Rosjanie liczyli na szybkie podbicie Ukrainy, popełnili jednak wiele błędów, ponoszą straty i doznają porażek. Czy ich siły zbrojne wciąż można uznać za drugą siłę militarną na świecie? – Pomimo uczestnictwa w konflikcie, który prowadzą z niewielkim sensem militarnym, nadal tak jest – mówi Andrzej Wilk, analityk z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Według pojawiających się w mediach opinii, rosyjska armia poniosła porażkę, bo plany inwazji stworzyli politycy wywodzący się z tajnych służb, a nie wojskowi. Kto faktycznie odpowiada za jej przygotowanie?
Andrzej Wilk: Dla mnie sposób działań w Ukrainie jest potwierdzeniem, że politycy rosyjscy nie uczą się na własnych błędach. Choć operację zaplanowali wojskowi, to polityczni zwierzchnicy narzucili im ramy, w których musieli się zmieścić, np. liczebność wojsk i kierunki działań. Rosyjska generalicja z obawy przed utratą stanowisk nie była jednak w stanie postawić się przełożonym, aby uzmysłowić im negatywne skutki ich koncepcji.
Gdzie najbardziej widać te ograniczenia poza niewystarczającą liczebnością sił inwazyjnych?
Dla mnie zaskoczeniem jest ograniczona aktywność rosyjskiego lotnictwa. Szczytem było dziennie ok. 200 samolotów [suma wylotów wykonanych przez jedną jednostkę lub grupę jednostek]. W pierwszych tygodniach wojny zdarzały się dni, kiedy było ich zaledwie 30. W sytuacji gdy Ukraina miała jeszcze ok. 150 maszyn operacyjnych, uzyskanie przewagi powietrznej było niemożliwe. Ukraińców na tyle zaskoczyła niemrawość działań lotniczych Rosjan, że tego nie wykorzystywali. Z wojskowego punktu widzenia takie zachowanie strony rosyjskiej nie miało sensu. Chyba że celowo postanowiono oszczędzać samoloty, by uderzyć w innym miejscu. Innym wytłumaczeniem może być decyzja polityczna podjęta na Kremlu. Otóż nie chciano zbytnio zniszczyć Ukrainy, bo liczono na szybkie zajęcie tego kraju. Większe ataki przeciwko tamtejszej infrastrukturze i lotniskom rozpoczęły się dopiero w połowie marca, gdy stało się jasne, że nie powiódł się pierwotny plan operacji.
Skoro Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej są silne, dlaczego mają tak duże problemy w tej wojnie?
Rosjan parokrotnie zawiodło rozpoznanie na wszystkich szczeblach, a najbardziej na strategicznym przed wybuchem wojny. Wielkość użytych sił w stosunku do rozmachu operacji wskazuje, że byli przekonani o szybkim upadku państwa ukraińskiego. Rosjanie zachowali się tak, jakby przez ostatnich osiem lat w Ukrainie nic się nie zmieniło. Można to uznać za działanie życzeniowe, ale też brak szacunku dla przeciwnika. Takie podejście legło u podstaw błędnego założenia, że jeśli na jakimś terenie większość ludzi mówi po rosyjsku, to znaczy, że sprzyjają Rosji. Innym powodem problemów jest zaprzeczanie przez władze na Kremlu, że toczą wojnę z Ukrainą. Ciągle utrzymują, że jest to operacja specjalna. Dlatego do 21 września starali się prowadzić działania wojenne przy pomocy ochotników.
Wobec niedoborów chętnych pojawiły się informacje o werbowaniu do wojska więźniów. Kto w Rosji był gotowy iść na wojnę z Ukrainą?
Głównie mieszkańcy ubogich regionów Federacji Rosyjskiej, jak np. Buriacja czy północ Kaukazu, dla których służba w wojsku jest szansą na awans społeczny oraz poprawę sytuacji materialnej ich rodzin. I to oni jako pierwsi znaleźli się w Ukrainie. Ich podejście do służby i wojny sprawia, że pojawiające się informacje o gwałtach i szabrowaniu nie powinny być zaskoczeniem. W wielu częściach Rosji o ochotników było trudniej.
Mimo to prezydent Władimir Putin 25 sierpnia podpisał dekret o zwiększeniu w 2023 roku liczby żołnierzy o 137 tys. – do 1,15 mln. Następnie 21 września kolejny, o częściowej mobilizacji. Czy to oznacza przyznanie, że nie da się zwiększyć liczebności sił zbrojnych przez dobrowolny zaciąg?
W końcu pogodzono się z tym, że ochotnicy nie wystarczą. Minister obrony Siergiej Szojgu ujawnił, że powołania do służby otrzyma 300 tys. rezerwistów mających za sobą przeszkolenie wojskowe. Prawdopodobnie taka liczba nowych żołnierzy we względnie krótkim czasie może zostać przygotowana do walki i odpowiednio wyposażona.
Na tym koniec?
Sądzę, że zapowiedź Szojgu stanowi jedynie bieżącą interpretację dekretu. Wbrew twierdzeniom o ograniczoności mobilizacji zawarte w nim zapisy obejmują de facto wszystkich obywateli Rosji zdolnych do służby wojskowej. Na podstawie nowego dekretu władze mogą praktycznie dowolnie zwiększać liczbę powołań do armii, w zależności od jej potrzeb. Pojawiającą się w mediach liczbę 1 mln zmobilizowanych należy jednak traktować jako element wojny informacyjnej. Rosja nie ma możliwości należytego wyekwipowania tylu żołnierzy bez przestawienia gospodarki na tory wojenne.
W mediach pojawiały się opinie, że rosyjski resort obrony i siły zbrojne nie są przygotowani na skuteczne przeprowadzenie mobilizacji. Czy to prawda?
Zawsze trzeba ostrożnie podchodzić do takich ocen, zwłaszcza rosyjskich, a szczególnie przekazywanych przez tzw. niezależnych obserwatorów i ekspertów wojskowych. Choć wypowiadali oni wiele opinii o złym stanie armii i obronności państwa, nie spotykały ich żadne represje reżimu, który zwykł brutalnie rozprawiać się ze swoimi krytykami. Tak więc mogła to być celowa dezinformacja, aczkolwiek dla uwiarygodnienia zawierająca pewną dozę prawdy. Problem stanowią natomiast „cechy dziedziczne” państwowości rosyjskiej, czyli bałaganiarstwo i korupcja. Z pewnością utrudnią one przeprowadzenie mobilizacji, ale jej nie uniemożliwią.
Czy Kreml nie obawia się, że rosyjskie społeczeństwo będzie protestować przeciwko mobilizacji?
Jak dotąd większość Rosjan popiera agresję na Ukrainę, a groźniejsza niż protesty jest dla Kremla, a zwłaszcza samego Putina, porażka w wojnie. Równocześnie przeciwnicy wojny do wszelkich prób publicznego wyrażania sprzeciwu są zniechęcani drakońskimi represjami. Potencjalne problemy dyscyplinarne z powoływanymi do służby rezerwistami postanowiono rozwiązać poprzez zwiększenie kar za uchylanie się od służby wojskowej i dezercję, co wprowadzono tuż przed ogłoszeniem mobilizacji. Zaostrzenie przepisów karnych jest tradycyjną reakcją Kremla, który niezależnie od ustroju uważa zwiększenie represyjności za skuteczny środek zarządzania społeczeństwem.
Jaki będzie wpływ rosyjskiej mobilizacji na przebieg wojny z Ukrainą?
Udana mobilizacja może przyczynić się do znaczącej zmiany sytuacji na froncie na korzyść agresora, który będzie mógł rzucić do walki nowe jednostki. Pomimo poniesionych strat Rosja w dalszym ciągu dysponuje zapasami ciężkiego uzbrojenia i sprzętu wojskowego pozwalającymi je stworzyć. Nawet jeśli przyjąć za prawdziwe dane o stratach rosyjskich przekazywane przez ukraiński sztab generalny, dla Rosjan to i tak od kilku do kilkunastu procent zasobów ciężkiego uzbrojenia. Pierwsze jednostki mające w swoim składzie zmobilizowanych żołnierzy mogą trafić na front już w listopadzie lub w grudniu. Należy jednak przyjąć, że poziom ich przygotowania będzie stosunkowo niski.
Czy ogłoszenie mobilizacji nie świadczy też o tym, że nie można było nadal ukrywać za pomocą propagandy niepowodzeń wojennych przed społeczeństwem?
Nie, bo i tak nie można było ich ukryć. Nawet w epoce, kiedy nie było powszechnego dostępu do środków przekazu, wśród Rosjan szybko roznosiły się wieści o przegranych wojnach, wywołujące niepokoje wewnętrzne – do poziomu rewolucji włącznie.
Zwykło się mówić, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda, bo każda ze stron przedstawia informacje dla siebie korzystne. Jak Rosja informuje o tym konflikcie?
Rosjanie kłamią na poziomie strategicznym, przedstawiając powody i cele wojny, a także operacyjnym, czego przykładem było tłumaczenie odwrotu ich wojsk po ukraińskiej ofensywie w obwodzie charkowskim jako planowego wycofania. Na najniższym poziomie taktycznym natomiast wiele z podawanych informacji jest podobnych do tych przekazywanych przez ukraiński sztab generalny. Bywało, że to rosyjski internet był jedynym źródłem względnie prawdziwych informacji. Na przykład przy okazji ukraińskiej ofensywy w obwodzie charkowskim.
W jakim stopniu prawdziwe są doniesienia o niskim morale rosyjskich wojskowych walczących w Ukrainie?
Znaczącej części rosyjskich żołnierzy brakuje motywacji do udziału w wojnie. Znane są przypadki dezercji, odmowy wykonywania rozkazów czy udziału w walce, których najwięcej odnotowano pod koniec marca podczas odwrotu spod Kijowa. Jednak ważna jest skala zjawiska, a analiza dostępnych danych wskazuje, że dotyczy to 2% sił zaangażowanych w operację. Przytłaczająca większość żołnierzy rosyjskich nie poddaje się jednak i walczy. W przypadku tych z jednostek separatystów z Donbasu motywujący wpływ może mieć propaganda – wmawia się im, że po wzięciu do niewoli przez Ukraińców zostaną natychmiast zabici. Paradoksalnie większy odsetek poddających się stanowią żołnierze regularnej armii rosyjskiej.
Na morale negatywnie oddziałują straty. Ilu rosyjskich żołnierzy zginęło w Ukrainie?
Zacznijmy od tego, że podczas wojny trudno o prawdziwe dane, bo każda ze stron zawyża straty przeciwnika. Dlatego bardziej wiarygodne są dane zewnętrzne. We wrześniu Amerykanie szacowali, że zginęło 25 tys. Rosjan. Należy przy tym pamiętać, że głównym mięsem armatnim pozostają mieszkańcy okupowanej części Ukrainy mobilizowani do tzw. donieckiej i ługańskiej milicji ludowych, którzy stanowią trzecią część uczestników walk. Ze względu na sposób prowadzenia działań wojennych przez rosyjskie dowództwo, w tym dokonywanie falowych ataków na umocnienia, straty muszą być znaczące.
Skoro jesteśmy przy rosyjskim dowództwie, to z powodu niepowodzeń na froncie stanowiska straciło co najmniej kilku generałów. Jaki jest poziom rosyjskiego dowodzenia?
Generałowie czasami nie byli w stanie osiągnąć wyznaczanych celów, bo nie mieli wystarczających sił, ale bywali też niefrasobliwi i popełniali błędy, zachowując się, jakby brali udział w ćwiczeniach poligonowych. Niejednokrotnie zapłacili za to życiem, szczególnie w pierwszym okresie wojny. Jednym z ostatnich błędów popełnionych przez rosyjskie dowództwo jest zaniedbanie frontu w obwodzie charkowskim. Nie stworzono umocnionego pasa obrony na liczącym kilkadziesiąt kilometrów odcinku, wzdłuż którego biegła strategiczna linia zaopatrzenia. I to właśnie tam, mając do dyspozycji amerykańskie rozpoznanie, uderzyli we wrześniu Ukraińcy.
W ciągu siedmiu miesięcy wojny rosyjska armia straciła dużo sprzętu. Ukraińcy podają, że samych czołgów zniszczyli ponad 2 tys. Czy dlatego Rosjanie wyciągnęli z magazynów T-62?
Czołgów T-62 zaczęto używać nie z powodu strat. Wozy ze 115-milimetrową armatą sprawdziły się jako wzmocnienie stałych punktów obronnych w Afganistanie, a później w Gruzji i na północnym Kaukazie. W podobnej roli wykorzystywane są w Ukrainie, gdzie Rosjanie rozmieszczają T-62 jako wsparcie ogniowe na ufortyfikowanych posterunkach wzdłuż linii obrony. Dzieje się to wszędzie tam, gdzie przechodzą do obrony. Koniem roboczym w ich armii pozostaje T-72B w różnych odmianach, z których najbardziej zaawansowaną jest T-72B3. Do tego standardu doprowadzono co najmniej 1300–1500 czołgów, a nieoficjalnie nawet 2000. Tylko nieliczne jednostki mają T-80 i T-90.
W mediach można znaleźć liczne zdjęcia i filmy rosyjskich czołgów z urwaną wieżą po eksplozji amunicji w automatach ładowania znajdujących się pod nimi.
Automaty ładowania z ruchomymi magazynami amunicji miały swoje walory, m.in. umożliwiły zmniejszenie załóg przy jednoczesnym zwiększeniu szybkostrzelności sowieckich czołgów. Mankamenty tego rozwiązania zaś znane były na długo przed wybuchem wojny w Ukrainie, gdyż odkryto je już podczas konfliktów na Bliskim Wschodzie, w których używano T-72. Dlatego w nowym czołgu T-14 Armata Rosjanie zmienili konstrukcję automatu ładowania i umiejscowienie amunicji.
Tylko że Armata to czołg paradny, pokazywany jedynie podczas defilad na placu Czerwonym. Dlaczego, wbrew zapowiedziom sprzed lat, pojazd ten nie wszedł do masowej produkcji?
Pojawiają się informacje o problemach technicznych, m.in. z zawieszeniem, co należy jednak uznać za typowe w przypadku budowy wozu bojowego nowej generacji. Poza tym tę maszynę nasycono nowoczesnymi urządzeniami, przez co stała się bardzo droga. Zgadzam się z opinią, że na taki pojazd nie stać Rosjan, gdyż oni chcą mieć dużo czołgów. Dlatego zamiast zamawiać T-14, nadal modernizowali już posiadane starsze typy, głównie T-72.
Rosjanie szczycą się naziemną obroną powietrzną, ale Ukraińcom udało się kilkakrotnie zaatakować cele na Krymie. Jak Pan to ocenia?
Tak naprawdę był jeden ukraiński atak rakietowy na półwyspie, na bazę lotniczą Saki przeprowadzony 9 sierpnia. O sukcesie uderzenia w tym wypadku oprócz wykorzystania rakiet zdecydował efekt zaskoczenia. Poza Saki, ukraińskie ataki na Krymie były głównie działaniami dywersyjnymi, często z wykorzystaniem dronów. Po dwóch tygodniach przestały pojawiać się informacje o kolejnych akcjach, co może świadczyć o tym, że struktury przeciwdywersyjne i naziemna obrona powietrzna zaczęły być skuteczne.
Elementem obrony powietrznej jest też lotnictwo. Czy rosyjskie myśliwce można uznać za nowoczesne i równorzędne z zachodnimi?
To można byłoby ocenić dopiero wtedy, gdyby Ukraina otrzymała myśliwce zachodnie i doszłoby do bezpośrednich starć z nimi rosyjskich maszyn. Wiadomo, że większość samolotów bojowych, które powstały po 1991 roku w Rosji, wywodzi się od płatowca Su-27 wprowadzonego do służby w latach osiemdziesiątych. Najnowocześniejszymi maszynami są Su-57, zaliczane do V generacji, ale na razie są to pojedyncze egzemplarze, których Rosjanie używają bardzo ostrożnie.
Rosjanie nadal mają dużo samolotów starszych typów, a najnowszą bronią, której użyli przeciw Ukrainie, jest pocisk hipersoniczny Kindżał, przenoszony przez zmodernizowany MiG-31. Jaka jest skuteczność tego systemu?
Zależy ona od sposobu naprowadzania pocisku na cel. Jeśli Kindżał leci na nadajnik wskazujący mu cel, wtedy porusza się z maksymalną prędkością 7 Ma i jest nie do przechwycenia przez systemy, którymi dysponuje ukraińska obrona powietrzna. Ma też wówczas stuprocentową skuteczność. Jednym z takich uderzeń, które Rosjanie wykonali z użyciem Kindżałów, był marcowy atak na poligon w Jaworowie.
Kremlowska propaganda przez lata twierdziła, że Rosja ma najnowocześniejszą broń na świecie. Po czym od niedawna zaczęła tłumaczyć niepowodzenia rosyjskiej armii tym, że Ukraina ma lepsze zachodnie uzbrojenie.
Nawet w Rosji nie da się ukryć, że Zachód ma nad nią przewagę technologiczną, aczkolwiek najbardziej wyraźna jest ona w przypadku systemów amerykańskich. Europa bowiem uwierzyła w koniec historii i przespała okres po zimnej wojnie, co umożliwiło Rosjanom nadrobienie dystansu.
W zniszczonym lub zdobytym przez Ukraińców rosyjskim sprzęcie odkrywane są zachodnie części komercyjne, które są gorsze niż te opracowane celowo do sprzętu wojskowego. Dlaczego zatem zdecydowano się na takie rozwiązanie?
Rosja, jeszcze zanim została w 2014 roku objęta sankcjami stopniowo odcinającymi jej dostęp do zachodnich technologii militarnych, montowała w swoim uzbrojeniu łatwo dostępne komponenty z rynku cywilnego. Obok kwestii dostępu do nich poza wszelką kontrolą ważne były ich niższa cena i masowa dostępność. Oczywiście elementy komercyjne nie mają zwykle takiej jakości i parametrów jak te produkowane dla wojska, ale widocznie według Rosjan spełniają swoją funkcję.
Jaki wpływ na stan armii Putina miały ograniczone fundusze na obronność?
Rosjanie musieli ustalić priorytety, a tym, czego najbardziej się obawiali, było uzyskanie przez Stany Zjednoczone przewagi w siłach strategicznych. Przerażała ich wizja, że Amerykanie zbudują tarczę przeciwrakietową, przez którą nie przebiją się ich pociski balistyczne i manewrujące uzbrojone w głowice nuklearne. Tym samym utraciliby ostatni atrybut czyniący ich kraj mocarstwem. Dlatego inwestowali w technologie rakietowe. Ważne były lotnictwo strategiczne i atomowa flota podwodna. Siły lądowe natomiast nie miały wysokiego priorytetu, co widać po ich wyposażeniu.
Czy mimo niedoinwestowania rosyjskie wojska lądowe byłyby silniejsze, gdyby utrzymano ich reformę rozpoczętą po wojnie z Gruzją w 2008 roku, za czasów ministra obrony Anatolija Sierdiukowa?
Serdiukow nie przeprowadził żadnej reformy. Jego celem była prywatyzacja posowieckiego zaplecza armii i pilnowanie, aby przeznaczone wówczas na nią duże pieniądze nie zostały rozkradzione, czego ostatecznie sam się dopuścił. Chciałbym się tu odnieść do najbardziej znanej za czasów kierowania przez niego resortem obrony restrukturyzacji, czyli m.in. przejścia z dywizji na brygady i utworzenia dowództw operacyjnych. Otóż jeśli zagłębić się w ujawnione dotąd rosyjskie dokumenty, można w nich znaleźć zapisy, że była to struktura czasu pokoju. W przypadku zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub wojny natomiast zalecano przywrócenie struktury dywizyjnej oraz dowództw korpusów i armii na poziomie operacyjnym. Jeśli zestawimy podjęte działania z wcześniejszymi zapisami w dokumentach, mamy wskazanie, że Rosja zaczęła przygotowywać się do wojny najpóźniej w 2013 roku, kiedy ogłoszono odtworzenie 2 Gwardyjskiej Tamańskiej Dywizji Zmechanizowanej i 4 Gwardyjskiej Kantemirowskiej Dywizji Pancernej.
Na koniec wróćmy do działań w Ukrainie. Czy po ponadsiedmiomiesięcznej wojnie wciąż można uznać za prawdziwe twierdzenie, że rosyjskie siły zbrojne są drugą siłą militarną na świecie?
Pomimo uczestnictwa w konflikcie, który prowadzą z równie niewielkim sensem militarnym jak swego czasu Amerykanie wojnę w Wietnamie, nadal tak jest. Wojna w Ukrainie ujawniła problemy armii rosyjskiej, ale nadal pozostaje ona groźnym przeciwnikiem, którego nie wolno bagatelizować.
Andrzej Wilk jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich specjalizującym się w zagadnieniach dotyczących systemu obronnego Federacji Rosyjskiej i jej sił zbrojnych.
autor zdjęć: Wadim Ghirda/AP/East News
komentarze