Od początku pandemii są na pierwszej linii. Żołnierze Wojska Polskiego i podchorążowie. Są cichymi bohaterami ery epidemii COVID-19. Przyjrzyjmy się tym, dzięki którym wygrywamy walkę z wirusem. Dziś rozmawiamy z st. kpr. pchor. Kingą Przybysz, studentką IV roku elektroniki i telekomunikacji w Wojskowej Akademii Technicznej.
W ramach walki z rozprzestrzenianiem się wirusa podchorążowie Wojskowej Akademii Technicznej już wiosną zostali oddelegowani do wsparcia działań wojska w całym kraju. Pani trafiła do Torunia. Czym się Pani zajmowała?
Przez półtora miesiąca działałam w ramach akcji wojsk obrony terytorialnej „Odporna Wiosna”. Razem z żołnierzami 8 Kujawsko-Pomorskiej Brygady Obrony Terytorialnej, a dokładnie z 81 Batalionu Lekkiej Piechoty w Toruniu, rozwoziliśmy posiłki osobom znajdującym się w trudnej sytuacji materialnej, osobom starszym oraz tym, którzy przebywali na kwarantannie. Posiłki przygotowywały siostry zakonne, a my pomagaliśmy w ich dystrybucji. Działałam także w dwóch szpitalach psychiatrycznych w Toruniu, gdzie wspomagałam panie pracujące w recepcji Poradni Zdrowia Psychicznego. Ponadto mierzyłam temperaturę pracownikom oraz osobom odwiedzającym placówki – zarówno tym, którzy przynosili paczki dla pacjentów, jak i osobom zgłaszającym się na izbę przyjęć. Wspierałam również kombatantów.
W jaki sposób?
Pod moją opieką było 35 kombatantów. Cały czas byłam z nimi w kontakcie. Mogli do mnie zadzwonić, gdy chcieli, by zrobić im zakupy, wykupić leki czy pomóc w codziennych sprawach. Podczas całkowitego lockdownu, w czasie bardzo trudnym dla nas wszystkich i mocno obciążającym psychicznie, seniorzy byli zamknięci w domach i zdani tylko na siebie. Wielu z nich miało bardzo ograniczony kontakt z rodziną, więc czuli się wyjątkowo samotni. Tym, czego potrzebowali wtedy najbardziej, była rozmowa z drugim człowiekiem. Kilkunastominutowa pogawędka ze mną przez telefon naprawdę potrafiła podnieść ich na duchu. Cieszyli się, że informacje ze świata docierają do nich nie tylko przez telewizję czy radio.
Zresztą dla mnie także to były bardzo wartościowe rozmowy. Wsparcie starszych osób ma dla mnie pierwszorzędne znaczenie, a kombatanci zajmują w moim sercu szczególne miejsce. Starałam się, jak mogłam, by pomóc im przejść przez ten trudny czas oraz rozwiązywać ich bieżące problemy. Wielu z nich nie do końca radziło sobie na przykład z cyfryzacją i tym, że mnóstwo spraw można było załatwić jedynie zdalnie. Wykupienie e-recepty dla nas, młodych, rzecz banalna, natomiast dla wielu starszych osób było barierą nie do pokonania. Czułam się po prostu w obowiązku, by im pomóc i cieszyło mnie, że mogę to zrobić.
Czy zapamiętała Pani jakąś szczególną sytuację?
Pamiętam starszą panią, która mieszkała na czwartym piętrze w bloku bez windy. Gdy zadzwoniłam do niej, pytając, czy czegoś potrzebuje, poprosiła jedynie o mleko i ziemniaki. Zastanawiałam się, dlaczego nie chce innych produktów, tym bardziej że przecież mogliśmy jej wszystko przynieść. Gdy ją o to zapytałam, powiedziała, że niczego więcej nie potrzebuje. Dodała, że jest nam bardzo wdzięczna, bo jej samej wyprawa do sklepu, w tym zejście i wejście po schodach, zajęłoby pół dnia. Wtedy uświadomiłam sobie, jak trudności w poruszaniu się mogą wpłynąć na nasze życie, a także jak w takich sytuacjach ważna jest pomoc drugiego człowieka.
Co było dla Pani najtrudniejsze w tym czasie?
Na pewno działanie przez cały czas na wysokich obrotach nie było dla mnie problemem, bo będąc żołnierzem, muszę być na to gotowa. Nie traktowałam też tego w kategoriach wyrzeczenia, poświęcania swojego wolnego czasu. Wiadomo, będąc na uczelni, w zwykłych warunkach tego czasu mamy dla siebie dużo więcej. Teraz musieliśmy jednocześnie wywiązywać się z obowiązków związanych z nauką, ponieważ zajęcia były realizowane zdalnie, oraz wspierać w działaniach wojska obrony terytorialnej. Nie przeszkadzało mi nawet to, że musiałam spędzić Święta Wielkanocne na terenie jednostki, żołnierska to rzecz. Liczyłam się z tym, więc traktowałam jako coś zupełnie naturalnego. Pandemia jednak zaskoczyła nas wszystkich. Był problem chociażby ze środkami ochrony osobistej, dlatego brałam także udział w akcji zachęcającej do szycia maseczek w Toruniu. Dodatkowo sytuacja zmieniała się z dnia na dzień. Nie wiedzieliśmy, jakie nowe obostrzenia zostaną wprowadzone. Często coś, co tłumaczyliśmy komuś dwa dni wcześniej, nagle zupełnie przestawało mieć znaczenie. Staraliśmy się jednak wywiązywać rzetelnie z obowiązków i pomagać tyle, ile mieliśmy sił i środków.
Już w Warszawie zajęła się Pani zupełnie inną działalnością, a mianowicie wsparciem personelu sanepidu. Na czym polegają Pani zadania?
Gdy przyszła druga fala pandemii, zdecydowano, że będziemy wspierać stacje sanitarno-epidemiologiczne w pracach administracyjnych. Działając z upoważnienia Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Warszawie, dzwonię do osób, w przypadku których wynik testu na koronawirusa był pozytywny, i przeprowadzam z nimi wywiad epidemiologiczny. Pytam, kiedy i gdzie mogły się zakazić, z kim od tego czasu miały kontakt i ewentualnie podejmuję decyzję, które osoby z tzw. kontaktu poddać kwarantannie. Zazwyczaj są to ludzie, którzy z taką sytuacją mają po raz pierwszy do czynienia. Są zdezorientowani. Nie wiedzą, jak postępować. Nie rozumieją chociażby, czym różni się izolacja od kwarantanny. Jestem właśnie po to, by im to wszystko wytłumaczyć i przede wszystkim uspokoić.
Razem z Panią dyżuruje niemal 250 innych podchorążych WAT. Na ile Wasze wsparcie w tym zakresie okazało się przydatne?
Myślę, że w dużym stopniu odciążyliśmy stacje sanitarno-epidemiologiczne, jeśli chodzi o ten rodzaj zadań. Ze względu na ogromną liczbę zachorowań pracownicy tych stacji nie byliby w stanie wykonać aż tylu telefonów w tak krótkim czasie. A czas jest tu bardzo ważny. Im szybciej osoba zarażona będzie izolowana, a osoby, które miały z nią kontakt zostaną poddane kwarantannie, tym mniejsze prawdopodobieństwo rozpowszechnienia się wirusa.
Często ma Pani takie dyżury?
Kilka razy w tygodniu, a każdy z nich trwa cztery godziny. Dyżurujemy kompaniami, zazwyczaj po około 20 osób. Mamy specjalnie wydzielone w tym celu pomieszczenie w pracowniach komputerowych Wydziału Cybernetyki WAT, służbowe telefony i komputery. Mamy oczywiście wszelkie formalne zgody na prowadzenie takich działań, w tym uprawnienia stacji sanitarno-epidemiologicznej do podejmowania decyzji o poddaniu danej osoby kwarantannie. Żadne informacje niejawne nie wychodzą poza ściany tej sali.
Czy w tej pracy bywają trudne momenty?
Owszem. Zdarzają się sytuacje, kiedy dzwonimy do danej osoby, która miała pozytywny wynik testu na koronawirusa, i ktoś z rodziny mówi nam, że pacjent już nie żyje. Nie mamy niestety danych o tym, że ktoś w czasie choroby odszedł. To bardzo trudne rozmawiać z kimś, kto właśnie stracił bliskiego. I nawet szkolenia, podczas których uczyliśmy się, jak rozmawiać w trudnych momentach, nie mogły nas na to przygotować. Problemem bywa także uzyskanie danych osobowych. Jeśli okazuje się, że ktoś musi zostać poddany kwarantannie, to potrzebny jest między innymi PESEL lub adres zamieszkania danej osoby. Ludzie niechętnie, czemu zresztą się nie dziwię, bo to bardzo odpowiedzialne zachowanie, chcą podawać takie informacje przez telefon. Dlatego naszym głównym zadaniem jest wzbudzenie zaufania i zachowywanie się jak najbardziej profesjonalnie. W sposób wiarygodny musimy przedstawić wszelkie informacje. Wyjaśnić, że powierzane nam dane osobowe są przekazywane wyłącznie na potrzeby objęcia kwarantanną. Musimy zapewnić naszych rozmówców, że zagwarantujemy bezpieczeństwo ich danych.
Jak dotąd podchorążowie nigdy nie mieli okazji wykazać się w warunkach realnego kryzysu. Teraz, ryzykując własnym zdrowiem, walczycie na froncie walki z COVID-19. Czy nie miała Pani żadnych obaw związanych na przykład z zakażeniem?
Każdy, kto dziś jest na tym froncie, w jakiś sposób ryzykuje. Każdy mniej lub bardziej boi się o siebie i swoich najbliższych. Niemniej jednak dla mnie żołnierz od zawsze jest synonimem kogoś, kto służy swojemu narodowi nie tylko w czasie wojny, lecz także w czasach pokoju, bez względu na okoliczności. I liczyłam się z tym, wybierając ten zawód. A skoro mundur zobowiązuje, moje zaangażowanie się w walkę z epidemią było dla mnie zupełnie naturalne. Może to też kwestia wychowania, rodzinnych tradycji? Moi dwaj bracia są oficerami WP, jeden służy w wojskach chemicznych, drugi w Akademii Marynarki Wojennej. Oni też zarówno teraz, jak i wcześniej angażowali się w pomoc w sytuacjach kryzysowych, na przykład podczas powodzi w 2010 roku czy w czasie działań związanych z katastrofą smoleńską. Myślę, że wybraliśmy taką drogę życiową świadomie. Nie zastanawiamy się, czy pomagać, ale gdzie i w jaki sposób możemy to zrobić.
Jakie doświadczenia zdobyte w tym czasie przydadzą się Pani jako przyszłemu oficerowi?
Myślę, że najważniejsze było przejście od teorii do praktyki. Naukę w salach uczelni zamieniliśmy bowiem na realne działania w warunkach kryzysu, a takich doświadczeń nie dadzą żadne studia. Dla mnie, jako przyszłego dowódcy, najważniejsze z pewnością będą te aspekty, które dotyczą relacji międzyludzkich i współpracy. Działaliśmy w grupach, musieliśmy dzielić się obowiązkami, planować pracę. Dodatkowo wszystko odbywało się pod presją czasu i wciąż zmieniających się warunków i restrykcji. Praca z ludźmi starszymi jeszcze bardziej uwrażliwiła mnie na potrzeby innych. Nauczyła jeszcze większej cierpliwości i spokoju. To wszystko z pewnością przyda mi się w mojej przyszłej służbie.
autor zdjęć: Sebastian Jurek / WAT, arch. prywatne
komentarze