Stwierdzenie, że wojna w Ukrainie to najważniejsze geopolityczne wydarzenie naszych czasów byłoby truizmem. Konflikt ten – niezależnie od tego, jak się ostatecznie skończy – ukształtuje na wiele lat zarówno europejski układ sił, jak i architekturę bezpieczeństwa daleko od granic Starego Kontynentu. Nie pozostanie też bez wpływu na bezpieczeństwo szlaków handlowych na światowych akwenach, co ma ogromne znaczenie chociażby w kontekście planów uniezależnienia się Zachodu od dostaw rosyjskiej ropy i gazu.
Sankcje nałożone na Rosję oraz próby uniezależnienia się Unii Europejskiej i USA od rosyjskiej ropy i gazu oznaczają jedno: surowce te trzeba będzie sprowadzać z innych części świata. Europa nie ma tu wielu alternatyw – najbardziej prawdopodobnym dostawcą będzie Bliski Wschód.
Transport ropy i gazu z tamtego regionu już wcześniej przysparzał wielu problemów, by wspomnieć tylko o wojnie morskiej Izraela z Iranem, podczas której przynajmniej kilkanaście statków handlowych zostało zaatakowanych przez obie strony. Teraz, gdy te szlaki handlowe stały się kluczowym elementem rywalizacji między NATO a Rosją, pływanie nimi będzie jeszcze bardziej niebezpiecznie.
Dużo łatwiej jest dokonywać aktów sabotażu czy terroryzmu na otwartym morzu (które nie jest objęte jurysdykcją żadnego państwa) niż na lądzie. I dużo łatwiej o przeprowadzenie operacji „pod fałszywą flagą”. A trasa z Zatoki Perskiej do Europy wiedzie w pobliżu przynajmniej kilku państw mniej lub bardziej związanych z Rosją – Iranu, Jemenu, Syrii. Po drodze trzeba minąć wiele wąskich gardeł: cieśniny Ormuz i Bab al-Mandab, Kanał Sueski oraz Gibraltar. Jak pokazał przykład tankowca „Ever Given”, który przed rokiem utknął w Kanale Sueskim, zablokowanie któregokolwiek z tych przejść przynosi ogromne straty nawet w spokojniejszych czasach. A co dopiero w sytuacji, gdy ich drożność będzie kwestią niemal przetrwania (tak dla Rosji, jak i dla Europy).
Kontenerowiec Ever Given w marcu 2020. Fot. Wikipedia
By ustrzec tankowce i gazowce przed atakami czy próbami sabotażu, marynarki wojenne państw NATO musiałyby rozmieścić swoje okręty wzdłuż całego szlaku morskiego z Bliskiego Wschodu, od Słupów Heraklesa aż po terminale naftowe Zatoki Perskiej. Zadanie niełatwe, zwłaszcza że ledwo sobie radziły z upilnowaniem Zatoki Adeńskiej w czasach, gdy akwen ten był terytorium łowieckim somalijskich piratów. I nic dziwnego, sama Zatoka Adeńska to 410 tysięcy kilometrów kwadratowych, więcej niż powierzchnia Polski. Morze Czerwone – to kolejne 500 tysięcy. Upilnowanie tylko tych dwóch obszarów z wykorzystaniem kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu okrętów jest niepodobieństwem. A są jeszcze Morze Arabskie i Zatoka Perska, szlaki wiodące z cieśniny Malakka, cała niemal północna część Oceanu Indyjskiego. To miliony kilometrów kwadratowych. W dodatku NATO musi być obecne na Atlantyku i Pacyfiku, gdzie rośnie zagrożenie konfrontacją z Chinami.
Transport morski w tamtym regionie będzie obarczony większym ryzykiem z jeszcze jednego powodu: zmienia się cała geopolityczna układanka Bliskiego Wschodu, odwracają się dawne sojusze, chwieje się równowaga sił. Od upadku Iraku w 2003 roku głównymi rywalami w regionie były szyicki Iran i wspierana przez USA sunnicka Arabia Saudyjska, oba państwa z własną konstelacją bliższych lub dalszych sojuszników. Jeśli Stany Zjednoczone szukają porozumienia z Teheranem, by odblokować dostawy irańskiej ropy, to Rijad może czuć się zagrożony i szukać nowego protektora. Arabia Saudyjska już ogłosiła, że rozważa przejście na rozliczanie transakcji za ropę w yuanach. Nie jest to nowa rzecz, Saudowie już kilka razy deklarowali, że rozważają taki ruch, jednak obecna deklaracja ewidentnie była odpowiedzią na próby zdjęcia sankcji z Iranu. Jakiekolwiek decyzje zapadną w Teheranie czy Rijadzie, pociągną łańcuch kolejnych decyzji w kolejnych stolicach – od Abu Zabi, przez Tel Awiw, Damaszek, Dohę, aż po Sanę i Kair, oraz wśród przywódców licznych niepaństwowych ugrupowań zbrojnych. W tym geopolitycznym chaosie, w czasach niepewności, nieufności i zmian sojuszy łatwo o to, by statki handlowe zaczęły płonąć.
Jednocześnie Europa w celu uniezależnienia się od surowców rosyjskich uzależni się od nowych dostawców. Da to saudyjskiemu królowi, irańskim ajatollahom czy emirom z ZEA narzędzia do politycznego nacisku. Naiwnością byłoby sądzić, że nie będą z tych narzędzi korzystać, by osiągnąć swoje cele, tak jak korzystał z nich Kreml.
Powtarzaną ostatnio frazę, że nie będzie powrotu do świata sprzed 24 lutego, należy rozumieć dosłownie: rosyjskie czołgi przekraczające ukraińską granicę zmieniły nie tylko Europę, lecz cały glob. Wojna w Ukrainie pociągnie za sobą nieoczywiste konsekwencje, w tym geopolityczne przemeblowanie Bliskiego Wschodu.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze