Od początku pandemii na pierwszej linii. Pomagają, służą, wypełniają swoją misję. Żołnierze Wojska Polskiego. Są cichymi bohaterami ery COVID-u. Dziękujemy za Waszą służbę! Przyjrzyjmy się osobom, dzięki którym wygrywamy walkę z wirusem. Rozmawiamy z jednym z nich – gen. dyw. Jarosławem Gromadzińskim z 18 Dywizji Zmechanizowanej.
Panie generale, od lat jest pan honorowym krwiodawcą, teraz także ozdrowieńcem. Decyzja o oddaniu osocza zapewne nie była trudna?
Gen. dyw. Jarosław Gromadziński: Nie, bo to nie wymaga żadnego wysiłku, a może zrobić wiele dobrego. Skoro mamy już chorobę za sobą, to pomóżmy ją pokonać innym. Osocze pobrane od jednego dawcy, może pomóc aż trzem osobom. Dlatego to tak ważne, aby ten problem nagłaśniać. Myślę, że wszystko można tak zorganizować, aby zabezpieczyć w osocze wszystkie szpitale, tym samym pomóc wszystkim potrzebującym.
Czy procedura oddawania osocza przypomina tę obowiązującą podczas oddawania krwi?
W zasadzie tak. Najpierw musimy się zarejestrować w centrum krwiodawstwa. Ważne, aby mieć ze sobą zaświadczenie o tym, kiedy zakończyła się izolacja, bo data jej zakończenia ma w tym przypadku kluczowe znaczenie. Mitem jest natomiast twierdzenie, że wcześniej należy zbadać poziom przeciwciał. To jest weryfikowane po pobraniu osocza. Oczywiście o tym, czy będziemy mogli oddać osocze i tak zadecyduje lekarz. Jeśli uzna, że nasz stan zdrowia na to pozwala, zostanie nam pobrana krew, z której będzie wyizolowane osocze. Następnie ta krew zostanie z powrotem przetoczona do naszego organizmu. Jest to całkowicie bezpieczne i nie stwarza zagrożenia dla dawcy. Poza tym nic nie boli, w trakcie procedury można na przykład poczytać sobie książkę czy gazetę, a na koniec mieć satysfakcję, że zrobiło się coś dobrego dla innych.
A przy okazji upewnić się, że ma się przeciwciał, które przynajmniej przez jakiś czas chronią nas przed kolejnym zakażeniem…
No tak, w końcu każdy organizm jest inny. Co ciekawe, jeden z naszych żołnierzy miał poziom przeciwciał dwa razy większy niż średnia krajowa.
Ilu żołnierzy z dywizji zmierzyło się z koronawirusem?
Podobnie jak innych grup zawodowych i żołnierzy nie ominęła choroba. W końcu żołnierze to część społeczeństwa, mamy rodziny, przyjaciół, po służbie wracamy do swoich domów, więc tego nie dało się uniknąć. Ale na szczęście większość przechodziła zakażenie bezobjawowo. Myślę, że w pewnym stopniu pomogła tu wyniesiona z wojska troska o kondycję i zdrowie, uprawianie sportu. Co prawda jeden z oficerów ze sztabu dywizji był z powodu COVID-19 hospitalizowany, ale wszystko dobrze się skończyło. Kiedy do nas wrócił, przyznał, że poczuł się lepiej właśnie wtedy, gdy podano mu osocze.
Oddał pan osocze aż dwa razy. Jak to się stało?
Jeśli można, bo pozwalają na to procedury, to chciałem pomóc kolejnym osobom. Uważam, że jeden raz w centrum krwiodawstwa powinien stawić się każdy ozdrowieniec, aby podziękować Bogu, za to, że jest się zdrowym i dać innym wiarę, że także wyzdrowieją. Kiedy oddawałem osocze po raz pierwszy, to było na warszawskiej Saskiej Kępie, woreczek, w którym było ono gromadzone jeszcze w trakcie pobierania został oznaczony przez pracownika centrum. Okazało się, że tuż po zakończeniu ów woreczek miał zostać przetransportowany do szpitala, a uzyskane osocze miano podać osobie, która miała taką samą grupę krwi jak ja. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, jak ważne jest takie działanie. W większości jesteśmy niedowiarkami, nie traktujemy tego zagrożenia poważnie, dopóki wirus nie dopadnie nas samych lub kogoś z naszych bliskich. Ja też nie wiem, kiedy zachorowałem, od kogo się zaraziłem. W rezultacie spędziłem w izolacji 18 dni. Kiedy człowiek nagle zostaje oderwany od swojego otoczenia, to po głowie kołaczą mu się różne myśli i nabiera szacunku dla zdrowia i życia. A to prowadzi do prostego wniosku: jeśli czegoś od ludzi oczekujesz, wypada też im coś dać. Dlatego uważam, że oddawanie osocza powinniśmy traktować jako nasz obowiązek.
autor zdjęć: 18 DZ
komentarze