W najbardziej podstawowej narracji mówi się tylko o koronacji, czyli akcie politycznym. Nie mówi się o namaszczeniu, do którego Bolesław tak usilnie dążył, bo dzięki niemu stawał się pomazańcem Bożym, co oznacza, że z woli Boga sprawuje władzę nad ludem. Mówiąc inaczej, zyskiwał władzę nie od cesarza, lecz od samego Boga – podkreśla historyk prof. Krzysztof Ożóg.
„Koronacja pierwszego króla Polski”. Obraz Jana Matejki. Fot. Domena publiczna
Panie Profesorze, czy zgodzi się Pan z tezą, że dzięki księciu Mieszkowi I i jego synowi, królowi Bolesławowi I Chrobremu, Polska ma naprawdę spektakularny początek? Nie chodzi tu jedynie o chrzest i koronację, lecz także o mocną pozycję, jaką państwo Piastów stosunkowo szybko zdobyło w ówczesnej Europie: od plemiennego, pogańskiego organizmu do państwa chrześcijańskiego, z którego władcami liczy się zarówno cesarz, jak i papież, czyli polityczni i duchowi przywódcy ówczesnego świta.
Prof. Krzysztof Ożóg: Co do tej spektakularności nie ma najmniejszych wątpliwości, zarówno jeśli chodzi o stworzenie państwa, jak i jego instytucji, które powstały dzięki aktowi chrztu Mieszka I. Przecież uzyskanie w dwa lata po chrzcie monarchy biskupstwa dla całego jego władztwa, czyli Polski, i to podległego tylko Stolicy Apostolskiej, było niebywałym osiągnięciem. Podkreślmy – stałego biskupstwa, a nie tylko misyjnego, które jedynie poprzedzało ustanowienie kanoniczne tego pierwszego. Dzięki owemu stałemu biskupstwu Mieszko zyskiwał możliwość systematycznego wprowadzania nowej wiary i samodzielnych działań chrystianizacyjnych. Tutaj sprawę ułatwiło zwycięstwo naszego księcia nad saskim hrabią Wichmanem z września 967 roku, wielokrotnym buntownikiem wobec cesarza Ottona I. Jednak należy podkreślić, że Mieszko potrafił ten atut znakomicie wyzyskać. Wchodząc w świat chrześcijański, dowodził, że jest władcą wybitnym i od początku ten neofita przecież, dopiero co nawrócony, doskonale radził sobie w nowych realiach.
Niebagatelny był też – co uważam za dowód wiary księcia – akt oblacji państwa św. Piotrowi. Był to akt o wymiarze przede wszystkim duchowym, gdyż w sferze politycznej Stolica Apostolska nie mogła się równać z dworem cesarskim w tej części Europy. Pamiętajmy jednak, że dla funkcjonowania Kościoła w ówczesnej Polsce potrzebna była też przychylność i akceptacja cesarza. Mieszkowi I udało się ją pozyskać, a zawierzenie swego władztwa św. Piotrowi skutkowało jednym, mianowicie silnymi więzami z Rzymem, co w przyszłości miało bardzo duże znaczenie, także polityczne, ale i religijne. To ze Stolicy Apostolskiej czy Italii pozyskiwano i duchownych, i wszelkie akcesoria liturgiczne dla młodego Kościoła. Mamy tego dowody chociażby przez potwierdzone świadectwa o denarze św. Piotra, czyli jednorocznym trybucie, jaki Mieszko I i jego syn Bolesław uiszczali w ślad za aktem oblacji, który znamy pod mianem „Dagome iudex”.
W rządach tak Mieszka I, jak i Bolesława Chrobrego uderza to zdecydowane ukierunkowanie się na związek z obrządkiem i kulturą łacińską – przysłowiowym Zachodem, a przy tym jednoczesne staranie o zachowanie autonomii i suwerenności.
Bardzo istotnym aspektem jest tutaj konsekwencja i ciągłość polityki obu piastowskich władców. Wszak Mieszkowy syn, Bolesław, który, jak można powiedzieć, opatrznościowo wykorzystał męczeńską śmierć św. Wojciecha, również w spektakularny sposób zyskał własną metropolię kościelną, a co za tym idzie – samodzielność. Gdyby władztwo Mieszka I i następnie Bolesława Chrobrego podlegało kościelnej metropolii magdeburskiej, to jego suwerenność byłaby mocno ograniczona. Tutaj niebagatelną sprawą i wielce dla nas szczęśliwą były ówczesne rządy wyjątkowego władcy na tronie cesarskim – Ottona III, znakomicie wykorzystane przez Bolesława. Po sławnym zjeździe gnieźnieńskim w 1000 roku Chrobry właściwie rządził jak król. Podkreślmy, że Bolesław otrzymał od Ottona III uprawnienia królewskie – chociażby prawo inwestytury, czyli nominacji arcybiskupa i biskupów w swoim państwie oraz przywilej wspomagania akcji chrystianizacyjnej ludów pogańskich, co było jednym z głównych zadań cesarstwa. Trafnie to ujął prof. Tomasz Jasiński, gdy pisał, że Bolesław stawał się w tym dziele cesarskim bratem i współpracownikiem. Dzięki temu wypełniał wizję cesarza Ottona, że Bolesławowe państwo jest owym Królestwem Sclavinii, równorzędnym królestwom Italii, Galii i Germanii.
Co można zresztą zobaczyć na słynnej miniaturze w modlitewniku Ottona III – jednej z pierwszych wizji zjednoczonej Europy.
Owa miniatura z roku 1000 oddaje dosłownie koncepcję ottońską, a jednocześnie potwierdza w niej miejsce naszego Bolesława Chrobrego. Można stwierdzić, że widać, iż Bolesław przejął od Ottona III jego główne idee. Oczywiście później nie przeszkadzało mu to toczyć wojny z następcą Ottona III – cesarzem Henrykiem II, ale koncepcja jego władzy i jej sprawowania w swoim państwie wciąż była zbieżna z tym, co zapoczątkował zjazd gnieźnieński, i miała ona, podkreślmy to raz jeszcze, charakter królewski. Zresztą potwierdza to sam Bolesław, nakazując wybijanie denarów królewskich – Rex Bolizlavus. I nie była to jedna sporadyczna emisja, tych emisji monet „królewskich” było kilka, i to przez okres kilkunastu lat po roku 1005, kiedy przyszło mu czekać na sposobny moment, żeby podjąć przygotowania do namaszczenia i koronacji na króla Polski – do czego został uznany godnym przez Ottona III w roku 1000.
Panie Profesorze, obchodzimy okrągłą – tysięczną – rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego. Wydaje się, że to historia dobrze nam znana: chrzest Polski, zjazd gnieźnieński i symboliczne naznaczenie przez cesarza Ottona III na władcę Bolesława Chrobrego nad relikwiarzem ze szczątkami św. Wojciecha oraz uwieńczenie tejże drogi – koronacja Bolesława Chrobrego w ówczesną Wielkanoc 18 kwietnia 1025 roku. Jednakże już sama data koronacji i jej miejsce są mocno dyskutowane. Jeśli się jeszcze przeczyta ówczesne komentarze kronikarzy niemieckich, to traktują oni ten akt – delikatnie mówiąc – nieprzychylnie, podkreślając, że Bolesław Chrobry dokonał „zuchwalstwa” i „samowoli”, wykorzystując słabość cesarza…
Ta szczupłość przekazów i pamiątek po królewskiej koronacji Bolesława Chrobrego to skutek przede wszystkim niszczycielskiego najazdu czeskiego księcia Brzetysława w 1038 lub 1039 roku. Wtedy to podczas rabunku Gniezna uległo zniszczeniu to, co dziś dawałoby nam większy ogląd na uroczystość koronacyjną Bolesława. I jeszcze jedno: nie żył już wtedy główny kronikarz, dzięki któremu czerpiemy wiedzę o czasach pierwszych Piastów – biskup Thietmar. Duchowny zmarł w 1018 roku, a gdyby żył dłużej, to z pewnością mielibyśmy z koronacji obszerną relację.
Tym bardziej że biskup Thietmar, delikatnie mówiąc, nie był zbyt przychylny naszemu władcy.
Paradoksalnie dzięki temu jest bardziej wiarygodny. Ale wcale nie jesteśmy pod tym względem w aż tak beznadziejnej sytuacji, jak mogłoby się wydawać. Mamy przede wszystkim Roczniki Kwedlinburskie prowadzone w Kwedlinburgu przez benedyktynki. Siostry związane z dworem cesarskim były owej koronacji nieprzychylne, ale jednocześnie miały bardzo dobre i potwierdzone informacje. Po pierwsze, pod rokiem 1025 zapisano bardzo istotną informację, że Bolesław został namaszczony i ukoronowany. Te dwa fakty są fundamentalne. Oczywiście uznano to za uzurpację, za wykorzystanie słabości króla niemieckiego i od roku 1026 cesarza Konrada II. Pod tą samą datą 1025 roku mamy zapis o śmierci Bolesława Chrobrego niedługo po koronacji, co według benedyktynek było karą boską za ową „uzurpację” namaszczenia i koronacji. Z innych źródeł znamy datę dzienną śmierci króla – 17 czerwca. Nie znamy natomiast daty dziennej koronacji, ale możemy ją hipotetycznie wydedukować. Moim zdaniem koronacja odbyła się pierwszego dnia roku 1025, liczonego według stylu a Nativitate, czyli od Narodzenia Pańskiego, a więc w święta Bożego Narodzenia 1024 roku według naszego kalendarza. Boże Narodzenie to był zwyczajowy okres koronacji. W Boże Narodzenie przecież także koronował się na przykład Bolesław Szczodry. Mniej jestem skłonny datować koronację na Wielkanoc 18 kwietnia. Jeśli trzymalibyśmy się tego okresu, to już bardziej Wielkanoc pasuje na chrzest Mieszka I, bo istotnie chrzty odbywały się w Wigilię Paschalną, i tak zresztą jest do dziś. A jeśli już upieralibyśmy się przy dacie wiosennej, to bardziej na dzień koronacji predystynowany jest 23 kwietnia – uroczystość św. Wojciecha.
Jeśli chodzi o miejsce koronacji, to uważam, że było to jednak Gniezno, a nie Poznań, mimo zapisów o pożarze katedry gnieźnieńskiej. Znowu tu odwołajmy się do historii najazdu Brzetysława, podczas którego zrabowano konfesję św. Wojciecha, w tym trzy złote tablice przywiezione do Gniezna w 1000 roku przez Ottona III. Z tego wynika więc, że nie stopił ich ogień, a więc pożar miał ograniczony zasięg. Przypomnijmy, w jakich okolicznościach i gdzie koronował się Władysław Łokietek – ano podobnie, w spalonej katedrze krakowskiej, i to zniszczonej znacznie poważniejszym pożarem niż ten, który dotknął gnieźnieńską świątynię.
Znamy też imię arcybiskupa metropolity z 1025 roku – Hipolita. Tak więc mamy, jak na wczesne średniowiecze, sporo informacji. A poza tym wiemy, że wówczas w Europie był rozpowszechniony „Pontyfikał rzymsko-niemiecki”, który powstał w Moguncji w klasztorze św. Albana w połowie X wieku. W nim mamy rozpisane ordo coronandi, czyli porządek koronacyjny, złożony z rytuału namaszczenia i koronacji władcy. Przyjmując, że ten pontyfikał był rozpowszechniony w ówczesnej Europie, możemy dzięki temu poznać przebieg koronacji Bolesława Chrobrego w Gnieźnie.
Tak więc możemy prześledzić wszystkie etapy koronacji: symbolicznego wybudzenia przez biskupów monarchy leżącego na łożu w swym palatium; zaprowadzenie go w procesji do drzwi katedry, przed którymi czeka metropolita, to on wprowadza władcę do katedry; w chórze katedry – nie mylić z chórem muzycznym – władca zdejmuje płaszcz i oddaje broń biskupom; następnie jest prowadzony, jak sądzę, przed konfesję św. Wojciecha, gdzie kładzie się krzyżem, wtedy też intonuje się „Litanię do wszystkich świętych” i po jej zakończeniu Bolesław wstaje; metropolita arcybiskup zadaje władcy następujące pytania: czy chce zachować wiarę chrześcijańską, czy będzie bronił Kościoła i opiekował się duchownymi i czy będzie sprawiedliwie rządził ludem mu poddanym? i na każde z tych pytań władca winien, według pontyfikału, odpowiedzieć volo – chcę. Następnie metropolita kieruje pytanie do zgromadzonych: czy chcecie takiemu władcy podlegać i być mu posłusznymi?, a lud odpowiada fiat, fiat amen – niech się stanie; po tym akcie Bolesław dostępuje namaszczenia krzyżmem – dokładnie głowa, ramiona, ręce, plecy i pierś; po namaszczeniu zostają mu przekazane najpierw miecz, a następnie kolejne insygnia: berło, korona – którą na głowę wkłada mu metropolita – i niewątpliwie włócznia św. Maurycego, następnie władca zasiada na tronie; odśpiewane zostaje Te Deum laudamus i na koniec arcybiskup celebruje
uroczystą mszę pokoronacyjną.
Jaką symbolikę kryje ta bogata ceremonia i jakie w istocie było jej znaczenie dla ówczesnego państwa?
W tej najbardziej podstawowej narracji mówi się tylko o koronacji, czyli akcie politycznym. Nie mówi się o namaszczeniu, do którego Bolesław tak usilnie dążył, bo dzięki niemu stawał się pomazańcem Bożym, czyli że z woli Boga sprawuje władzę nad ludem, który Bóg mu powierzył – to było niezwykle istotne w tamtych czasach. Mówiąc inaczej, Bolesław zyskiwał władzę nie od cesarza, lecz od samego Boga. Z tym ma związane monarsze obowiązki: strzec wiary, opiekować się swym ludem i – co ważne – prowadzić go do zbawienia. W ówczesnej epoce niezwykle istotne było namaszczenie – uczynienie z władcy pomazańca Bożego. Monarcha, będąc namaszczonym, rządzi w imieniu Chrystusa ludem sobie powierzonym.
Podkreślmy raz jeszcze, w potocznej narracji istota tego aktu jest nieobecna. Sama koronacja, która potwierdza suwerenność władcy i jego państwa, też jest bardzo ważna, ale nie jest jedyna. Oczywiście, w porządku ideowym ówczesnego świata najważniejsza jest władza cesarska, ale wobec króla nie przekładała się ona na zależność trybutarną.
Przyjęcie kultury łacińskiej przez naszych pierwszych władców wiązało się także z przyjęciem kultury rycerskiej. Czy wobec tego możemy Mieszka I i Bolesława I traktować jako tych, którzy rozpoczęli rycerską tradycję, przez wieki kultywowaną w Wojsku Polskim?
Niewątpliwie Mieszko I i jeszcze bardziej Bolesław Chrobry uczynili w tej mierze pierwszy krok. Właśnie po roku 1000 mamy bardzo głęboką przemianę w sferze tzw. kultury rycerskiej. W XI i XII wieku, gdy rozpoczął się ruch krucjatowy, brutalny wojownik przepoczwarza się w rycerza, dla którego są ważne nie tylko zabijanie i sprawność w posługiwaniu bronią, lecz także obrona słabszych, ochrona sierot, wdów czy ubogich. Wojownik-rycerz ma od tej chwili walczyć nie tylko z nieprzyjaciółmi, lecz także z własnymi słabościami za pomocą łaski Bożej. To dzięki niej i swemu mieczowi staje się prawdziwym rycerzem. Oczywiście niepoślednią rolę miała w tym działalność św. Bernarda z Clairvaux, który zapoczątkował i głosił ideę Chrystusowego rycerza. Dzięki akcesowi naszych władców do świata kultury łacińskiej i ta jej rycerska gałąź stała się częścią także naszej tradycji.
Krzysztof Józef Ożóg – historyk mediewista, profesor nauk humanistycznych, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności. Specjalizuje się w historii średniowiecznej Polski i Europy. Prowadzi badania nad środowiskami intelektualnymi w Polsce i Europie średniowiecznej, dziejopisarstwem, historią polskiego Kościoła oraz monarchią Piastów, Andegawenów i Jagiellonów. Zajmuje się także dziejami duchowości, dziejami regionalnymi i edycją źródeł średniowiecznych. Były dyrektor Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego i kierownik Katedry Historii Średniowiecznej Instytutu Historii UJ. Opublikował m.in.: „966. Chrzest Polski” (2015), „Korona i krzyż: czas Piastów i Jagiellonów” (2012), „Miejsce Polski w rozwoju intelektualnym Europy w XIV–XV wieku” (2006), „Uczeni w monarchii Jadwigi Andegaweńskiej i Władysława Jagiełły (1384–1434)” (2004) i „Intelektualiści w służbie Królestwa Polskiego w latach 1306–1382” (1995).
autor zdjęć: Domena publiczna, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, Polona, Muzeum Historii Polski

komentarze