W podwarszawskim Zegrzu 218 studentów rozpoczęło trzeci tydzień szkolenia. Do końca września, zamiast wypoczywać na plaży, młodzi ludzie będą się uczyć regulaminów, musztry i strzelania. – Widać, że dla wielu z nich przygoda z wojskiem to rekompensata utraconych wakacji. To ludzie z ogromną pasją do munduru – przekonuje st. chor. Albert Drewin, dowódca plutonu, który szkoli kadetów.
Do niedawna szkolenie przygotowawcze przechodzili wyłącznie kandydaci na stanowiska szeregowych Narodowych Sił Rezerwowych. Teraz taką możliwość mają studenci, którzy w Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki są już od prawie trzech tygodni. Trudne były ich początki życia w koszarach?
Dla niektórych z pewnością. Ludzie z cywila, nieprzyzwyczajeni często do panującej w wojsku dyscypliny musieli nagle przestawić się na całkiem inny tryb życia. Pobudka o 5.30, poranny rozruch, dzień zaplanowany co do minuty – to wszystko dało niektórym mocno w kość. Na własnej skórze przekonali się, że np. zrobienie porannej toalety, która zwykle zajmuje około 20 minut, możliwe jest w ciągu pięciu. Po dwóch tygodniach zdążyli się jednak „przestawić”. Jak mówią, nauczyli się lepszej organizacji.
Podczas szkolenia też idzie im tak dobrze?
Na razie mamy za sobą pierwsze zajęcia z bronią, naukę regulaminów i musztry. Ta ostatnia sprawia studentom najwięcej kłopotów. Głównie dlatego, że polega na przyjmowaniu postaw wymuszonych, można powiedzieć nienaturalnych. Studenci, ucząc się, muszą pamiętać o kilku rzeczach jednocześnie. Np. o tym, żeby być wyprostowanym, mieć usztywnioną sylwetkę, dłonie ułożone pod kątem 45 stopni, palce złączone i wyprostowane. Do tego wszystkiego trzeba kontrolować nogi, krok musi być sprężysty, a kolana wyprostowane. Niektórzy jeszcze się w tym gubią, ale wiedzą już, że aby się nauczyć, trzeba wciąż trenować. Z każdymi kolejnymi zajęciami widać postępy.
Jak dotąd wojskowego rzemiosła uczył Pan kandydatów na szeregowych NSR. Teraz szkoli Pan kadetów. Ma dla Pana znaczenie komu przekazuje podstawową wiedzę o wojsku?
Absolutnie nie. Do zajęć przygotowuję się tak samo, a żołnierzy traktuję równo. Zresztą program szkolenia jest identyczny dla wszystkich i każdy startuje z takiej samej pozycji. Wszystkich staram się nauczyć jak najwięcej.
Elewi i kadeci różnią się podejściem do szkolenia?
Pod względem dyscypliny czy kondycji są porównywalni. Tym, co ich różni, jest ciekawość. Studenci są bardziej dociekliwi, dopytują, chcą się uczyć więcej. Pytają o dodatkową literaturę, ale też o wymogi np. dla kandydatów do wojsk specjalnych.
I co im Pan wtedy mówi?
Wszystko, co wiem, a jak nie wiem, to staram się dowiedzieć, bo dla tych ludzi jestem pierwszym i wiarygodnym źródłem informacji. Gdy okazuje się, że np. jednym z wymogów jest doskonała kondycja fizyczna, to sami już wiedzą, że muszą ją poprawić i więcej czasu poświęcić na bieganie czy brzuszki. To ludzie z dużymi ambicjami. Nie znaleźli się tu przez przypadek, a zdecydowana większość z nich wiąże swoją przyszłość z wojskiem. Dlatego chociażby wprowadzam do programu różne ciekawe i praktyczne rzeczy, które mogą im się przydać w służbie, jak np. meldunek do wsparcia ogniowego.
Ilu z nich ma predyspozycje, by zostać żołnierzem?
Zbyt krótko jeszcze trwa szkolenie, by móc to realnie ocenić. Najwcześniej będzie to możliwe na półmetku kursu. Weryfikatorem będą na pewno zajęcia ogniowe czy taktyka. Wtedy będę mógł obserwować, jak dany żołnierz zachowuje się w sytuacjach typowo bojowych i na tej podstawie ocenić, czy się do wojska nadaje, czy też nie.
Umiejętności studentów zweryfikują też wrześniowe egzaminy…
Na pewno. Czekają ich dwa dni sprawdzianów, m.in. z taktyki, wf-u, strzelania. Ci, którym się powiedzie, wrócą do wojska za rok na szkolenie specjalistyczne. Potem droga do służby zawodowej stanie przed nimi otworem.
Reportaż z kursu oraz wrażenia jego uczestników wkrótce na portalu polska-zbrojna.pl.
autor zdjęć: kpt. Krzysztof Baran
komentarze