Zimny i ciemny poranek w Bieszczadach. Nie wszyscy jednak śpią! 128 śmiałków stanęło o 5.00 rano na starcie biegu VI Maratonu-Selekcji. Nie mieli pojęcia, co czeka ich na trasie ani gdzie będzie meta. Pobiegli w nieznane i dali z siebie wszystko. Łatwo nie mieli, bo – jak zgodnie ocenili organizatorzy i zawodnicy – była to najtrudniejsza z sześciu edycji imprezy.
– Aby ukończyć ten bieg, nie wystarczy wam kondycja. Musicie mieć otwartą głowę, obserwować otoczenie, myśleć i nie tracić orientacji w terenie nawet na chwilę – informuje mjr rez. Wojciech „Zachar” Zacharków zawodników VI Maratonu-Selekcji, którzy o 5 nad ranem stanęli na starcie tego wyjątkowego biegu poświęconego pamięci płk. Sławomira Berdychowskiego, twórcy i pierwszego dowódcy Jednostki Wojskowej „Agat”. Trasa maratonu-selekcji, jak co roku, biegła bieszczadzkimi szlakami. Na zawodników czekały po drodze liczne zadania, z którymi musieli się zmierzyć. – Tu nie wystarczy zasuwać pod górę – wyjaśnia zasady wyścigu „Zachar”, były szkoleniowiec Agatu, przez wiele lat odpowiedzialny za selekcję do tej gliwickiej jednostki. – Na trasie biegu zawodnicy spotkają byłych i obecnych żołnierzy wojsk specjalnych. Operatorzy sprawdzą ich orientację w terenie, zdolność logicznego myślenia oraz pamięć.
Zanim jednak padła komenda do startu, zawodnicy musieli podjąć pierwszą decyzję. – Możecie wybrać łatwiejszą trasę, wówczas biegniecie prosto. Ale jeśli chcecie zmierzyć się z trudniejszą drogą, biegnijcie w prawo – komunikuje zawodnikom „Zachar”. Ku zaskoczeniu organizatorów ani jeden spośród 128 zawodników nie wybrał łatwiejszej trasy. – I słusznie – komentuje „Zachar”. – Ci, którzy pobiegliby łatwiejszą trasą, po kilku metrach lepszej nawierzchni i tak trafiliby w to samo miejsce, co ci odważniejsi. A ja cenię ludzi, którzy nie chodzą na skróty – dodaje były żołnierz wojsk specjalnych.
To pierwsze krytyczne miejsce, o którym wspomniał „Zachar”, to szeroki strumień. Zawodnicy musieli przedostać się z jednego brzegu na drugi. – Widzę, że niektórzy zakładają worki foliowe na buty, żeby się nie zamoczyć, ale to bez sensu. Woda i tak się naleje do butów, bo ostre kamyki poprzecinają folię. No, ale to ich decyzje – ocenia jeden z instruktorów. Zawodnicy, jeden za drugim, wchodzą do zimnej wody. Rzeczywiście foliowe torebki na butach niewiele pomagają. Z tej przeszkody nie da się wyjść suchą nogą. Ale nikt się nie zatrzymuje, nie narzeka. Biegną dalej.
Ta edycja maratonu-selekcji jest inna niż poprzednie. Po pierwsze odbywa się w listopadzie, a nie – jak w ubiegłych latach – w październiku. – Październik jest zbyt łaskawy w Bieszczadach – śmieje się „Zachar”. – Chcieliśmy utrudnić warunki biegu tak, by zawodnicy sprawdzili się w nieco trudniejszych warunkach, kiedy jest mokro i chłodno, a dzień jest zdecydowanie krótszy – tłumaczy organizator. Po drugie maraton-selekcja w znacznie większym stopniu niż w latach poprzednich nawiązuje do prawdziwej selekcji do wojsk specjalnych. Przykładowo zawodnicy musieli nawigować w terenie. Biegacze na odwrocie swojego numeru startowego mieli wydrukowany fragment mapy i na jej podstawie musieli pokonać jeden z etapów trasy. – Jak zgubicie numerek startowy, odpadacie. Tak samo jest na selekcji: kandydat gubi numerek, wraca do domu – ostrzega „Zachar”. Także na wzór selekcji do wojsk specjalnych organizatorzy maratonu testowali w czasie zawodów pamięć i koncentrację biegaczy. Na przykład podczas wejścia na Duże Jasło (1153 m n.p.m.) zawodnicy mijali tabliczki i kartki z różnego rodzaju mottami, numerami, a także informacjami o patronie biegu – płk. Berdychowskim. Musieli to wszystko zapamiętać w odpowiedniej kolejności. Na szczycie góry czekali na nich instruktorzy, którzy weryfikowali ich wiedzę. Co jeszcze zmieniło się od pierwszej edycji maratonu-selekcji? Trasa biegu prowadziła przez teren Bieszczadzkiego Parku Narodowego. – Zależało mi, by zawodnicy wbiegli na Smerek (1223 m n.p.m.), który był szczytem zawsze zdobywanym w czasie selekcji na przykład przez kandydatów do służby w JW „Agat” – dodaje „Zachar”. Nowością były również tzw. taksówki, czyli ciężarówki, które czekały na zawodników w określonym miejscu, by podwieźć ich do miejsca kolejnego etapu. – Taksówki nie czekały na pasażerów zbyt długo. Spóźniłeś się? Trudno, wracasz do domu – śmieje się jeden z instruktorów. I takie przypadki się zdarzały. Nie wszyscy zawodnicy dotarli na czas i skorzystali z „taksówki”. To oznaczało, że musieli wrócić do Cisnej i tym samym kończyli udział w imprezie. Wzdłuż jednego z fragmentów trasy biegu pojawił się także patrol instruktorski. Żołnierze wojsk specjalnych obserwowali drogę i próbowali „wyłapać” zawodników. – Biegacze natomiast musieli ukryć się przed patrolem – opowiada „Zachar”.
Stałym punktem zawodów jest natomiast rywalizacja na strzelnicy. Zawodnicy po przebyciu ponad 30 km mierzą z karabinków Grot do celu oddalonego o 25 m. Każdy oddaje pięć strzałów. Gdy chybi, otrzymuje 2 min karnego czasu.
Większość uczestników to osoby związane z mundurem: żołnierze WOT, wojsk specjalnych, wojsk lądowych, podchorążowie wojskowych uczelni oraz policjanci. – Wielu uczestników tego biegu nie kryło, że myśli o służbie w wojskach specjalnych. Cieszę się, że jest tu ze mną ppłk Krzysztof Balina, komendant Ośrodka Szkolenia Lądowego Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych. Na pewno jest gotowy, by udzielić każdemu informacji o służbie. Być może sam kogoś „wyłapie” i zachęci do szkolenia w ramach kursu Jata – mówi Zacharków.
Wśród zawodników, którzy marzą o służbie w wojskach specjalnych, byli podchorążowie Wojskowej Akademii Technicznej należący do Sekcji „Woda, Ląd, Powietrze”. – Było kilka rzeczy, które trochę dały nam w kość – przyznaje Aleksandra, studentka czwartego roku. – Dla mnie najtrudniejszym etapem było na pewno strome podejście oraz zadanie z zapamiętywania – dodaje. Dla jej o rok starszego kolegi Jakuba najgorszym momentem była… podróż „taksówką”. – Kiedy usiadłem w wojskowej ciężarówce, byłem pewny, że to już koniec wyścigu, że została mi tylko strzelnica. Bardzo się zdziwiłem, kiedy okazało się, że przed nami jeszcze kilometry biegu i kolejne strome podejście pod górę – opowiada podchorąży.
Fot. Magdalena Kowalska-Sendek
W tej samej ciężarówce siedział „Czarny” z Trójmiasta, który na co dzień zajmuje się pracą na wysokości. – Byłem zaskoczony, gdy inni biegacze, siedząc na pace ciężarówki, mówili o zakończonym wyścigu. Czułem, że to nieprawda – opowiada z uśmiechem. To jego drugi start w maratonie-selekcji. – Trochę przeszarżowałem z przygotowaniami, bo cztery dni temu przebiegłem trasę z Wałbrzycha do Szklarskiej Poręby przez Śnieżkę, a więc ponad 86 km w trzy dni. To było za dużo, bo pierwsze kilometry dzisiejszego biegu były dla mnie bardzo ciężkie – opowiada „Czarny”. Mimo to chłopak od początku do końca biegu trzymał się w pierwszej dwudziestce zawodników. Być może to zasługa wiernej kibicki – babci, która w domu trzymała za niego kciuki. – Nie mam mocniejszego dopingu niż ten od niej – śmieje się chłopak.
Na trasie była również reprezentacja wojsk obrony terytorialnej. – To mój drugi start w tym biegu, a i tak zaskakuje mnie tu wszystko. Bieszczady są niesamowite, pełne niespodzianek – mówi płk Karol Malinowski, oficer dowództwa WOT. Wraz z Ines, jedną z zawodniczek, są zrzeszeni w grupie sportowej „Młody vs stary” z Legionowa. – Przygotowujemy się do różnego rodzaju biegów terenowych. Biegamy z obciążeniem w zróżnicowanych warunkach. To jest przyjemne spędzanie wolnego czasu, daje nam to dużo radości – mówi Ines.
Dla wielu zawodników maraton-selekcja to nie tylko sposób na przezwyciężenie swoich ograniczeń fizycznych, lecz także pokonanie barier mentalnych. Tak było w przypadku Arkadiusza Kozaka z Biłgoraja, który na co dzień prowadzi sklep z firankami i pracuje jako trener personalny. Przyznaje, że kiedy rok temu debiutował w tym biegu, bywały momenty, gdy brakowało mu motywacji. – Pamiętam, że podbiegając pod górę, spojrzałem przed siebie i zobaczyłem daleko od siebie innych zawodników. To były maleńkie postacie, bo dzieliła nas spora odległość. Od razu stanąłem i pomyślałem zniechęcony: „Ile jeszcze trzeba przejść…”. A dziś? Taki widok motywuje mnie do postawienia kolejnego kroku, a potem jeszcze jednego… Satysfakcja jest ogromna. Cieszę się, że zmieściłem się w wyznaczonym czasie, miałem niewiele ponad 5 min do odjazdu „taksówki” – nie kryje satysfakcji Arkadiusz.
Weteranką biegu jest Ania Kudryk, biorąca udział niemal w każdej edycji maratonu-selekcji. – W czasie pandemii przeprowadziłam się do Londynu, ale do Polski wracam jesienią, żeby wziąć udział w GROM Challenge i maratonie-selekcji – mówi Ania. – Kocham ten bieszczadzki bieg, bo nigdy nie wiem, co mnie czeka na trasie. Jest tu wszystko, czego chcę: przeszkody naturalne, zadania specjalne, niespodzianki. Poza tym fajni ludzie i piękne Bieszczady… – wylicza biegaczka.
Zgodnie z regulaminem zawodów każdy z biegaczy musiał pokonać trasę w umundurowaniu i w wysokich butach. Każdy dźwigał także na plecach dodatkowe obciążenie – min. 10 kg.
Głównym organizatorem memoriału jest mjr rez. Wojciech Zacharków oraz Fundacja Bieg Rzeźnika. Organizatorów w tym roku wspierało wiele firm, m.in. Radom Łucznik z PGZ i Maskpol, Ośrodek Szkolenia Lądowego z Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych, Jednostka „Agat” oraz Fundacja Sprzymierzeni z GROM i Grupa Taktyczno-Rekonstrukcyjna z Łodzi.
Wyniki:
VI edycję „Maratonu-Selekcji” – memoriału im. płk Sławomira Berdychowskiego w kategorii mundurowej wygrał Krzysztof z Bytomia. Ponad 30-kilometrową trasę pokonał w 4 h i 30 min. Najlepszym cywilem był Daniel Stroiński, który metę minął 13 min później. Wśród pań w kategorii mundurowej najlepsza była Aleksandra Kapłon z WAT z czasem 6 h i 12 min. Natomiast najlepszym cywilem wśród pań była Ines Wojciechowska z czasem 6 h 53 min.
Wśród zawodników było także 14 weteranów misji zagranicznych. Najlepszy z nich otrzymał nagrodę specjalną ufundowaną przez dyrektora Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa.
autor zdjęć: Tomasz Qna Chochół, Magdalena Kowalska-Sendek
komentarze