Podczas kończącej się właśnie prezydentury Donalda Trumpa współpraca w zakresie bezpieczeństwa między Polską a USA została wzmocniona, czego wyrazem jest ratyfikowanie nowej umowy m.in. zwiększającej liczbę amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Polsce. Prezydent Andrzej Duda podpisał ten dokument zaledwie miesiąc temu. Czy po zmianie gospodarza Białego Domu zmieni się coś w relacjach polsko-amerykańskich? Wydaje się, że nie.
Ratyfikowana przez prezydenta umowa z USA to pokłosie porozumienia podpisanego 15 sierpnia w Warszawie przez szefa MON-u Mariusza Błaszczaka i sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo. Umowa przewiduje, że do 4,5 tys. amerykańskich żołnierzy, którzy służą w Polsce, w formule stałej rotacyjnej obecności, ma dołączyć co najmniej tysiąc kolejnych. Jednocześnie Polska zobowiązała się do przygotowania infrastruktury wojskowej pozwalającej na przyjęcie – w razie potrzeby – do 20 tys. Wojskowych z USA. Ponadto w listopadzie rozpoczęło funkcjonowanie wysunięte dowództwo V Korpusu Wojsk Lądowych USA z siedzibą w Poznaniu.
Fundamentem bezpieczeństwa Polski w postzimnowojennym świecie jest obecność na jej terytorium sił NATO, którego filarem są z kolei Stany Zjednoczone. Rosnąca liczebność wojsk USA w Polsce jeszcze mocniej zakorzenia nas w Sojuszu, co po 1989 roku było jednym z podstawowych celów polskiej polityki zagranicznej. Każdy kolejny tysiąc amerykańskich żołnierzy stacjonujących w Polsce wzmacnia gwarancje wynikające z artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego – ponieważ w przypadku jakiejkolwiek agresji wymierzonej w Polskę po naszej stronie automatycznie staną Stany Zjednoczone. Oddala więc znaną nam z historii groźbę, że – mimo obowiązujących sojuszy – w sytuacji konfliktu pozostaniemy sami na placu boju.
Prezydentura Trumpa była – z perspektywy całego NATO – okresem, w którym pojawiły się wątpliwości co do tego, jak trwałe są same więzi transatlantyckie między USA a europejskimi sojusznikami. Trump wielokrotnie wyrażał niezadowolenie z tego, że państwa, takie jak Niemcy czy Francja przeznaczają zbyt małą część budżetu na obronność, przerzucając koszty swojego bezpieczeństwa na USA. Z drugiej strony prezydent Francji Emmanuel Macron, zaczął mówić o „śmierci mózgowej NATO” i o tym, że drogi sojuszników po obu stronach Oceanu Atlantyckiego zaczynają się rozjeżdżać (było to następstwem niekonsultowanej z sojusznikami decyzji Trumpa o wycofaniu żołnierzy USA z Syrii). Z perspektywy Polski sytuacja wyglądała bardzo niekorzystnie – dla państwa granicznego NATO, sąsiadującego z prowadzącą agresywną politykę Rosją, konieczność wyboru między Waszyngtonem a europejskimi partnerami z NATO i opowiedzenia się po jednej ze stron narastającego konfliktu miałaby wymiar dramatyczny.
Wygrana Joe Bidena stwarza nadzieję na zmniejszenie napięcia wewnątrz Sojuszu. I choć Biden raczej nie będzie patrzył przez palce na niski udział wydatków na obronność sojuszników (zwłaszcza w obliczu globalnej konfrontacji z Chinami, która rozgrywa się poza teatrem działań NATO), ale niewątpliwie język, jakim będzie się rozmawiać o istniejących napięciach, zmieni się na mniej konfrontacyjny niż w czasach Trumpa. Wynika to z innego temperamentu Bidena i z nieco odmiennego podejścia do polityki zagranicznej Partii Demokratycznej. Trump wyraźnie zmierzał do tego, by powrócić do pewnej formuły izolacjonizmu, w której USA nie byłyby już globalnym policjantem, lecz raczej prywatną agencją ochrony, za którą jej sojusznicy mieli płacić znacznie więcej niż dotychczas. Z kolei Biden i Partia Demokratyczna wydają się bliżsi „misyjnej” roli Stanów Zjednoczonych w polityce zagranicznej. A to, z pozycji Polski, bardziej pożądana rola USA.
Owszem – należy pamiętać, że administracja prezydenta Baracka Obamy (Joe Biden był wówczas wiceprezydentem) próbowała dokonać resetu w relacjach z Rosją, ale od tamtego czasu bardzo wiele się zmieniło. Partia Demokratyczna z pewnością pamięta też o ingerencji Rosji – na niekorzyść jej kandydatki – w wyborach prezydenckich z 2016 roku. Przez ostatnie lata przedstawiciele ugrupowania Bidena krytykowali administrację Trumpa za zbyt małą asertywność wobec Władimira Putina. Dziś to powinno być gwarancją zachowania ostrożności w relacjach z Rosją i, co za tym idzie, utrzymania obecności wojskowej nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech na aktualnym poziomie. Pamiętajmy, że Trump zapowiadał wycofanie około 12 tys. żołnierzy z Niemiec, co nawet przy zwiększeniu liczby żołnierzy USA w Polsce, oznaczałoby – per saldo – redukcję sił amerykańskich we wschodniej części Europy, a więc także pogorszenie naszej sytuacji.
Biorąc to wszystko pod uwagę, prezydentura Bidena powinna być – jeśli chodzi o współpracę Polski i USA w zakresie bezpieczeństwa – czasem kontynuacji kursu wyznaczonego przez Trumpa, przy jednoczesnym ponownym zbliżeniu USA do Europy. Wprawdzie nadal głównym rywalem USA na arenie światowej pozostają Chiny, ale ryzyko, iż dystans między Waszyngtonem a Starym Kontynentem będzie rósł, wydaje się oddalać. A to dla Polski zdecydowanie dobra wiadomość.
autor zdjęć: Joe Biden / Facebook
komentarze