Wojsko Polskie często sięga do chlubnego dziedzictwa żołnierzy służących w Armii Krajowej. Odwołują się do niego specjalsi, a od 2017 roku także terytorialsi. Dla współczesnych żołnierzy tradycje Armii Krajowej to coś więcej niż symbole. Oni kontynuują dzieło akowców, którzy swoją misję rozpoczęli 80 lat temu.
Na urodziny do sierż. pchor. Wojciecha Świątkowskiego „Korczaka”, żołnierza Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej i powstańca warszawskiego, co roku przyjeżdżali żołnierze z Jednostki Wojskowej Komandosów. Tak było także podczas tych ostatnich, 99., we wrześniu 2021 roku. „W jego mieszkaniu w Warszawie przy tej okazji spotkaliśmy się także z jego dziećmi i wnukami. Wojciech Świątkowski tak przedstawiał nas swoim bliskim: »To są chłopcy z Lublińca, komandosi. Walczyli w Afganistanie i Iraku. I tak jak dziadzio, są żołnierzami ’Parasola’«. Mieliśmy łzy w oczach”, wspomina „Harnaś”, żołnierz JWK, która dziedziczy m.in. tradycje Batalionu AK „Parasol”.
To nasza rodzina
Wojsko Polskie często sięga do chlubnego dziedzictwa żołnierzy służących w Armii Krajowej. Odwołują się do niego Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych oraz jednostki: GROM, JWK, Agat i Nil. Po spuściznę AK sięgnęły w 2017 roku także Dowództwo Wojsk Obrony Terytorialnej oraz podległe mu brygady i bataliony.
Płk Wojciech Danisiewicz, dowódca Jednostki Wojskowej Komandosów, przyznaje, że trudno jednoznacznie wskazać moment, w którym relacje łączące żołnierzy z kombatantami Armii Krajowej się zintensyfikowały. „Dziedziczymy tradycje batalionów »Zośka«, »Parasol« i »Miotła«, ale dla nas to coś więcej niż rozkaz, formalna decyzja zapisana na kawałku papieru”, podkreśla. „Dużo się zmieniło w 2007 roku, gdy wojska specjalne stały się osobnym rodzajem sił zbrojnych, a wkrótce lubliniecki pułk przekształcono w JWK. Budowaliśmy swoją tożsamość i potrzebowaliśmy silnego moralnego wzorca. Żołnierze dojrzeli, sami zaczęli szukać swoich korzeni. W naturalny sposób zwrócili się w stronę akowców”, opisuje płk Danisiewicz. Jako pierwszy tradycje AK w jednostce odziedziczył Zespół Dowodzenia – była to spuścizna Batalionu AK „Zośka”. Potem Zespół Bojowy C otrzymał tradycje „Parasola”, a w 2014 roku Zespół Bojowy A tradycje „Miotły”.
„Duży wpływ na kultywowanie tradycji Armii Krajowej w Lublińcu miały także misje wojskowe. JWK dojrzała, ugruntowała swoją pozycję jako jednostka specjalna, a żołnierze zyskali realną ocenę tego, czym jest w istocie wojna”, wyjaśnia gen. broni Wiesław Kukuła, dziś dowódca WOT-u, a w latach 2012–2016 dowódca JWK. „Ludzie, którzy na misji spojrzeli śmierci w oczy, mieli odniesienie do działań podejmowanych przez żołnierzy AK. Zrozumieli, jak trudne zadania stawiano przed akowcami z dużo gorszym wyposażeniem i poziomem wyszkolenia”, dodaje generał. Wspomina też historię sprzed dekady, kiedy na warszawskich Powązkach jeden z kombatantów wypiął z klapy swojej marynarki znak Polski Walczącej i wpiął go w kieszeń jego munduru, mówiąc, że wszyscy żołnierze z Lublińca powinni z dumą nosić ten znak. Niedługo później, zgodnie z decyzją szefa MON-u, zaprojektowano oznakę rozpoznawczą JWK. Do dziś symbolem lublinieckich komandosów jest kotwica – znak Polski Walczącej. Z czasem na mundurach pojawiły się także emblematy batalionów „Zośka”, „Parasol” i „Miotła”. „Dla mnie symbolika »Zośki« ma ogromną wartość. Jesteśmy bardzo dumni, że zośkowcy obdarzyli nas zaufaniem i przyjaźnią”, mówi Robert, dowódca Zespołu Dowodzenia JWK. „Każdy z nich jest dla nas ważny. To nasza rodzina. Pamiętamy o ich urodzinach, przesyłamy życzenia na święta. Odwiedzamy się wzajemnie”, przyznaje. Żołnierze Zespołu Dowodzenia najczęściej kontaktują się obecnie z Jakubem Nowakowskim „Tomkiem”. „Szykujemy dla niego niespodziankę – mundur wyjściowy z oznaczeniami JWK i »Zośki«”, zdradza oficer. Z podobną inicjatywą dwa lata temu wyszli żołnierze Zespołu Bojowego C i kupili mundur dla odznaczonego Virtuti Militari kombatanta „Parasola”, płk. Zbigniewa Rylskiego „Brzozy”. „Pułkownik jest bardzo aktywny, bierze udział w różnego rodzaju uroczystościach patriotycznych i regularnie odwiedza naszą jednostkę. Zawsze nosił beret do garnituru. Postanowiliśmy zadbać o to, by poczuł się jednym z nas”, mówi Piotr, podoficer z Lublińca. Komandosi w tajemnicy przygotowali mundur i odpowiednio go obszyli. „Zawieźliśmy mu prezent w przeddzień rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Był bardzo wzruszony. Od razu wyjął swój order Virtuti Militari i prosił, byśmy go przypięli”, wspomina Piotr. Dzień później „Brzoza” w nowym mundurze z emblematem Batalionu AK „Parasol” udzielił wywiadu telewizyjnego. Łamiącym się głosem powiedział: „Dali mi ten mundur, żebym był ich żołnierzem. Bardzo to przeżyłem, rozczuliłem się”.
Będziecie kontynuować nasze dzieło
Żołnierze JWK odwiedzają kombatantów AK z okazji ich urodzin, świąt, wspólnie obchodzą uroczystości patriotyczne, rocznice akcji specjalnych. Swoim poprzednikom ślą także kartki z misji wojskowych. „Mamy wielkie szczęście, że dane nam było ich poznać, oddać szacunek za ich dokonania”, podkreśla „Harnaś”. „Kiedyś spotkałem się z kombatantką, która jako dziecko była na spotkaniu z powstańcami styczniowymi. Oni wtedy, patrząc na zebrane dzieci, powiedzieli: wy będziecie kontynuować zaczęte przez nas dzieło. Dziś tak do nas mówią właśnie żołnierze Armii Krajowej”, dopowiada Piotr.
Komandosi przez ostatnie lata zgromadzili wiele wzruszających wspomnień. Szczególna więź połączyła ich z gen. bryg. Januszem Brochwicz-Lewińskim „Gryfem”, żołnierzem „Parasola”. „Gryf” w 2015 roku otrzymał beret wojsk specjalnych i został honorowym żołnierzem JWK. W jednostce są przechowywane pamiątki po nim, w sali tradycji znajduje się też Buzdygan, nagroda „Polski Zbrojnej”. „»Gryf« wspierał żołnierzy, często się z nimi spotykał. Zdarzało się, że dzwonił do mnie, chwaląc się, że odwiedzili go moi oficerowie. Godzinami snuł opowieści o powstaniu. Dla nas to były bardzo motywujące spotkania. »Gryf« był nowoczesny, patrzył na świat oczami młodego człowieka. Czuł dumę, że współcześni żołnierze Wojska Polskiego identyfikują się z bliskimi mu wartościami”, podkreśla gen. broni Wiesław Kukuła.
Najmłodszymi spadkobiercami tradycji powstańczych w JWK są żołnierze z Zespołu Bojowego A. Komandosi od 2014 roku noszą na mundurach znak Batalionu AK „Miotła”. „Brałem udział w pierwszym spotkaniu kombatantów z »Miotły« z żołnierzami. Bardzo szybko złapaliśmy dobry kontakt i po prostu się zaprzyjaźniliśmy. Wystarczyła godzina i prowadziliśmy ożywione dyskusje. Oni opowiadali nam o swojej »robocie«, my o swojej. Łączą nas nie tylko wartości i sposób podejścia do służby. My po prostu chyba mamy takie samo DNA”, podkreśla Błażej. Podoficer przyznaje, że najbliższe relacje ma z Haliną Jędrzejewską „Sławką” i Jerzym Mindziukiewiczem (rozmowa z Jerzym Mindziukiewiczem także w lutowym numerze miesięcznika PZ). Ze „Sławką” podczas jednego ze spotkań świątecznych rozmawiali też żołnierze amerykańscy stacjonujący w Lublińcu. Przez ponad godzinę płynnym angielskim opowiadała im o powstaniu warszawskim. Jerzego Mindziukiewicza Błażej odwiedza także prywatnie, z rodziną.
Cichociemni z GROM-u
Służbę w GROM-ie każdy z żołnierzy zaczyna w… sali tradycji. Zapoznawany jest z historią jednostki, misjami, najważniejszymi sukcesami. „Tam też poznaje to, co dla nas najważniejsze, czyli historię cichociemnych, legendarnych spadochroniarzy Armii Krajowej. Bo właśnie na tym fundamencie budujemy tożsamość naszych żołnierzy”, mówi Paweł, wieloletni żołnierz GROM-u i nieetatowy kustosz sali tradycji. Jednostka Wojskowa GROM otrzymała nazwę wyróżniającą „Cichociemnych” oraz prawo do dziedziczenia i kontynuowania tradycji spadochroniarzy AK w 1995 roku.
Kandydaci na operatorów JW GROM o cichociemnych uczą się już w czasie pierwszych szkoleń. „Kurs działań specjalnych, a potem kurs podstawowy to najtrudniejsze szkolenia, jakie mogą przejść kandydaci na operatorów. Nagrodą za ten wielki wysiłek jest odznaka rozpoznawcza dla żołnierzy zespołów bojowych, czyli naszywka z napisem »cichociemny«. Moment, w którym otrzymałem swoją, zapamiętam do końca życia”, mówi Marcin. „Właśnie m.in. ze względu na tradycje cichociemnych dziedziczone przez jednostkę podjąłem decyzję o służbie w wojskach specjalnych”, dodaje Mateusz. Operatorzy wyjaśniają, że kilkanaście lat temu odznakę rozpoznawczą wręczali sami cichociemni, a dziś w ich imieniu robi to dowódca jednostki. „To zawsze jest wielkie przeżycie, ale pamiętam reakcje tych, którzy naszywkę odbierali z rąk skoczków AK. Podziw mieszał się ze wzruszeniem”, przyznaje Paweł.
„Symbole pozostają dla nas ważne, ale jeszcze ważniejsze są relacje, jakie zbudowaliśmy z tymi ludźmi. Bardzo lubiłem odwiedzać gen. Stefana Bałuka »Starbę« w jego mieszkaniu na Żoliborzu, gdzie miałem możliwość posłuchać wspomnień z wojny, działań wywiadowczych i dotyczących fotografii”, opowiada Paweł. Z cichociemnymi spotykał się nie tylko przy okazji dorocznego święta jednostki, odwiedzał ich w domach, pomagał w codziennych czynnościach. Ppłk. Alojzego Józekowskiego „Sadybę” zawoził do chorej żony do szpitala.
Gromowcy jako spadkobiercy cichociemnych czują się też w obowiązku przekazywać wiedzę o legendarnych skoczkach AK. „Kilka lat temu nasi żołnierze dowiedzieli się, że jedna ze stołecznych szkół ogłosiła plebiscyt, w czasie którego uczniowie mieli zdecydować o wyborze patrona. Jedną z propozycji byli cichociemni. Młodzież w pierwszym głosowaniu odrzuciła ten pomysł. Wtedy do szkoły wysłaliśmy delegację. Nasi oficerowie opowiedzieli, jak cichociemni zasłużyli się dla Polski. W drugim głosowaniu uczniowie nie mieli już żadnych wątpliwości i ta szkoła nosi imię Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej”, wspomina żołnierz GROM-u.
Niezwykła więź
Bliskie relacje z cichociemnymi, a także ich rodzinami żołnierze GROM-u nawiązali podczas zjazdów, które zgodnie z tradycją od 1957 roku odbywają się corocznie w maju. To, jak mówią, sposób, by łączyć przeszłość z teraźniejszością i pielęgnować niezwykłą więź między pokoleniami. Żołnierze uczestniczą także w uroczystościach rocznicowych, m.in. związanych z wybuchem powstania warszawskiego czy upamiętniających zrzuty cichociemnych.
Operatorów GROM-u szczególna więź połączyła z mjr. Aleksandrem Tarnawskim. „Upłaz” jest ostatnim żyjącym cichociemnym. Zaiskrzyło między nimi od razu, choć kazał na siebie długo czekać, zaproszenie na zjazd cichociemnych organizowany przez jednostkę GROM przyjął dopiero w 2014 roku. Tego samego roku zaskoczył wszystkich i… 7 września niedaleko Książenic pod Warszawą wykonał skok spadochronowy w tandemie z żołnierzem jednostki GROM. „Panuje przekonanie, że jak człowiek jest starym, za przeproszeniem, pierdołą, to się wszystkiego boi. No to się chciałem przekonać, czy tak jest. I się przekonałem, ku mojemu zdumieniu, że to nieprawda”, opowiadał żartobliwie o powodach swojej decyzji wówczas 93-latek. Żołnierzy do dziś ujmują jego poglądy, styl bycia, rozległa wiedza i poczucie humoru. „Zaprosiliśmy kiedyś Tarnawskiego na strzelnicę. Pan Aleksander chwycił za broń i pokazał nam, co to znaczy pamięć mięśniowa. Był już dobrze po dziewięćdziesiątce, a oko miał celne jak młody żołnierz”, opowiada Paweł. Ze względu na wiek i stan zdrowia Aleksander Tarnawski nie może już odwiedzać żołnierzy w Warszawie. Za to chętnie przyjmuje ich u siebie w domu. Razem z żoną zostali otoczeni opieką nie tylko przez JW GROM. Na co dzień wsparciem dla państwa Tarnawskich są żołnierze gliwickiej jednostki Agat. Ostatnio wspólnie obchodzili 101. urodziny pana Aleksandra.
Po tradycje żołnierzy podziemia sięgnęły także wojska obrony terytorialnej. „Widzimy w Armii Krajowej i powojennych organizacjach niepodległościowych bohaterów, niezłomnych wojowników. Ludzi, z którymi się identyfikujemy, wobec których mamy dług”, mówi gen. broni Wiesław Kukuła.
W czerwcu 2017 roku Dowództwo Wojsk Obrony Terytorialnej przejęło tradycje Komendy Głównej Armii Krajowej. Zdecydowano też, by na tarczy orła WOT-u umieścić znak Polski Walczącej. Symboli AK u terytorialsów jest jednak znacznie więcej. Wystarczy wspomnieć o patronach brygad i batalionów, nazewnictwie – kursu oficerskiego Agrykola czy szkoły podoficerskiej Sonda. Do Armii Krajowej nawiązują w WOT także kryptonimy ćwiczeń taktycznych i sztabowych. „To jest kwestia symboliki. Zamanifestowanie tego, jak silne są więzi między żołnierzami AK i WOT-u”, mówi gen. Kukuła.
Kontynuacja misji
Szczególną troską terytorialsi otoczyli akowców w czasie pandemii. Żołnierze dostarczają kombatantom ciepłe posiłki, robią zakupy, organizują transport do lekarzy, pomagają przy szczepieniach. „Za sprawą pandemii poznałem kpt. Feliksa Jeziorka, powstańca warszawskiego z Batalionu AK »Gozdawa «, działacza konspiracyjnego na terenie prawobrzeżnej Warszawy”, opowiada st. kpr. Przemysław Łuszczki z 5 Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej, na co dzień pracownik warszawskiego Urzędu Dzielnicy Praga-Północ. „Poznaliśmy się przy okazji roznoszenia paczek świątecznych. Ta relacja szybko przerodziła się w przyjaźń”, opisuje terytorials. Raz w tygodniu odwiedzał państwa Jeziorków i przynosił im zakupy. Rozmawiali o wojnie, współczesnym wojsku oraz o piłce nożnej, bo obaj kibicowali Polonii Warszawa. „Systematyczne odwiedziny bardzo nas do siebie zbliżyły. Oni traktowali mnie jak rodzinę, przygotowali nawet prezenty świąteczne dla moich dzieci”, wspomina st. kpr. Łuszczki. Niestety państwo Jeziorkowie zarazili się koronawirusem. „Spędzili ze sobą 73 lata i nie chcieli się rozstać nawet w chorobie. Udało nam się załatwić wspólną salę szpitalną. Przegrali jednak z chorobą. Pandemia połączyła mnie z Jeziorkami i mi ich zabrała. Ale dostałem od nich niezwykłą lekcję człowieczeństwa i miłości”, przyznaje żołnierz 5 BOT
Ppor. Anna Szczepańska z 4 Warmińsko-Mazurskiej BOT również przyznaje, że terytorialsi o kombatantach pamiętają nie tylko przy okazji ich jubileuszy czy świąt. „Jesteśmy wtedy, kiedy nas potrzebują. Pandemia bardzo mocno wpłynęła na stan zdrowia kombatantów. Ryzykiem jest nie tylko sam wirus, ale również odosobnienie i samotność”, mówi oficer. Zaznacza też, że 4 BOT jako jedna z pierwszych włączyła się w akcję „Obiady dla bohaterów podczas epidemii”, a razem z ciepłymi posiłkami żołnierze dostarczali akowcom pakiety ochronne: płyny do dezynfekcji, maseczki i jednorazowe rękawiczki. Żołnierze pomagali także w organizacji szczepień. „Pielęgniarka, po wcześniejszym przebadaniu naszych bohaterów przez lekarza, szczepiła ich w domach, a ratownik obserwował stan ich zdrowia, by w razie potrzeby udzielić pomocy. Podczas jednej z takich wizyt okazało się, że nasza podopieczna – pani Ludwika Mendelska – przewróciła się poprzedniego dnia i ze względu na złe samopoczucie trzeba było ją zawieźć na SOR”, opowiada ppor. Szczepańska. Oficer wspomina, że pani Ludwika jest samotna, a w powstaniu straciła całą rodzinę. Ppor. Szczepańska robi staruszce zakupy, często ją odwiedza. Wspólnie jeżdżą do Warszawy na różnego rodzaju uroczystości, składają kwiaty na grobach poległych, w tym na grobie rodziców pani Ludwiki.
Z każdym rokiem grono kombatantów AK staje się mniej liczne. „Czy jesteśmy gotowi na to, że któregoś dnia wśród nas nie będzie żadnego z nich? Naszym obowiązkiem jest kontynuacja misji, którą nam powierzyli, żeby ta sztafeta wartości trwała”, podsumowuje gen. Kukuła.
autor zdjęć: DWOT, Michał Szlaga / JWK, 4 BOT
komentarze