Dziś rzecz będzie o tym, jak grupa NB8 krok po kroku tworzy europejską „armię północną”. Nie, nie będę snuł wywodów o potędze, jaką dają siły zbrojne każdego z ośmiu państw razem wziętych i osobno. Nie będzie o PKB przeznaczanym na wydatki obronne czy o zakupach nowych pocisków i czołgów. Największą siłą tego aliansu jest zgoła co innego: konsensus i kategoryczne stanowisko wobec Moskwy. Innymi słowy polityka daleka zachodnioeuropejskiemu establishmentowi.
Nie jesteśmy imperium. „My” oznacza w tym kontekście Unię Europejską i NATO. A zatem, nie będąc imperialnym molochem, który rozwój zawdzięcza ekstensywnemu powiększaniu zasobów dzięki podbojom lub wasalizacji sąsiadów, nie mamy strategii ofensywnych. Bo też nie taki jest nasz cel. Nie mamy więc spójnej projekcji siły. Owszem, nasza odpowiedź na atak jest ofensywna, ale sami nie wywołamy konfliktu.
Niezależnie od tego, jak będziemy przygotowani do odparcia agresji, kluczowy będzie werdykt: polityka wyczerpała możliwości i bieg spraw należy oddać generałom. W takiej sytuacji w obu wymienionych wyżej organizacjach na przeszkodzie będzie stał wymóg jednomyślności, czyli znany Polakom doskonale mechanizm liberum veto. Jedynym patentem, jaki do tej pory wykoncypowano dla przezwyciężenia strategicznego impasu, jest pozastatutowa „koalicja chętnych”. Co to takiego? Cofnijmy się o lat z górą dwadzieścia.
NATO nie brało udziału w zdobyciu i okupacji Iraku w 2003 roku. Wielonarodowe siły zbrojne były, owszem, oparte na armiach aliantów, lecz w zdobytym Bagdadzie nie można było uświadczyć choćby najmniejszego proporczyka atlantyckiego sojuszu. A szukałem pilnie. Z przekory. W istocie, w misji wzięło udział wiele państw członkowskich, choć nie tylko. Do Iraku wysłały kontyngenty takie „potęgi”, jak Erytrea, Etiopia, Salwador, Somalia czy Palau, ale także – Japonia, Australia i Filipiny.
Kiedy premier Leszek Miller i prezydent Aleksander Kwaśniewski ogłosili decyzję, że Wojsko Polskie weźmie udział w inwazji Iraku, w Europie zawrzało. Rozczarowania nie krył kanclerz Gerhard Schröder (tak, chodzi o consigliere Putina, a to wiele wyjaśnia), a prezydent Jacques Chirac wygłosił słynną frazę, że „Polacy stracili dobrą okazję do milczenia”. To nie był tylko dyplomatyczny bon mot, przepraszam – mal mot. Scenografia tej sceny była dramatycznie ponura. Po lewej stronie stali Amerykanie oczekujący od Polaków pokwitowania za forsowanie naszego członkostwa w NATO, a po prawej – Francuzi i Niemcy, przypominający, że zanim RP wejdzie do Unii, potrzebne są ratyfikacje narodowych parlamentów krajów członkowskich. Chirac nie silił się na subtelności wobec akcesu do Coalition of the Willing – jak nazwano państwa angażujące się w operację w Iraku – części krajów kandydujących: „Jeśli chciały zmniejszyć szanse przystąpienia do UE, nie mogłyby lepiej postąpić”.
Był w tej reakcji refleks zawodu miłosnego. W owym czasie dość powszechnie politycy i dziennikarze przyrównywali proces negocjacyjny do narzeczeństwa. Unia Europejska miała być w tej narracji panną na wydaniu (przeciwnicy ślubu twierdzili, iż jest stara i brzydka), a kraje kandydujące – absztyfikantami. I oto, kiedy wyznaczono już datę ślubu na 1 maja 2004 roku, kawalerowie ze wschodu informują oblubienicę, że owszem zjawią się na weselu, ale teraz wyjadą do ciepłego kraju… z kochanką.
Ale przecież Polacy pilnowali, by wspierać również misje wojskowe UE, które były kierowane do Sahary Zachodniej, Konga, Mali czy Republiki Środkowoafrykańskiej. Warszawa kierowała się zasadą wzajemności: wspieramy was na południu licząc, że nie zapomnicie o zagrożeniu, jakie nadchodzi do nas ze wschodu. Niestety, obrażeni konsumenci taniego gazu z Rosji odwracali głowy.
Jakkolwiek oceniać wojnę iracką, ofiary poniesione przez poległych i rannych żołnierzy WP na dalekich misjach wojennych (myślę także o Afganistanie), gdzie Polska nie miała żadnych bezpośrednich interesów, tylko z pozoru nie były związane z równowagą strategiczną na wschodnich rubieżach Europy. Polska scena polityczna była zgodna; jeżeli dziś nie pomożemy Amerykanom, oni nie pomogą nam jutro. I ta motywacja prowadzi nas z powrotem do koalicji chętnych. Tej współczesnej.
Nordycko-Bałtycka Ósemka powstała w 1992 roku jako platforma współpracy regionalnej Danii, Estonii, Finlandii, Islandii, Łotwy, Litwy, Norwegii i Szwecji o szerokim indeksie (polityka zagraniczna, obrona, energetyka, finanse, transport, edukacja, środowisko, praca i wymiar sprawiedliwości). Z czasem, wobec powrotu Rosji do imperialnej retoryki, agresywnej polityki oraz inwazji na Ukrainę, kontekst obrony i bezpieczeństwa zdominował pozostałe. Raport Birkavs-Gade (jeden z głównych dokumentów określających współpracę w ramach NB8) z sierpnia 2010 roku zalecał koalicjantom wzmocnienie współpracy w sześciu obszarach: dialogu, polityki zagranicznej, reprezentacji dyplomatycznej, bezpieczeństwa cywilnego, cyberbezpieczeństwa, obrony i ładu energetycznego.
Dziś Nordic-Baltic Eight koncentruje się na koordynowaniu reakcji na rosyjskie zagrożenie i silnym wsparciu dla Ukrainy. Koalicję chętnych wzmocniło przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO. Dzięki temu każda praca dla zwiększenia potencjału wojennego UE i NATO zyskuje efekt synergii. Innymi słowy: przedsięwzięcia na rzecz bezpieczeństwa Sojuszu i wspólnoty działają na korzyść konfederacji NB8. Z kolei dodatkowe inicjatywy podejmowane przez północną koalicję wzmacniają potencjał bojowy paktu i federacji.
Europejska „armia północna” powstaje spontanicznie; metodą faktów dokonanych. Startuje od wspólnego szkolenia pilotów F-35, wymiany personelu wojskowego oraz kumulatywnych zakupów (pierwsze mają być tankery). Dowodzi to konsekwentnego zwrotu w kierunku strategicznej samowystarczalności. Bilateralne pakty zawierane dodatkowo wewnątrz sojuszu nordycko-bałtyckiego i z zewnętrznymi członkami NATO oznaczają kres dyskusji o „europejskiej armii”, obojętnie jak to pojęcie rozumiane jest przez różne podmioty polityczno-militarne.
Jakkolwiek wzmocniona kooperacja NB8 zrodziła się z powodu braku zainteresowania sytuacją na północnym wschodzie ze strony południowych aliantów, których pivotem są Maghreb, Sahel i Lewant, jest to także asekuracja przed obstrukcją Budapesztu czy Bratysławy, które jawnie sprzyjają Moskwie.
NB8 to jedyna grupa państw na świecie, która trzyma aksjomatycznie kategoryczne stanowisko wobec Moskwy i bezwarunkowo wspiera Ukrainę. To dowód, że pogłębiona integracja obronna oparta na domyślnym konsensusie jest jedyną możliwością natychmiastowej odpowiedzi na rosyjski atak. Zatem z takim partnerem jak NB8 Polska powinna nie tylko flirtować, lecz nawiązać poważną znajomość.
Ale ten temat rozwinę w kolejnym odcinku.

komentarze