Wielu członków NATO i UE, podobnie jak Polska, dostrzega agresywną politykę Rosji, której przejawami są działania przeciwko Ukrainie, nasilone zbrojenia, działania hybrydowe, takie jak ataki hakerów, ingerencje w wybory, akty dywersji i zabójstwa przeciwników Kremla za granicą – mówi Paweł Soloch, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Od kilku tygodni obserwujemy kryzys na granicy państw Unii Europejskiej z Białorusią. Alaksandr Łukaszenka pozwolił migrantom z Azji i Afryki na jej przekraczanie. Czy w ten sposób chciał zemścić się za sankcje? A może jego celem było wymuszenie na Brukseli wznowienia kontaktów z jego reżimem?
Paweł Soloch: Zdecydowane działania władz Polski i Litwy – szybkie uszczelnienie granicy z Białorusią – oraz postawa innych krajów Unii Europejskiej pokrzyżowały plany Łukaszenki. Jeśli sądził, że wymusi coś na UE, to się przeliczył. Zamiast tego kryzys uchodźczy powoduje dalsze uzależnienie od Rosji przywódcy białoruskiego, który już był izolowany na arenie międzynarodowej po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Rodzi to pytanie, czy osłabienia Łukaszenki nie zechcą wykorzystać osoby z jego reżimu i elity kremlowskiej, by odsunąć go od władzy. Okazuje się zatem, że ten kij ma dwa końce.
Czy pozwolenie migrantom na przekraczanie dobrze chronionych przez białoruskie służby granic z UE to wyłącznie gra polityczna?
Oprócz aspektów politycznych kryzysu związanego z uchodźcami, czy raczej migrantami, są też inne. Otóż nielegalny przerzut ludzi przez granicę jest lukratywnym biznesem. Zyski z tego procederu czerpią zarówno ludzie z kręgów Łukaszenki, jak i grupy przestępcze na Białorusi, w Polsce oraz innych państwach UE. Mamy sygnały, że sytuacja z osobami, które białoruskie władze wpuściły do kraju jako turystów i chciały wykorzystać do swych celów politycznych, częściowo wymknęła się spod kontroli. Szacujemy, że na Białorusi jest ich 6–10 tys. i nie mają one większych szans przedostać się stamtąd na Zachód. Mamy informacje, że Rosja już wzmocniła kontrole na swej granicy z Białorusią.
Polityka Rosji ma też negatywny wpływ na bezpieczeństwo w Europie. Czy dostrzegają to partnerzy Polski?
Wielu członków NATO i UE, podobnie jak Polska, dostrzega agresywną politykę Rosji, której przejawami są działania przeciwko Ukrainie, nasilone zbrojenia, działania hybrydowe, takie jak ataki hakerów, ingerencje w wybory, akty dywersji i zabójstwa przeciwników Kremla za granicą. Do tego dochodzą wielkie manewry wojskowe. Chociażby ostatnio dało się dostrzec korelację między kryzysem migracyjnym na granicy a ćwiczeniami „Zapad”, największymi od rozpadu Związku Sowieckiego w 1991 roku. Ważna była nie tylko liczba uczestniczących w nich żołnierzy, ale też zaangażowanie różnych struktur administracji cywilnej. Scenariusze, które poznaliśmy, częściowo zakładały eskalację napięcia wywołaną niepokojami na granicy, przy czym stroną agresywną miał być Zachód. Intencje Moskwy oddaje także jej nowa strategia bezpieczeństwa. W odróżnieniu od wcześniejszych dokumentów usunięto zapisy o współpracy z NATO czy UE. Jako głównych partnerów wskazano Chiny i Indie, ale z pewną dyferencjacją między nimi. Na stosunkach polsko-rosyjskich cieniem kładzie się także odmowa zwrotu wraku samolotu Tu-154.
Wspomniał Pan o Ukrainie. Czy są szanse na zakończenie konfliktu z separatystami na wschodzie kraju?
Konflikt wyczerpuje Ukrainę i blokuje jej potencjalne wejście do UE, a tym bardziej do NATO, co jest na rękę Rosji…
Ostatnio uwaga polityków i mediów skupia się bardziej na Azji Środkowej niż na Ukrainie. We wrześniu był Pan z wizytą w jednym z państw tego regionu, Uzbekistanie. Jaka jest tam sytuacja po opanowaniu Afganistanu przez talibów?
Niektóre kraje, w tym środkowoazjatyckie, zasygnalizowały gotowość nawiązania kontaktów z nowymi władzami w Kabulu, ale jest za wcześnie, by jednoznacznie wskazać, jak rozwinie się tam sytuacja. Widać oczekiwanie na to, w jakim kierunku pójdą talibowie. Sygnały napływające z Afganistanu o prześladowaniach osób uznanych za wrogów nie napawają optymizmem. Sąsiedzi obawiają się załamania gospodarczego w tym kraju, którego konsekwencją byłyby gigantyczne migracje ludności. Po upadku rządu w Kabulu Afganistan opuszczało dziennie około 35 tys. mieszkańców, których większość udawała się do Pakistanu i Indii. Problemem dla talibów jest to, że wielu z uciekających to osoby wykształcone: inżynierowie, informatycy, lekarze, a takich specjalistów w Afganistanie nie ma zbyt wielu. Jeśli afgańska migracja się nasili, to odczujemy jej skutki w Europie.
Jak można ocenić niemal 20-letnią obecność Zachodu w tym kraju?
Per saldo to, do czego doszło w Afganistanie, jest porażką Zachodu. Nawet nie udało się przywrócić sytuacji z lat siedemdziesiątych, gdy kraj ten był relatywnie zlaicyzowany. Okazało się, że zachodni model cywilizacyjny nie jest atrakcyjny dla większości Afgańczyków. To doświadczenie powinno być brane pod uwagę przy kreowaniu stosunków ze światem islamu.
Polityka nie znosi próżni. Kto zajmie miejsce Zachodu w Afganistanie?
Już wchodzą tam Chiny i nie ma w tym nic zaskakującego. Azja Środkowa, której częścią jest Afganistan, od tysięcy lat stanowi łącznik pomiędzy Dalekim Wschodem a Bliskim Wschodem i Europą. Dlatego była i jest miejscem ścierania się różnych wpływów kulturowych, religijnych, politycznych i gospodarczych.
Chiny są też coraz aktywniejsze w innych częściach świata, w tym w Europie. Czy Europejczykom uda się utrzymać dobre relacje ze wschodzącym supermocarstwem bez skonfliktowania się ze starym sojusznikiem, czyli Stanami Zjednoczonymi?
W oficjalnych dokumentach UE i NATO Chiny są określane jako wyzwanie. Jednocześnie poszczególne państwa zachodnie różnie oceniają niebezpieczeństwo związane z rosnącą potęgą tego kraju w poszczególnych sferach. Największe zaniepokojenie można zaobserwować w USA czy państwach leżących nad Pacyfikiem, jak Australia i Japonia. Dobrze byłoby, aby strategia i modus operandi Zachodu wobec Chin były wypracowywane wspólnie.
Dlaczego Zachód uznaje Rosję za zagrożenie, a o Chinach mówi jako o wyzwaniu?
Rosja buduje swoją pozycję i zdolności oddziaływania politycznego głównie za pomocą metod siłowych, takich jak agresja militarna lub jej groźba, oraz wspomnianych wcześniej działań hybrydowych polegających na próbach wpływania na wyniki wyborów w innych państwach, cyberatakach, zamachach, jak ten na Siergieja Skripala, czy aktach sabotażu, jak wysadzenie magazynów z amunicją w Czechach. Chiny zaś są już niewątpliwie potęgą globalną i dysponują znacznie liczniejszymi środkami, których mogą użyć do osiągania swych celów. Pekin skutecznie wykorzystuje m.in. zależności ekonomiczne. Inaczej mówiąc: to, co Rosjanie muszą zdobyć siłą, Chińczycy mogą kupić.
Zagrożenie ze strony Rosji powoduje, że nadal ważną rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa Europie, w tym Polsce, odgrywają Stany Zjednoczone. Jakie są zatem stosunki polsko-amerykańskie po objęciu urzędu przez prezydenta Joego Bidena?
Wymiar strategiczny relacji polsko-amerykańskich pozostaje niezmienny od 1989 roku, a dodatkowo został wzmocniony po naszym wstąpieniu do NATO. Obecnie kończy się obsadzanie kluczowych stanowisk w amerykańskiej administracji, zwłaszcza tych istotnych dla nas, związanych z polityką bezpieczeństwa i sprawami zagranicznymi. Oczywiście relacje między prezydentami Andrzejem Dudą a Donaldem Trumpem były wyjątkowe, co przełożyło się na konkretne decyzje zwiększające bezpieczeństwo Polski i całego regionu. Ale wraz z nastaniem administracji prezydenta Joego Bidena istota tych relacji w sprawach bezpieczeństwa nie uległa zmianie.
Czy nie budzi Pana niepokoju to, że kończący operację w Afganistanie Amerykanie podejmowali wiele decyzji bez konsultacji z sojusznikami z NATO?
Odpowiem delikatnie. Rola Sojuszu w tej fazie operacji jest do przedyskutowania. W sytuacji kryzysowej, czyli po zajęciu przez talibów Kabulu, kiedy pojawiła się konieczność zabezpieczenia ewakuacji lotniczej, nie wysłano np. sił szybkiego reagowania NATO. Decyzje o zaangażowaniu się w operację podejmowali poszczególni członkowie Sojuszu.
To nie była pierwsza taka sytuacja, w której formalnie istniejące siły szybkiego reagowania pozostały bierne.
I musimy wyciągnąć z tego wnioski. Amerykanie przekierowują gros swego potencjału militarnego na obszar indopacyficzny. Już za czasów prezydenta Baracka Obamy z Waszyngtonu płynęły sygnały, że Europejczycy muszą przejąć większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Dlatego w czasie, który pozostał do przyszłorocznego szczytu NATO, Europa razem ze Stanami Zjednoczonymi muszą wypracować nową koncepcję strategiczną oraz mechanizmy zapewniające realną zdolność do reagowania w sytuacjach kryzysowych. Potrzebny jest m.in. pewien automatyzm decyzyjny w sprawie użycia sił szybkiego reagowania. Podkreślę to raz jeszcze: musimy to zrobić razem z USA.
Najnowszym przykładem zwrotu USA ku obszarowi indopacyficznemu jest zacieśnienie współpracy wojskowej z Wielką Brytanią i Australią. Jakie są relacje Polski z kluczowymi państwami tego regionu? Poza Australią można tu wymienić choćby Koreę Południową, Indie i Japonię.
Zwiększające się zainteresowanie Stanów Zjednoczonych tym obszarem nie jest niczym nowym ani dziwnym. Kolejne administracje: Obamy, Trumpa czy teraz Bidena, w coraz większym stopniu koncentrują się na rywalizacji z Chinami. Ważne jest, że nie odbywa się to kosztem silnej obecności USA w Europie. Dla Polski Azja Wschodnia i obszar indopacyficzny mają także ogromne znaczenie, o czym świadczy choćby to, że w 2018 roku Andrzej Duda jako pierwszy prezydent RP złożył wizytę w Australii. Prowadzi też regularny dialog z partnerami z Japonii i Korei Południowej. Te państwa są ważnymi inwestorami w Polsce, a cały region jest kluczowy z punktu widzenia bezpieczeństwa światowego handlu. Trzeba się liczyć z tym, że UE i NATO będą musiały poświęcać swoją uwagę sytuacji politycznej i bezpieczeństwu na tym obszarze.
Powróćmy do Europy. Czy jedną z ofiar pogorszenia się sytuacji w Europie jest wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony UE?
Ta dziedzina polityki, choć z pewnością potrzebna i stale się rozwijająca, dotychczas zawsze była pewnym mitem. W przeszłości państwa europejskie nie były w stanie przeprowadzić samodzielnie żadnej operacji wojskowej lub policyjnej, czy to w byłej Jugosławii, czy w Libii.
Czy obnażone wówczas słabości sprawiły, że UE angażuje się w operacje o mniejszej skali i intensywności, głównie w Afryce?
Za tym kierunkiem optują państwa członkowskie, głównie z południa Europy, które mają kolonialną przeszłość i bieżące interesy ekonomiczne na tym kontynencie. My też nie możemy bagatelizować problemów Afryki, bo odczuwamy ich skutki – tyle że w drugiej kolejności.
Jak ocenia Pan perspektywy pogłębienia współpracy politycznej i wojskowej Polski z innymi państwami Europy Środkowej?
Bardzo dobrze. Współpraca Polski z państwami Europy Środkowej jest stale rozwijana. Chciałbym tu podkreślić szczególnie dwa formaty, de facto zainicjowane i prowadzone przez prezydenta Andrzeja Dudę, czyli Bukaresztańską Dziewiątkę oraz Inicjatywę Trójmorza. Równie istotna jest dla nas współpraca w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Dobry przykład stanowi tegoroczna decyzja o pierwszym w historii V4 wspólnym zakupie ćwiczebnej amunicji. Mamy nadzieję, że za nią pójdą kolejne projekty.
Paweł Soloch od 2015 roku jest sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP oraz szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Wcześniej pełnił funkcje wiceministra spraw wewnętrznych i administracji, szefa obrony cywilnej kraju oraz prezesa ośrodka analitycznego Instytut Sobieskiego.
autor zdjęć: KPRP, st. szer. Wojciech Król / CO MON
komentarze