moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Koniec wojny, którego nie znamy

W wypadku Polski wielokrotnie akcentowano, że przecież Churchill i Roosevelt nie dali Stalinowi w Jałcie niczego, czego do tej pory nie miał. Natomiast w wypadku Azji nie da się tego powiedzieć. Tam Armii Czerwonej otwierano szeroko wrota, oferując terytoria, których Sowieci w danej chwili nie posiadali – podkreśla historyk prof. Jakub Polit.

Grzyb dymu nad Nagasaki  po wybuchu bomby atomowej 9 sierpnia 1945.Fot. Domena publiczna

Panie Profesorze, na początek zadam Panu pytanie, na które wielu historyków odpowiada wbrew utartym schematom z podręcznika: kiedy według Pana zakończyła się II wojna światowa? A może wcale się nie zakończyła; może żyjemy w dobie jej definitywnego końca, kiedy za naszą wschodnią granicą ostatecznie – miejmy nadzieję – rozwiewają się imperialne rojenia…

Ojciec Józef Maria Innocenty Bocheński pytany, jak odprawia mszę świętą, odpowiadał, że tak jak stoi w mszale. Tak więc ja na to pytanie odpowiem podobnie, mianowicie II wojna światowa skończyła się tak jak jest napisane w encyklopedii, 2 września 1945 roku. Chociaż dzień zwycięstwa obchodzony jest w Chinach i w Japonii w połowie sierpnia, bo wtedy na froncie amerykańsko-japońskim przestano strzelać; ale trwała wciąż sowiecka ofensywa w Mandżurii. Oczywiście można tutaj podawać daty kapitulacji poszczególnych garnizonów. Przy tym można dowiedzieć się ciekawych rzeczy, że np. na froncie chińskim Japończycy kapitulowali 9 października, a na rozmaitych odciętych od świata wysepkach aż do końca roku 1945.

REKLAMA

Jako że rozmawiamy w Krakowie, to przypomnijmy, że armia austro-węgierska kapitulowała na froncie albańskim I wojny światowej w grudniu 1919 roku. Czyli armia przetrwała istnienie samego cesarsko-królewskiego państwa. To taka dygresja o paradoksach historii. Wracając do II wojny światowej, to powtórzmy – skończyła się ona we wrześniu 1945 roku, jednakże zważywszy na jej reperkusje, można stwierdzić, że waży ona nadal na teraźniejszości.

Panie Profesorze, zadam pytanie wprost: czy jej reperkusje mogą wreszcie zniknąć dzięki konfliktowi w Ukrainie?

Bardzo bym chciał, żeby tak było, ale pamiętajmy, że Sowieci niejako zabezpieczyli się na przyszłość. Mianowicie postarali się, aby Karta Narodów Zjednoczonych nie obejmowała swoim zasięgiem spraw, które zostały podciągnięte pod „strychulec”: „Likwidacja bezpośrednich skutków drugiej wojny światowej”. To miało dotyczyć wyłącznie wielkich mocarstw, a nie społeczności międzynarodowej, a w zasadzie uznawano, przynajmniej przez kilkadziesiąt lat po roku 1945, że nie ma takich spraw – łącznie chociażby z konfliktem koreańskim – których nie można by podciągnąć pod ową „Likwidację bezpośrednich skutków drugiej wojny światowej”. Tak więc te „bezpośrednie skutki” ciągle nas uwierają. Najlepszym i najbliższym nas tego przykładem jest istnienie okręgu królewieckiego Federacji Rosyjskiej…

Największym beneficjentem, by nie powiedzieć – jedynym zwycięzcą II wojny światowej był Związek Sowiecki i jego dyktator – Józef Stalin. Czy ten fakt istotnie świadczy o potędze militarnej sowieckiego imperium, geniuszu politycznym tyrana, któremu jego zachodni partnerzy nie dorównywali?

Weźmy tu pod uwagę fakt, że Stalin był jedynym spośród grona przywódców wielkich mocarstw, który rządził od chwili rozpoczęcia II wojny światowej i jeszcze długo po jej zakończeniu. Czyli w zasadzie on przez cały czas brał udział w grze, bo jeśli uznamy, że ta wojna rozpoczęła się, a Chińczycy są o tym przekonani, w roku 1931, czyli w momencie japońskiej agresji w Mandżurii, to nawet prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Delano Roosevelta nie było wtedy jeszcze u władzy. A jeśli przyjmiemy, jak zauważyliśmy wyżej, że wojna skończyła się 2 września 1945 roku, to wśród żywych nie było już rzeczonego Roosevelta i oczywiście Führera Adolfa Hitlera, a brytyjski premier Winston Churchill zdał już władzę Clementowi Attlee. Natomiast człowiekiem nieusuwalnym z racji specyfiki swej pozycji w totalitarnym państwie był Józef Stalin.

Aczkolwiek Związek Sowiecki nie uczestniczył pod względem formalnoprawnym w II wojnie światowej od jej pierwszych salw – jak wiemy, jego spadkobiercy upierają się, że był neutralny aż do 22 czerwca 1941 roku – to jedynie Stalin od początku miał pomysł na rozegranie tej wojny i cele, które sobie stawiał, i tylko on – choć często się tu mylił – przewidział, jak będzie wyglądał jej przebieg. I w końcu jako jedyny postawione sobie w tej wojnie cele zrealizował niemal zupełnie.

 Gen. Yoshijirō Umezu podpisuje akt kapitulacji Japonii. Przy mikrofonach stoi gen. Douglas MacArthur, pancernik USS „Missouri”, 2 września 1945.Fot. Domena publiczna

Czyli możemy ze smutkiem przyznać, że dyktator i państwo totalitarne jest bardziej predestynowane do zwycięstwa w światowym konflikcie niż przywódcy państw demokratycznych?

Na szczęście odpowiedź na to pytanie nie jest tak oczywista. Budująca jest opinia Stephena E. Ambrose’a, biografa generała i prezydenta Dwighta Eisenhowera, znanego dziś przede wszystkim z autorstwa słynnej „Kompanii braci”, że demokracje wykształcają najlepszych żołnierzy. Można co do tego stwierdzenia mieć niejakie wątpliwości. Natomiast na pewno są dziedziny, w których dyktatorzy mają wyraźną przewagę nad społeczeństwami rządzonymi w sposób demokratyczny, choć – powtórzmy – jest to przewaga w niektórych tylko aspektach, gdyż szaleństwo dyktatorów, ich brak zdolności do zatrzymania się, a przede wszystkim – korygowania własnych błędów stanowią z kolei ich obciążenie.

Klęska III Rzeszy w Europie nie oznaczała wcale końca wojny – w Azji trwała ona w najlepsze, a jej strasznym akordem było między innymi zrzucenie przez Amerykanów bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, o co jeszcze zapytam dokładniej. W tym miejscu zadam prowokacyjne pytanie: nie byłoby lepiej, gdyby Amerykanie i Brytyjczycy, zamiast zapraszać Stalina na front dalekowschodni, dozbroili Armię Kwantuńską i uczynili z Mandżurii bastion przeciw komunizmowi?

Tu rysują się nam dwa różne pytania. Po pierwsze, zastanówmy się, czy Stalin więcej zyskał w Europie, czy w Azji. To oczywiście, mówiąc kolokwialnie, zależy od punktu siedzenia. Zauważmy tylko, że z pewnością w Europie Stalin zyskał przede wszystkim to, co zajął dzięki swej Armii Czerwonej. W wypadku Polski wielokrotnie akcentowano, że przecież Churchill i Roosevelt nie dali mu w Jałcie niczego, czego do tej pory nie miał. Natomiast w wypadku Azji nie da się tego powiedzieć. Tam Armii Czerwonej otwierano szeroko wrota, oferując terytoria, których Sowieci w danej chwili nie posiadali. Ponadto o ile w większości, wyjąwszy z tego wspomniany okręg królewiecki, graniczne reperkusje Jałty w Europie przestały istnieć, to w Azji bynajmniej tak nie jest i wytyczone wówczas granice są nadal żywe.
A pytanie o Armię Kwantuńską jest ciekawe intelektualnie, ale o tyle zawieszone w powietrzu, że równie dobrze można by się zapytać, czy w takim razie w Europie nie należało doprowadzić do odrębnego pokoju z III Rzeszą w 1943 czy w 1944 roku, zamiast ogłaszać dążenie do jej bezwarunkowej kapitulacji.

Zauważmy, że były wśród polityków i wojskowych alianckich głosy, że ten wymóg bezwarunkowej kapitulacji to błąd…

Z pewnego punktu widzenia – tak, gdyż można było przykładowo postawić niemieckiej generalicji warunek: będziemy rozmawiać o pokoju, jeśli usuniecie Hitlera i NSDAP. Nawet jeśli nie byłby to warunek stawiany szczerze, to wprowadziłby w dowódcze gremium nieprzyjaciela element niepewności i spowodowałby wewnętrzne rozgrywki na szczytach III Rzeszy. A w wypadku hasła bezwarunkowej kapitulacji naziści mogli głosić nadal, że los ich partii jest nierozerwalnie związany z losem państwa i narodu.

 Premier Winston Churchill podczas rozmowy z prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem na pokładzie pancernika HMS „Prince of Wales”, przed podpisaniem Karty       atlantyckiej, 10 sierpnia 1941. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ale zostawmy ten interesujący wątek i wróćmy do Armii Kwantuńskiej. Na pewno wiosną czy latem 1945 roku nie było żadnego sensu w jej dozbrajaniu, choćby dlatego że za bardzo nie było czego dozbrajać. Armia Kwantuńska to gigantyczna wydmuszka. Nawet w swym najświetniejszym okresie, czyli w latach 1940–1941, nie była równorzędnym przeciwnikiem dla Armii Czerwonej na Dalekim Wschodzie. Pamiętajmy jednak, że gros armii japońskiej walczyło w tym czasie w Chinach. Owszem, był moment, kiedy Armia Kwantuńska mogła odegrać ważką rolę historyczną, mówimy tu o lecie i jesieni roku 1941, kiedy jej uderzenie na Sowietów mogłoby im bardzo skomplikować sytuację na froncie wojny z Niemcami. A nawet doprowadzić do załamania tego frontu, ale jak wiemy, tak się nie stało. W następnych latach z Armii Kwantuńskiej wyciągano wszystko, co się dało, i rzucano na Pacyfik do walki z Amerykanami. Wprawdzie sowieckie publikacje, a za nimi te polskie z czasów PRL-u podkreślały, że w ostatnich miesiącach wojny Armia Czerwona pokonała potężną Armię Kwantuńską w Mandżurii, ale to czysta propaganda. Wówczas łatano ją poborem nieletnich uczniów wszelkich szkół i osadników japońskich o mizernej wartości bojowej. W ten sposób na papierze powstała najpotężniejsza w dziejach Armia Kwantuńska. Zauważmy, że na przykład rzeczywista liczba jej sprawnych samolotów to… 55 maszyn. Choć dziś nadal czytamy, że tych samolotów było około 5 tys.

Według profesora Tsuyoshiego Hasegawy, amerykańskiego historyka japońskiego pochodzenia, zrzucenie dwóch bomb atomowych na japońskie miasta nie zmieniło postawy władz japońskich – chciano nadal walczyć. Profesor w książce „Racing the Enemy. Stalin, Truman, and the Surrender of Japan”, napisanej na podstawie analizy amerykańskich, sowieckich i japońskich archiwów, dowodzi, że na zmianę zdania cesarza i jego doradców wpłynęła dopiero wiadomość o wypowiedzeniu wojny przez Związek Sowiecki. Premier Kataro Suzuki miał apelować do cesarza: „Musimy zakończyć wojnę, dopóki mamy do czynienia tylko ze Stanami Zjednoczonymi. Jeśli będziemy nadal zwlekać, Stalin zajmie nie tylko Mandżurię, Koreę, Sachalin, ale i Hokkaido! To zniszczy fundamenty Japonii”. Czy Pan zgadza się z poglądem profesora Hasegawy?

Odpowiadając na to ciekawe pytanie, zauważę na początku, że w bardzo licznej amerykańskiej literaturze „antyamerykańskiej” (Amerykanie bardzo lubią się nawzajem krytykować) pojawiają się dwie tezy wzajemnie się wykluczające. Otóż pierwsza powiada, że Japonia wiosną 1945 roku była już w istocie pokonana i w takim razie zrzucenie obydwu bomb atomowych stanowiło wyłącznie akt antyhumanitarny. Natomiast według drugiej tezy Japonia nie została pokonana nawet po zrzuceniu obu bomb i była tak mocna, że do akcji musiała wejść dopiero sowiecka Armia Czerwona.

  Feldmarsz. Wilhelm Keitel podpisujący akt kapitulacji Wehrmachtu, 8/9 maja 1945. Fot. Domena publiczna

Profesor Hasegawa polega tutaj za mocno na danych amerykańskich, co jest pewnego rodzaju paradoksem, ale zrozumiałym, zważywszy na fakt, że znaczna część archiwów japońskich uległa zniszczeniu po rozejmie, lecz jeszcze przed bezwarunkową kapitulacją. Ponieważ narady z udziałem cesarza nie mogły być protokołowane, to znaczną część dokumentów stanowią te wyprodukowane przez amerykańskie władze okupacyjne i tu padamy ofiarą pewnego mitu – dość łatwo zresztą zrozumiałego.

Pierwszą bombę zrzucono, jak wiadomo, 6 sierpnia 1945 roku i nie skutkowało to natychmiastową kapitulacją armii japońskiej ani żadną oficjalną odpowiedzią z Tokio na warunki poddania się. Takiej reakcji nie było też 9 sierpnia, kiedy zrzucono drugą bombę i gdy Sowieci weszli do akcji. Ponieważ japońska odpowiedź doszła dopiero 10 sierpnia, wprawdzie także expressis verbis niemówiąca o poddaniu, ale bardzo wyraźnie to sygnalizująca, to wniosek po stronie amerykańskiej, począwszy od prezydenta Harry’ego Trumana i szefa połączonych sztabów generała George’a Marshalla, był taki, że druga bomba i sowiecka ofensywa spowodowały wreszcie przełom w postawie Japończyków i ich bezwarunkową kapitulację.

Tak nie było. Mówiąc w największym skrócie, po ataku nuklearnym na Hiroszimę, który według czasu japońskiego miał miejsce rano, po godzinie 16.00 cesarz Hirohito z premierem Suzukim podjęli decyzję o kapitulacji. Jednakże musieli jeszcze do tego zmusić wojskowych. Potem nastąpiły dwa nerwowe dni. Dowódca garnizonu w Hiroszimie wysłał do Tokio brzmiącą dziś niesamowicie depeszę, że zniszczenia nie są takie znowu wielkie i że w zasadzie pozostały jeszcze pewne zdolności bojowe… Następnie nadeszła wiadomość o wypowiedzeniu wojny przez Sowietów – z opóźnieniem, bo dostarczono ją tylko japońskiemu ambasadorowi Sato, któremu akurat przerwano łączność z centralą. Na rano 9 sierpnia cesarz zwołał naradę, która rozpoczęła się o godzinie 11.00, a w kilka minut później nadeszła wiadomość, że drugą bombę atomową zrzucono na Nagasaki. Nastąpiła rzeczywista kapitulacja. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że to pierwsza bomba spowodowała przełom w japońskim kierownictwie politycznym, chociaż istotnie należy z tego wyłączyć wojskowych – wszak 15 sierpnia miała miejsce próba zamachu stanu – z których wielu nadal pragnęło walczyć do końca, czyli samounicestwienia.

 „Nasze oddziały pancerne na ulicach Berlina”, czyli polski desant na sowieckim Shermanie. Zdjęcie z „Żołnierza Polskiego”, 1946. Fot. archiwum Piotra Korczyńskiego

Zauważmy tu jeszcze, że rzeczywiście nie zdawano sobie wtedy do końca sprawy, czym naprawdę jest broń nuklearna. Na przykład wspomniany generał Marshall mówił, że jeżeli Japonia nie kapituluje, to w operacji „Olimpic”, czyli desancie na Wyspy Japońskie planowanym na 1 października 1945 roku, zostaną wykorzystane bomby atomowe w sensie taktycznym, czyli że po prostu oddziały amerykańskie będą przechodziły i walczyły na terytorium tuż po eksplozji jądrowej…

Podsumowując, profesor Hasegawa nie ma racji, choć w aspekcie sowieckiego wtargnięcia na macierzyste Wyspy Japońskie przez Sowietów kapitulacja wobec samych Amerykanów z pewnością musiała mieć znaczenie w dyskusjach w cesarskim pałacu.

A reakcja Stalina na zrzucenie bomby atomowej była istotnie tak spokojna, jak twierdzi profesor Hasegawa?

Stalin, jak wiemy, dzięki swej siatce szpiegowskiej zainstalowanej bezpośrednio w projekcie „Manhattan”, wiedział o bombie atomowej dużo więcej i dużo wcześniej niż sam prezydent Truman, który dopóki piastował stanowisko wiceprezydenta, nie miał o bombie zielonego pojęcia. A kiedy o tej bombie porozmawiał sobie ze Stalinem w Poczdamie, to dyktator sowiecki nie wyglądał na wstrząśniętego, bo doskonale wiedział, o czym jest mowa. Jego w tym momencie interesowało zupełnie coś innego. Mianowicie żywił obawę, że Amerykanie zdołają Japonię pokonać, nim Armia Czerwona wejdzie do akcji, a to byłby istotnie ogromny problem, ponieważ przyrzeczoną w Jałcie część łupu mógł zyskać tylko pod warunkiem przystąpienia do wojny w Azji. Stąd ten pośpiech, by zdążyć z atakiem jednocześnie ze zrzuceniem drugiej bomby na Nagasaki. O to szła ta gra i dlatego nie przestrzegano rozejmu i po 15 sierpnia kontynuowano ofensywę w Mandżurii.

 Bułgarski minister wojny Theodosi Daskałow (w środku, zawinięty w chustę) przyjmuje ozdobną, haftowaną chustę, dar mieszkanek Dobrudży, 30 września 1940. Fot. Narodowe     Archiwum Cyfrowe

Wracając do bomby atomowej. To, że nie wiedział o niej zbyt wiele Truman – nim został prezydentem drugorzędny polityk z Missouri – wbrew pozorom nie jest aż tak istotne jak fakt, że nie wiedział o niej prawie nic także generał Douglas MacArthur, przecież główny, obok admirała Nimitza, dowódca amerykański na Pacyfiku. Poinformowano go o niej po pierwszej eksplozji nad Hiroszimą i ponoć „Old Mac” miał ze smutkiem stwierdzić, że oni, generałowie, zostaną odstawieni do lamusa, bo oto byle porucznik naciskający guzik z wyrzutnią atomową będzie miał większe od nich znaczenie i od razu może zostać pięciogwiazdkowym generałem…

Musiało to generałowi mocno utkwić w pamięci, bo podczas wojny koreańskiej chciał rozprawić się z chińskimi „ochotnikami” za pomocą bomby atomowej właśnie.

Tak, chociaż w tym miejscu dotykamy pewnego mitu. Człowiekiem, który groził bombą atomową w czasie wojny koreańskiej Sowietom i Chińczykom, nie był generał MacArthur, lecz prezydent Truman, a następnie do tego straszaka odwołał się prezydent elekt Eisenhower na początku 1953 roku. A MacArthur, w odróżnieniu od obu powyższych polityków, nigdy nie mówił otwartym tekstem o użyciu broni jądrowej na froncie. Podnosił ten temat oczywiście w tajnych rozmowach z szefami sztabów, ale tylko w tym sensie, że pas materiału radioaktywnego ma być „ułożony” w poprzek Półwyspu Koreańskiego.

Na koniec porozmawiajmy o naszej sytuacji po 8 maja 1945 roku – niby należeliśmy do państw zwycięskich, ale w istocie byliśmy przegrani w tej wojnie. To według Pana precedens, czy należeliśmy do szerszego „klubu” przegranych zwycięzców?

Z wielkim smutkiem muszę stwierdzić, że istotnie jesteśmy tu ewenementem. Można szukać w historii podobnych precedensów. Niektórzy wskazują na pewne paralele z Jugosławią. Jej wojenny przedstawiciel w Waszyngtonie Konstantin Fotić wydał książkę pod znamiennym tytułem „The War we Lost” [Wojna, którą przegraliśmy]. W pewnym sensie Jugosławii będącej przedłużeniem Królestwa Serbskiego, samym Serbom, monarchii – królowi Piotrowi II i przede wszystkim jego szefowi sztabu i naczelnemu wodzowi generałowi Dragoljubowi Mihailoviciowi koniec wojny przyniósł całkowitą klęskę i zdradę ze strony aliantów. Niemniej jednak Jugosławia nie przestaje wtedy istnieć, pozostaje, choć pod rządami reżimu komunisty Josipa Broza-Tity, państwem jak najbardziej suwerennym i odgrywającym dużą rolę na forum międzynarodowym, wręcz większą, niż upoważniał ją do tego jej rzeczywisty potencjał.

Drugim państwem, z którym można wysnuć tu analogie, są Chiny Czang Kaj-szeka. Mamy wiele wspólnych traumatycznych doświadczeń, bo Jałtę, narzucenie niekorzystnych rozwiązań politycznych przez strony trzecie. Zresztą te paralele dostrzega sam Czang Kaj-szek, a dowodzi tego fakt, że pozwolił na terytorium swego państwa w 1945 roku na pozostanie (nieoficjalne oczywiście) przedstawicielstw Polskiego Rządu na Uchodźstwie. Jednakże podobieństwa te kończą się wobec faktu istnienia Republiki Chińskiej na Tajwanie. Jałta nie położyła więc kresu suwerenności Republiki Chińskiej.

Sytuacja Polski zatem jest istotnie wyjątkowa i w tej wyjątkowości nieszczęśliwa. Pan redaktor sam pisał bardzo słusznie w swej książce „15 sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim”, że krew żołnierska lana w szturmie Wału Pomorskiego i Berlina była równie istotna jak pod Monte Cassino czy Falaise, ale jeśli chodzi o kadrę oficerską i przywództwo polityczne, to już nie jest to samo. Myśmy tę wojnę przegrali bardziej niż niektóre państwa Osi. Weźmy tu przykład u nas mało znany i pamiętany, a mianowicie Bułgarii. Jest to uczestnik Osi, który wychodzi z wojny z zyskiem terytorialnym. Z łaski Niemców i Włochów Bułgaria otrzymuje w 1940 roku południową Dobrudżę i tenże region do dnia dzisiejszego dzierży, choć w II wojnie światowej walczyła po niewłaściwej stronie. Oczywiście okupacja sowiecka w Bułgarii była koszmarna, wymordowano członków rządu i regentów, ale jeśli chodzi o rozstrzygnięcia terytorialne – fakt zysku pozostaje w mocy.

A u nas? Ziemie wschodnie odebrano w sposób całkowicie zgodny z prawem w tym sensie, że nie było żadnych wątpliwości, iż one do nas przestały należeć, a rekompensata na zachodzie została wręczona tak, że właściwie aż do traktatu dwa plus cztery z 1990 roku były cały czas obiekcje, czy my je prawnie posiadamy. Zresztą to „zasługa” samego Stalina, który umyślnie rozkazał podtrzymywać ten stan, by wytworzyć przepaść nie do przebycia między Polską a Niemcami, a jednocześnie skazującą nas na „wiekuiste objęcia” Związku Sowieckiego, który gwarantował nam zachodnią granicę – taki szatański plan. Czy Polska mogła uniknąć tego losu? Nawet zwolennicy takich scenariuszy przyznają, że byłoby to trudne, bardzo trudne…

Panie Profesorze, w takim razie świętujemy 8 maja?

W tym sensie, że pozbyliśmy się okupanta niemieckiego – nie ma co do tego wątpliwości. Pamiętajmy, że ta okupacja, zwłaszcza po 1941 roku, była dla istnienia naszego narodu śmiertelnym zagrożeniem – i nie ma w tym określeniu żadnej przesady. Jednak Generalne Gubernatorstwo to nie PRL. Z tego powodu mamy przesłanki do tego, aby być zadowolonymi, ale takiej radości jak z 11 listopada 1918 roku mieć z 8 maja 1945 roku na pewno nie możemy.

Rozmawiał: Piotr Korczyński

autor zdjęć: Domena publiczna, Narodowe Archiwum Cyfrowe, archiwum Piotra Korczyńskiego

dodaj komentarz

komentarze


Ogień z nabrzeża
 
Wspólna wola obrony
Gdy sekundy decydują o życiu
Międzynarodowe manewry pod polskim dowództwem
Zmiany w organizacji bazy logistycznej w Jasionce
Narodowy Dzień Zwycięstwa z żołnierzami
Początek „Burzy”
Poznać rakietowego Homara
Polska 1 Dywizja Pancerna zajęła Wilhelmshaven
Typhoony i Gripeny nad Bałtykiem
„Wojskowe” przepisy budowlane do zmiany
Ustawa bliżej żołnierzy
Zjednoczeni pod Biało-Czerwoną
Poznajcie Głuptaka – polskiego kamikadze
PKW Łotwa – sojusznicze zaangażowanie
Kierunki rozwoju polskiego przemysłu obronnego
Nowa siła uderzeniowa
Tarcza Wschód. Porozumienia z Lasami i KOWR-em
Podniebny Pegaz
Tuzin rekordów Wojska Polskiego w pływaniu
Polska kupi najnowsze rakiety AMRAAM
Polska i Norwegia zacieśniają stosunki
Szabla hubalczyków
Pegaz nad Europą
Apache’e na horyzoncie
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Medycyna na morzu
Polska zwiększa produkcję amunicji 155 mm
Na pomoc po katastrofie
Więcej na mieszkanie za granicą
Koniec wojny, którego nie znamy
Zarzuty w sprawie ujawnienia fragmentów planu „Warta”
Polskie F-16 w służbie NATO
Wiedza na trudne czasy
Rodzina na wagę złota
Mistrzyni olimpijska najszybsza na Bali
Jak Ślązacy stali się panami własnego domu
Gra o kapitulację
Bezzałogowce w Wojsku Polskim – serwis specjalny
Jeszcze więcej OPW w roku 2025
Polskie Siły Zbrojne – wciąż nieopowiedziana historia
Ukwiał z Gdańska
Promujemy polski sprzęt wojskowy
Pod żaglami – niepokonani z AMW
Więcej amunicji do Rosomaków
Trzy wymiary „Tarczy Wschód”
Pracowity dyżur Typhoonów
Kontrakty dla firm produkujących na rzecz obronności
Podniebne wsparcie sojuszników
Henry Szymanski na tropie prawdy
Szef MSZ do Rosji: Nigdy więcej nie będziecie tu rządzić
USA wycofają się z działań na rzecz pokoju w Ukrainie?
„Widziałem wolną Polskę. Jechała saniami”
Sport kształtuje mentalność
Więcej polskiego trotylu dla USA
Pierwsza misja Gripenów
Walka pod napięciem
Spartakiadowe zmagania w Łasku
Siły zbrojne 2039: nowa armia na nowe czasy
Historyczne zwycięstwo Ukraińców w potyczce morsko-powietrznej
Składy wysokiego ryzyka
Filary bezpieczeństwa
Konstytucja – fundament dla pokoleń

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO