Mord w Parośli stał się pierwszą masową zbrodnią UPA na Polakach, ale pomniejsze były dokonywane już w połowie 1942 roku. Mało kto jednak łączył te wydarzenia w całość. Mieszkańcy widzieli w nich raczej pospolite bandyckie napady albo efekt sąsiedzkich porachunków – podkreśla Ewa Siemaszko, badaczka ludobójstwa na Wołyniu.
Ewa Siemaszko była gościem Klubu Historycznego im. gen. Stefana Roweckiego „Grota” w Łodzi, działającego przy łódzkim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej, 22 listopada 2016 r.
Co takiego wydarzyło się w Parośli 9 lutego 1943 roku?
Ewa Siemaszko: Wczesnym rankiem kolonia została otoczona przez pierwszą sotnię Ukraińskiej Powstańczej Armii, którą dowodził Hryhorij Perehijniak noszący pseudonim „Dowbeszka” lub „Korobka”. Był to banderowiec, przed wojną kowal, a przy tym analfabeta. W czasach II Rzeczpospolitej odsiadywał wyrok dożywotniego więzienia za zabójstwo sołtysa swojej wsi, Polaka. Przez pewien czas siedział w jednej celi razem ze Stepanem Banderą, przywódcą ukraińskich nacjonalistów, a także z innymi czołowymi działaczami OUN, w przyszłości organizatorami ludobójstwa Polaków. Odbył więc solidne nacjonalistyczne przeszkolenie. Kiedy wybuchła wojna, znalazł się na wolności, wstąpił do zorganizowanej przez Niemców Ukraińskiej Policji Pomocniczej, brał udział w eksterminacji Żydów, a potem uciekł do lasu i stanął na czele oddziału partyzanckiego...
…jednego z tych, które zamierzały oczyścić dawne Kresy z Polaków. A wszystko po to, by budować tam jednolite etnicznie ukraińskie państwo.
Właśnie. Wróćmy jednak do Parośli. Podczas osaczania osady, ludzie „Dowbeszki-Korobki” natknęli się na pięciu mężczyzn z sąsiedniej kolonii Wydymer, którzy przyjechali w te okolice po drzewo. Zostali zamordowani. Następnie Ukraińcy wkroczyli do wsi, podzielili się na mniejsze grupki i zaczęli zajmować poszczególne obejścia. Mieszkańcom powiedzieli, że są sowieckimi partyzantami i nakazali się gościć. Faktycznie, w tamtych okolicach już od 1942 roku krążyły niewielkie oddziały Sowietów. Atakowali ważną dla Niemców linię kolejową pomiędzy Kowlem a Sarnami – blokowali pociągi, ostrzeliwali je, wykolejali... A Niemcy oczywiście karali za to Bogu ducha winną ludność okolicznych wiosek.
Tymczasem mieszkańcy Parośli bardzo szybko nabrali podejrzeń. Rzekomi partyzanci rozmawiali nie po rosyjsku, lecz po ukraińsku, ubrani byli jak miejscowi gospodarze, a prócz broni palnej mieli zatknięte za pasy siekiery. Kiedy uczta dobiegła końca, członkowie oddziału ogłosili, że za chwilę opuszczą wioskę. Wcześniej jednak chcieliby powiązać mieszkańców, by na wypadek wkroczenia Niemców, oddalić od nich ewentualne oskarżenie o współpracę z Sowietami. „Po prostu weszliśmy do wioski i wymusiliśmy na was gościnę” – tłumaczyli. Część mieszkańców zgodziła się na to ze strachu, inni nie. Dość, że wtedy zaczął się mord. Ukraińcy nie korzystali z pistoletów i karabinów. Użyli siekier. Rzeź trwała kilka godzin. Zginęło przeszło stu trzydziestu Polaków: mieszkańców oraz osób, które tego dnia zawitały do wsi w interesach, w odwiedziny, albo po prostu miały nieszczęście przejeżdżać przez Paroślę. Wśród ofiar było też siedmiu Kozaków – jeńców z posterunku niemieckiej policji w pobliskim Włodzimiercu, których Ukraińcy przywlekli ze sobą. Według różnych źródeł, sotnia napadła na tę miejscowość 7 lutego, bądź w nocy z 8 na 9 lutego. Masakrę przeżyło kilkanaście osób. Większość z nich odniosła mniej lub bardziej poważne rany. Część potem zmarła. Niewykluczone jednak, że ofiar było jeszcze więcej. Niektórzy świadkowie twierdzą, że liczba zamordowanych sięgała 180. Nie wszyscy zostali potem pochowani w zbiorowej mogile w Parośli. Niektóre ciała zamordowanych z sąsiednich wsi rodziny wywiozły, by pochować ich na cmentarzu. Dziś skalę zbrodni możemy już tylko szacować.
Zagłada Parośli uchodzi dziś za pierwszy akt rzezi wołyńskiej. Dlaczego padło właśnie na tę osadę?
To była pierwsza masowa zbrodnia UPA na Polakach, ale pomniejsze były dokonywane już w połowie 1942 roku. W powiatach sarneńskim czy kostopolskim Ukraińcy brali na cel pojedyncze osoby, czasem po kilku członków wybranej rodziny. Mało kto jednak łączył te wydarzenia w całość. Mieszkańcy widzieli w nich raczej pospolite bandyckie napady albo efekt sąsiedzkich porachunków. Takie rzeczy się przecież zdarzały, zwłaszcza podczas wojny, która rozluźniła etyczne i społeczne normy. Dziś już jednak wiemy, że wydarzenia te miały wspólny mianownik. Napastnicy zwykle przetrząsali domostwa w poszukiwaniu broni i torturowali swoje ofiary, by wydobyć od nich informacje o istnieniu polskiego podziemia – jakby chcieli się w ten sposób dowiedzieć, czy Polacy są w stanie skutecznie się bronić. Można odnieść wrażenie, że w ten właśnie sposób Ukraińcy przygotowywali grunt pod większą akcję. A dlaczego do pierwszej większej masakry doszło akurat w Parośli? Na pewno należy wziąć pod uwagę, że była to osada czysto polska, o zwartej zabudowie, otoczona lasem. Biegła przez nią tylko jedna droga, zaś od okolicznych miejscowości dzielił ją dystans kilku kilometrów. Napastnicy stosunkowo łatwo mogli ją odciąć od świata i na kilka godzin opanować, by z dala od świadków dokonać mordu.
Jak szerokim echem odbiła się wiadomość o masakrze?
Na pewno obiegła ona miejscowości w promieniu 50, może 70 kilometrów.
A w jaki sposób zareagowało na nią polskie podziemie?
Prawdę mówiąc nie natrafiłam na żadne dokumenty, które by wskazywały na jakieś działania bezpośrednio po wymordowaniu Parośli, dopiero po szerokim rozwinięciu akcji ludobójczych przez OUN-UPA, Armia Krajowa inspirowała tworzenie baz samoobrony i oddziałów partyzanckich. Zresztą struktury Armii Krajowej nie były na Wołyniu zbyt prężne, a warunki pracy podziemnej wyjątkowo trudne, niebezpieczne. Natomiast po wymordowaniu Parośli w polskich wsiach zaczęły się oddolnie tworzyć grupy samoobrony, których możliwości z reguły były ograniczone do pełnienia wart, patroli i ostrzegania mieszkańców o zbliżających się bojówkach ukraińskich. Nieliczne oddziały były słabo uzbrojone, brakowało im amunicji. Za cel stawiały sobie odpieranie ataków tak długo, jak to możliwe, by dać mieszkańcom czas na ucieczkę i ukrycie się. Samoobron, które przetrwały do zajęcia Wołynia przez Sowietów było zaledwie dziesięć.
Tymczasem można odnieść wrażenie, że po mordzie w Parośli, ukraińscy nacjonaliści przystanęli w pół kroku. Kulminacja czystki miała nastąpić dopiero latem. Dlaczego?
Było jednak inaczej. Wkrótce po zagładzie Parośli, w marcu 1943 roku doszło do kolejnych masowych zbrodni i ta zorganizowana depolonizacja była kontynuowana przez kolejne miesiące, przesuwając się ze wschodu na zachód, zahaczając też o południe Wołynia. Zanim latem 1943 roku doszło do skumulowanej w czasie, generalnej rozprawy z ludnością polską w powiatach horochowskim i włodzimierskim, Ukraińcy zdołali zabić mniej więcej połowę z ogólnej liczby ofiar rzezi wołyńskiej.
Jak długo trwały masakry?
Na samym Wołyniu Polacy byli mordowani jeszcze w 1944 roku. W tym czasie zginęło ponad 1700 osób. Masowe zbrodnie zaczęły jednak powoli ustawać wraz z posuwaniem się na wschód Armii Czerwonej. Sowieci, którzy przedwojenną granicę Rzeczpospolitej przekroczyli w styczniu, zwalczali ukraińskie podziemie z całą bezwzględnością. Byli w tym znacznie bardziej zdeterminowani niż Niemcy. Oczywiście nie robili tego z miłości do Polaków, ale dlatego, by zdławić wszelkie ruchy nacjonalistyczne na terenach, które miały zostać wcielone do ZSRS. Inna sprawa, że na wołyńskiej wsi, gdzie głównie dokonywane były ludobójcze akcje w 1943 r., UPA nie bardzo już miała kogo mordować. Wielu Polaków zginęło albo uciekło. Depolonizacja przesuwała się na zachód i południe. Objęła Podole, zachodnią część Małopolski, część Lubelszczyzny. W wielu miejscach UPA była aktywna jeszcze po zakończeniu wojny.
Czy ktokolwiek z uczestników mordu w Parośli stanął po wojnie przed sądem?
Na pewno za zbrodnie nie odpowiedział „Dowbeszka-Korobka”, który zginął kilkanaście dni po wspomnianych wydarzeniach w potyczce jego oddziału z Niemcami. Być może Sowieci, którzy przejęli władzę nad Kresami II RP, sądzili jakichś członków jego oddziału, ale wiedzy na ten temat nie mam. Zresztą sprawa mordów, których UPA dokonała na Polakach, nie była w ZSRS podnoszona zbyt często. Przeglądałam protokoły z przesłuchań ukraińskich nacjonalistów. Śledczy NKWD pytali o mordy polskiej ludności rzadko i tylko tam, gdzie z jakichś bliżej nieokreślonych powodów, było im to potrzebne. Można powiedzieć, że ludobójstwo Polaków na terenach II Rzeczypospolitej traktowali instrumentalnie.
Jak wielu Polaków zginęło podczas czystek na Kresach?
Według moich obliczeń, na samym Wołyniu około 60 tysięcy. Doliczając ofiary z innych regionów, gdzie działała UPA, liczba ta sięgnie 130 tysięcy.
A jest jeszcze coś, czego o tamtych wydarzeniach nie wiemy?
Trudno odpowiedzieć szczegółowo. Skupiam się na ustalaniu ofiar, wciąż udaje się zidentyfikować nieznane dotąd osoby zamordowane przez OUN i UPA i odkryć nowe fakty zbrodni. Wiem jednak, że nie uda się poznać w pełni i dokładnie zbrodni wołyńskiej. Są regiony, choćby północna część powiatu kowelskiego, gdzie danych mamy bardzo mało. W wielu miejscach masakr nie przetrwali żadni bezpośredni świadkowie. Wielu świadków zmarło, nie przekazując nikomu swojej wiedzy. Część żyjących jeszcze świadków nie chce o swych strasznych przeżyciach rozmawiać, wracanie do nich przerasta ich siły psychiczne. Niektórzy z powodu wieku utracili pamięć.
Ewa Siemaszko od trzech dekad prowadzi bada i dokumentuje ludobójstwo dokonana na polskich mieszkańcach Wołynia. Jest współautorką książek „Terror ukraiński i zbrodnie przeciwko ludzkości dokonane przez OUN-UPA na ludności polskiej na Wołyniu w latach 1939-1945” oraz „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”.
autor zdjęć: Marzena Kumosińska / IPN
komentarze