryty i w efekcie uratowany przez jednego z polskich urzędników (który w przyszłości został nawet ministrem spraw wewnętrznych), a polska policja szukała go tak, aby nie odnaleźć.
Sylwetki „białych” Rosjan, a właściwie Kozaków (przedstawione na defiladzie przez członków Związku Kozaków w Polsce), przypomniał wcześniej rodakom Jerzy Hoffman w swojej niedawno ukończonej „Bitwie warszawskiej”. Z Armii Konnej Budionnego już w maju 1920 roku przeszła na stronę polską (po „wyrżnięciu” swoich komisarzy) cała brygada dońskich Kozaków pod dowództwem esauła Jakowlewa, motywując jasno i szczerze, że „chce walczyć po stronie prawdziwej kawalerii”. Biła się po polskiej stronie do końca wojny, a następnie podporządkowała się Petlurze i podzieliła los jego żołnierzy. Można uznać, że w tym nielekkim dla Polski okresie dońscy Kozacy podtrzymali, nie należące przecież do bogatych, tradycje polsko-rosyjskiego braterstwa broni.
Najmniej znaną 1 Słucką Brygadę Strzelców (jej rekonstruktorzy, ze względu na rosyjskie mundury, zostali wzięci przez warszawską publiczność za przedstawicieli naszych ówczesnych przeciwników), w sile dwóch pułków utworzono na Białorusi w listopadzie 1920 roku – już po podpisaniu preliminariów pokojowych w Rydze, zgodnie z którymi Polska zobowiązała się wycofać swoje siły z okolic Słucka. W drugiej połowie listopada Rada Słucczyzny wydała deklarację wzywającą ludność białoruską do walki o niepodległą Białoruś w granicach etnograficznych. Wkraczające oddziały Armii Czerwonej staczały walki z oddziałami 1 Słuckiej Brygady Strzelców oraz Ochotniczej Sprzymierzonej Armii gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza, które jednak szybko zostały przyparte do granicy. W grudniu 1920 roku ostatnie zwarte białoruskie oddziały wojskowe przeszły na stronę polską, gdzie zostały rozbrojone.
Jedną z bardziej znanych amerykańskich formacji ochotniczych była eskadra „La Fayette” działająca na froncie zachodnim we Francji jeszcze przed przystąpieniem USA do wojny. Kilka lat temu nakręcono o niej film fabularny pt. „Flyboys”. Drugą, podobną eskadrą była 7 Eskadra Myśliwska im. T. Kościuszki utworzona z inicjatywy por. Meriana Coopera jako forma rewanżu za udział Polaków w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Dowodził nią wnuk jednego z adiutantów gen. Pułaskiego, mjr Cedric Fauntleroy. Eskadra brała udział zarówno w ofensywie kijowskiej, jak i w obronie Lwowa przed kawalerią Budionnego. „Jedno z natarć 6 Dywizji Kawalerii odparto wyłącznie za pomocą samolotów” – meldował Budionny w radiogramie z dnia 18 sierpnia 1920 roku. Twórcę eskadry, już ppłk. Coopera, widział w akcji jako pilota samolotu każdy szanujący się kinoman. W finałowej scenie filmu „King Kong” z 1933 roku Cooper, który był producentem, pilotował samolot atakujący wielką małpę. Być może w niedalekiej przyszłości eskadra ta stanie się równie znana jak eskadra „La Fayette”. W Stanach Zjednoczonych od kilku lat trwa zbiórka funduszy na wyprodukowanie filmu fabularnego o eskadrze kościuszkowskiej. Po doświadczeniu z naszym Państwowym Instytutem Sztuki Filmowej, dotyczącym odmowy dofinansowania produkcji polskiego filmu o następcy 7 Eskadry, czyli o Dywizjonie 303, pozostaje trzymać kciuki za amerykańską inicjatywę.
Należy mieć nadzieję, że z roku na rok ilość grup rekonstrukcyjnych zaangażowanych w przemarsz historycznych pododdziałów będzie się powiększać, co niewątpliwie nie tylko uatrakcyjni Święto Wojska Polskiego i stanowić będzie swoistą promocję tradycji, ale także ciekawą lekcję historii.
komentarze