Przez kilka ostatnich miesięcy niemal nieprzerwanie ćwiczyli na polskich lub zagranicznych poligonach. Tak w praktyce wyglądał dyżur w ramach Sił Odpowiedzi NATO, jaki w styczniu 2020 roku rozpoczęli żołnierze 21 Brygady Strzelców Podhalańskich. O wyzwaniach, jakim musieli sprostać podhalańczycy, przeczytacie w grudniowym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.
Kończy się aktywna część dyżuru Sił Odpowiedzi NATO, który od 1 stycznia 2020 pełnią pododdziały 21 Brygady Strzelców Podhalańskich. To jeszcze nie czas podsumowań, ale już teraz można stwierdzić, że dla podhalańczyków było to bardzo wymagające 12 miesięcy. Pomimo trwającej pandemii brygada VJTF (Very High Readiness Joint Task Force, czyli siły natychmiastowego reagowania) zrealizowała praktycznie wszystkie cele szkoleniowe, w tym te najważniejsze – cykl ćwiczeń symulujących przerzut tzw. szpicy NATO na terytorium sojuszniczego państwa oraz jego obronę. Wywiązali się z tego zadania, znacząco skracając przewidziane przez NATO reżimy czasowe, a natarcie przeciwnika odpierali dłużej, niż zakładano.
Nie byłoby to możliwe, gdyby nie zbierane przez poprzednie lata doświadczenia oraz wiele szkoleń wewnętrznych, podtrzymujących umiejętności dyżurujących żołnierzy. Najbardziej intensywne z nich były prowadzone od sierpnia na każdym szczeblu dowodzenia, od plutonów do batalionu, i zostały zwieńczone październikowymi ćwiczeniami „Lampart ’20”.
„Mogliśmy pójść na łatwiznę. Jeżeli jednak chce się robić dobrą robotę, to nie może być łatwo”, mówi gen. bryg. Dariusz Lewandowski, dowódca brygady VJTF oraz 21 Brygady Strzelców Podhalańskich. „Zdaję sobie sprawę, że ten cykl przedsięwzięć był bardzo wymagający, ale działania wojenne nie są proste. Dlatego oprócz umiejętności żołnierzy sprawdzamy ich odporność”, podkreśla generał i dodaje, że takie podejście pozwoliło wywiązać się ze wszystkich zobowiązań. Zostało też zauważone w Strasburgu. „Przełożeni oceniają nasz poziom bardzo wysoko, co dali nam wielokrotnie odczuć. Wzorowo przebiegała także współpraca z sojuszniczymi batalionami”, chwali swoich żołnierzy gen. bryg. Lewandowski.
Tegoroczny dyżur Sił Odpowiedzi NATO był pierwszym, w którym polskie siły zbrojne uczestniczyły na tak dużą skalę. Doświadczenie zebrane przez żołnierzy z 21 Brygady Strzelców Podhalańskich oraz wnioski wyciągane z każdych ćwiczeń nie tylko wpływały na bieżące przygotowanie pododdziałów tzw. szpicy, lecz także z powodzeniem mogą posłużyć ich następcom.
Kluczem jest współdziałanie
Scenariusz „Lamparta ’20” zakładał przerzucenie polskich pododdziałów wchodzących w skład tzw. szpicy na nieznany teren, na którym niezwłocznie miały one przejść do obrony. Można powiedzieć, że była to narodowa wersja ćwiczeń przygotowanych przez NATO i zarazem próba generalna. Przedsięwzięcie przeprowadzono na poligonie w Orzyszu, na który podhalańczycy dotarli transportem operacyjnym kolejowym oraz kołowym.
„Ostatecznie potwierdzało ono naszą gotowość do dyżuru. Koncentrowało się na prowadzeniu działań opóźniających oraz obronnych wykonywanych we współdziałaniu piechoty zmechanizowanej z pododdziałami czołgów, artylerii oraz lotnictwem wojsk lądowych”, tłumaczy ppłk Marcin Samburski, dowódca 1 Batalionu Strzelców Podhalańskich. Warto zaznaczyć, że w brygadzie VJTF oprócz podhalańczyków służą żołnierze z praktycznie każdej jednostki wojsk lądowych, w tym z 1 Brygady Lotnictwa Wojsk Lądowych (lotnicy z 49 Bazy Lotniczej w Pruszczu Gdańskim oraz kontrolerzy Taktycznych Zespołów Kontroli Obszaru Powietrznego z Inowrocławia), a także z Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych (żołnierze zespołów CIMIC).
„W czasie »Lamparta« staraliśmy się wykonywać pełne spektrum działań kinetycznych. Nie zapomnieliśmy także o niekinetycznych, polegających m.in. na zwalczaniu grup dywersyjnych przeciwnika. Walkę prowadziliśmy zarówno dniem, jak i nocą”, opisuje ppłk Samburski. Polski element tzw. szpicy NATO tworzą pododdziały zmechanizowane z 1 Batalionu Strzelców Podhalańskich wzmocnione czołgami T-72 z 1 Batalionu Czołgów w Żurawicy oraz modułami ogniowymi Rak. Dowódca 21 Brygady Strzelców Podhalańskich zaznacza, że to właśnie ścisłe współdziałanie wymienionych pododdziałów stanowi o ich sile. „Niewątpliwie wyzwaniem były skala tego przedsięwzięcia oraz nadzór nad każdym z elementów batalionu. Utrudnienie stanowił także nowy teren, na którym nie da się działać według schematów. To wymarzone środowisko szkoleniowe dla naszych żołnierzy”, podkreśla ppłk Samburski. Dodaje, że to właśnie ze względu na poziom trudności pełnienie dyżuru jest nie tylko wielkim obowiązkiem, lecz także przywilejem. Na skalę całych polskich sił zbrojnych.
Niespełna kilka dni po „Lamparcie ’20” rozpoczęły się główne ćwiczenia Sił Odpowiedzi NATO „Brilliant Jump ’20”. Pierwsza ich część (ALERTEX) została przeprowadzona na początku roku i polegała na sprawdzeniu czasu reakcji tzw. szpicy na dotarcie w rejon załadunku po ogłoszonym alarmie. Już wtedy pododdziały VJTF pokazały, że swoje zadania potrafią wykonywać w czasie krótszym, niż przewidują procedury NATO, zachowując przy tym najwyższy poziom działania. Tym razem jednak zadanie było znacznie bardziej skomplikowane. Ponad 1200 żołnierzy, 380 jednostek sprzętu wojskowego oraz 130 t środków bojowych i materiałowych miało zostać przerzuconych na litewski poligon w Podbrodziu.
Sprawdzian dla logistyków
„Taka operacja to ogromne wyzwanie logistyczne. Całość była koordynowana przez stronę polską oraz Centrum Kontroli Przemieszczeń Armii Litewskiej”, wyjaśnia kpt. Michał Szloser z 21 Brygady Strzelców Podhalańskich. Koleją na Litwę wysłano ciężki sprzęt gąsienicowy, w tym czołgi oraz bojowe wozy piechoty. „Największym problemem był różny rozstaw torów u naszego sąsiada. Właśnie z tego powodu transport został przeładowany tuż po przekroczeniu granicy. Całość operacji zajęła dwie doby i ze względu na przepisy obowiązujące w czasie pokoju musiała zostać zgrana z rozkładami jazdy PKP Cargo oraz litewskich przewoźników”, wyjaśnia kpt. Szloser. Równocześnie prowadzono transport kołowy, który podzielono na trzy części. Jako pierwsze na poligon w Podbrodziu dotarły taktyczne stanowisko dowodzenia oraz grupy przygotowawcze szpicy, do których na drugi dzień dołączyły jej główne siły. W momencie, w którym na Litwę wyruszyło dowództwo brygady VJTF, za koordynację operacji odpowiadało taktyczne stanowisko dowodzenia, funkcjonujące już na terytorium naszego sojusznika.
„Przemieszczenie drogowe do granicy było zabezpieczane przez komendy transportu, które wyznaczyły nam trasy do przejścia granicznego w Budzisku. Potem przemieszczające się kolumny przejęła litewska żandarmeria. W tym czasie na bieżąco meldowaliśmy o postępach w przemarszu sił”, tłumaczy kpt. Szloser. Oficer zaznacza, że ze względu na bezpośrednie sąsiedztwo z sojusznikiem oraz jego członkostwo w strefie Schengen operacja przebiegała bez utrudnień. Logistycy mają jednak przygotowane procedury na wypadek przerzutu Sił Odpowiedzi NATO w każde miejsce, które zostało przewidziane jako obszar ich odpowiedzialności.
Trzy dni do zwycięstwa
Na poligonie w Podbrodziu w podporządkowanie polskiego dowództwa brygady VJTF przeszły pododdziały hiszpańskie, które dotarły na Litwę drogą morską. Następnie po odtworzeniu zdolności bojowych żołnierze przystąpili do dwustronnych ćwiczeń „Iron Wolf ’20”. Założenia tego przedsięwzięcia były równie ambitne co poprzednich – naprzeciwko szpicy stanął batalion eFP (enhanced Forward Presence, czyli wysunięta obecność NATO), którego trzon stanowią pododdziały niemieckie wzmocnione przez wojskowych z Francji, Danii i Norwegii, oraz Batalion Zmechanizowany „Huzar” z litewskiej Brygady „Żelazny Wilk”. To właśnie te siły symulowały atak przeciwnika, który naruszył integralność terytorialną Litwy.
„Przeciwko naszemu batalionowi działały potężne masy ludzi i sprzętu, co było niesamowitym doświadczeniem. Pierwszy raz spotkaliśmy się z sytuacją, w której fizycznie musieliśmy zmierzyć się z trzykrotnie większymi siłami realnie manewrującymi w polu”, opisuje por. Konrad Witalec, dowódca kompanii wsparcia. Sytuacja podhalańczyków była tym trudniejsza, że przeciwnik dysponował ciężkim sprzętem, w tym czołgami Leopard 2A7 oraz bojowymi wozami piechoty Marder 1A5 i CV90. Już na początku działań sytuacja Sił Odpowiedzi NATO została określona jako ciężka.
„Dowodzony przeze mnie moduł ogniowy Rak wraz z litewską kompanią zmotoryzowaną został przydzielony w podporządkowanie hiszpańskiemu batalionowi powietrznodesantowemu. W tym międzynarodowym komponencie zapewnialiśmy wsparcie pododdziałom piechoty zmechanizowanej, co okazało się kluczowe w powstrzymaniu natarcia przeciwnika”, relacjonuje por. Witalec. W tych słowach nie ma przesady. Moduł ogniowy Rak, który po raz pierwszy wykorzystano w ćwiczeniach jako element pododdziału sojuszniczego, zyskał duże uznanie. Uwagę zwracano przede wszystkim na szybkość, z jaką zostały przydzielone zadania ogniowe. Na powodzenie operacji wpłynęła także wysoka sprawność hiszpańskich stanowisk dowodzenia. Było to połączenie zapewniające najlepszą efektywność.
„Dzięki rozjemcom terenowym przydzielonym do każdego pododdziału biorącego udział w ćwiczeniach zachowano najwyższy poziom realizmu. Specjalna aplikacja odzwierciedlała na bieżąco każdy ruch i decyzję walczących wojsk. Miało to realny wpływ na wykonywanie zadań artyleryjskich, które wiązały się z atakiem na konkretne, przemieszczające się cele”, zaznacza por. Witalec. Mimo znacznie słabszej pozycji wojska szpicy przez ponad trzy dni w zorganizowany sposób powstrzymywały nacierającego przeciwnika, czyli znacznie dłużej niż zakładano, co potwierdza wysoką sprawność sił VJTF pod polskim dowództwem. Teraz, kiedy wraz z końcem grudnia podhalańczycy zakończą swój dyżur w Siłach Odpowiedzi NATO, pozostaje docenić, że ich umiejętności zostały przetestowane wyłącznie w czasie ćwiczeń. I mieć nadzieję, że zdobyte przez nich wiedza oraz doświadczenie pozwolą utrzymać zdolności odstraszające tzw. szpicy NATO w kolejnych latach.
autor zdjęć: Michał Zieliński
komentarze