100 lat temu do Japonii przybyła pierwsza grupa polskich sierot uratowana z ogarniętej wojną domową Rosji. Dzięki wsparciu władz Japonii i pomocy Japońskiego Czerwonego Krzyża w latach 1920-1922 ewakuowano ze wschodniej Syberii 765 przeważnie osieroconych polskich dzieci. Większość z nich wróciła potem do Polski.
Pani Motono, Exelencja Sakamoto i Pani Anna Bielkiewiczowa w prowizorycznej kuchni, zorganizowanej w Tokio dla sierot po Sybirakach.
23 lipca 1920 roku do japońskiego portu Tsuruga wszedł wojskowy transportowiec Chikuzenmaru. Na pokładzie okrętu z rosyjskiego Władywostoku przypłynęła prawie setka polskich dzieci, głównie sierot, które straciły rodziny na rozdartej wojną Syberii. – Rewolucja październikowa rozpętała w Rosji krwawą wojnę domową, w kraju panował terror, bieda, głód i choroby – mówi dr Jakub Pawłowski, historyk dziejów XX wieku. Na Syberii mieszkało w tym czasie ok. 50 tys. Polaków, głównie rodziny zesłańców oraz budowniczych i pracowników Kolei Transsyberyjskiej. – W najtrudniejszej sytuacji znalazły się polskie dzieci, szczególnie te osierocone lub rozłączone z rodzinami – dodaje badacz.
Z syberyjskiego piekła
Ratowaniem dzieci zajął się powstały z inicjatywy działaczy środowiska polonijnego Komitet Ratunkowy Dzieci Dalekiego Wschodu. Powołała go 16 września 1919 roku we Władywostoku Anna Bielkiewicz, nauczycielka, córka syberyjskiego zesłańca, jednego z projektantów i budowniczych Kolei Transsyberyjskiej. Jej najbliższym współpracownikiem był Józef Jakóbkiewicz, naczelny lekarz sanitarny we Władywostoku, syn powstańca styczniowego.
Członkowie Komitetu przemierzali Syberię w poszukiwaniu polskich sierot. „Zbieraliśmy dzieci z przytułków, z wagonów kolejowych, z etapów i koszar, z ochron i przytułków polskich, zaopiekowaliśmy się również dziećmi rodzin zrujnowanych anarchią, które nie mając możliwości ratowania siebie, pragnęły uratować choćby dzieci swoje” – pisał we wspomnieniach dr Jakóbkiewicz. Maluchy wysyłano do Władywostoku, gdzie powstała dla nich ochronka. Niestety, Komitetowi szybko zaczęło brakować środków na utrzymanie i leczenie dzieci. – Tworzące się państwo polskie nie było w stanie udzielić wsparcia ani zapewnić transportu dzieci do kraju – tłumaczy historyk.
Komitet apelował o pomoc do rządów wielu państw. W czerwcu 1920 roku Bielkiewicz pojechała do Tokio, aby prosić tamtejsze ministerstwa obrony i spraw zagranicznych o pomoc w wywiezieniu dzieci z Rosji. – Było to możliwe, ponieważ na Syberii stacjonowały oddziały cesarskiej armii wspomagające walkę z bolszewikami, działały także placówki Japońskiego Czerwonego Krzyża – wyjaśnia dr Pawłowski.
Japoński niszczyciel we Władywostoku w roku 1920
Władze Kraju Kwitnącej Wiśni zgodziły się na przyjazd dzieci. – Pomoc potraktowano jako gest przyjaźni wobec II RP, z którą rok wcześniej Japonia nawiązała oficjalne stosunki dyplomatyczne – dodaje badacz. W pomoc zaangażował się m.in. Uchida Kosai, szef japońskiego MSZ oraz Ishiguro Tadanori, prezes Japońskiego Czerwonego Krzyża.
Ratunek w Kraju Kwitnącej Wiśni
Pierwsze statki z małymi uchodźcami przypłynęły z Władywostoku do portu Tsuruga w lipcu 1920 roku. W sumie w ciągu roku do Japonii trafiło 375 sierot. „W Tsuruga jedliśmy pierwsze w życiu banany i pomarańcze” – mówiła we wspomnieniach zamieszczonych na stronie muzeum Port of Humanity w Tsurudze Halina Nowicka, która jako 9-latka trafiła do Japonii.
Dzieci zagłodzone i chore leczono w szpitalu, pozostałe przewieziono do ośrodka Fukudenkai na obrzeżach Tokio. Japoński Czerwony Krzyż zapewnił im nowe ubrania, zadbał o posiłki. Polscy opiekunowie organizowali podopiecznym lekcje, a gospodarze zabierali je na wycieczki. Dla polskich sierot płynęły datki i prezenty z całej Japonii, pisały o nich gazety, odwiedzali je przedstawicieli organizacji charytatywnych. 6 kwietnia 1921 roku sierociniec odwiedziła cesarzowa Sadako Kujō. – W czasie spotkania odstąpiła od sztywnego ceremoniału i podeszła do dzieci, rozmawiała też z Bielkiewiczową na temat ich zdrowia – mówi historyk.
W Japonii dzieci spędzały po kilka miesięcy. Po odzyskaniu zdrowia i sił, na pokładach japońskich statków, płynęły do USA, gdzie zaopiekowała się nimi tamtejsza Polonia. Większość dzieci powróciła potem do Polski. Dzięki staraniom Komitetu w 1922 roku zorganizowano drugą akcję repatriacyjną i do Japonii trafiła grupa 390 dzieci. Umieszczono je w ośrodku w Osace. Część środków na ich utrzymanie cesarzowa przekazała z prywatnych funduszy. Odżywione i wyleczone dzieci wysłano potem drogą morską do Polski.
W kraju ok. 300 sierot zamieszkało do 1928 roku w Zakładzie Wychowawczym dla Dzieci Syberyjskich w Wejherowie stworzonym dla nich przez Bielkiewicz i Jakóbkiewicza z pomocą władz i polskiego społeczeństwa. Młodsze dzieci uczyły się w ośrodku, starsze kształcili się w wejherowskich szkołach. Wśród nich był m.in. Jerzy Strzałkowski. Po pobycie w Wejherowie założył Związek Młodzieży z Dalekiego Wschodu, mający przypominać o pomocy Japończyków dla polskich dzieci. Strzałkowski pracował potem jako kurator i opiekun młodzieży, brał udział w kampanii wrześniowej i dowodził Powstańczym Oddziałem Specjalnym „Jerzyki” w Powstaniu Warszawskim. „W imieniu wszystkich sierot, które przybyły do Japonii chcemy podziękować Japonii, Japońskiemu Czerwonemu Krzyżowi i społeczeństwu za pomoc, otwarcie dla polskich dzieci granic i serc” – mówił Strzałkowski w 1984 roku podczas wizyty w oddziale Czerwonego Krzyża w Osace.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze