Najdłuższy na świecie tunel ucieczkowy wydrążony przez jeńców został odkryty w Bornem Sulinowie. W marcu 1942 roku na wolność wydostało się nim 17 Francuzów więzionych w oflagu II D Gross Born. Podkop najpewniej był o kilkadziesiąt metrów dłuższy niż słynny Harry, który znajdował się w okolicach Żagania i miał 111 metrów.
Fot. zwiadowcahistorii.pl
Ze wspomnień Bertranda de Cuniaca: „Przyszedł nasz dzień; nasza wielka nadzieja na powrót do Francji była na drodze realizacji i z entuzjazmem wszedłem po raz ostatni do tunelu, by zabrać cywilne ubrania i schować je do torby, by nie pobrudziły się podczas przechodzenia przez tunel. Będąc na czele naszej grupy, z wiernym Gabrielem de la Gorce tuż za mną szybko dotarłem do końca tunelu. O 20:45 podniosłem właz i znów ujrzałem gwiaździste niebo: księżyc rzucał blade światło na las przykryty śniegiem. W miarę jak przechodziłem przez otwór zostałem praktycznie zalany przez świeże powietrze, wolne powietrze. Bez drutów. Nie jestem już jeńcem i to jest prawdziwe szczęście. „Bogu dzięki” wyszeptam w ucho Gabriela, gdy stanie obok mnie”.
Obóz w znikającym mieście
– O tunelu po raz pierwszy usłyszałem dziesięć lat temu – mówi Dariusz Czerniawski, który w 2009 roku zaczął urządzać w Bornem Sulinowie izbę muzealną. Wtedy też nawiązał kontakt z francuskimi pasjonatami II wojny światowej. Opowiadali o brawurowej ucieczce z obozu jenieckiego, którą zorganizowali ich rodacy. Na wolność wydostali się wydrążonym pod drutami tunelem. O kilkadziesiąt metrów dłuższym niż legendarny Harry, którym z obozu pod Żaganiem zbiegli alianccy lotnicy. Tamta historia szybko stała się znana – głównie za sprawą hollywoodzkiej superprodukcji z udziałem Steve'go McQueena, Jamesa Garnera i Charlesa Bronsona. Ta pozostała niemal nieznana.
Tymczasem dla Francuzów Borne Sulinowo to miejsce szczególne. 1 czerwca 1940 roku Niemcy urządzili w jego okolicach oflag II D Gross Born. Trafiło do niego kilka tysięcy francuskich oficerów. Zamieszkali w domkach, które wcześniej zajmowali robotnicy zatrudnieni przy budowie poligonu w pobliskim Kłominie. Później przez obóz przewinęli się także Polacy i Sowieci. Sam kompleks już wówczas był spowity aurą tajemnicy, bo wokół rozciągały się tereny należące do wojska. Po wojnie Niemców zastąpiła Armia Czerwona. Borne Sulinowo stało się zamkniętym i tajnym ośrodkiem, w którym aż do upadku ZSRR stacjonował potężny sowiecki garnizon. Jego wojenne dzieje przez lata popadały w zapomnienie.
W latach dziewięćdziesiątych Borne Sulinowo wróciło na mapy. Miasto trafiło pod polską administrację, zaś liczni zapaleńcy ruszyli tropem jego wojskowych sekretów. – A ja przez cały czas zastanawiałem się, gdzie znajdował się ten tunel, o którym mówili Francuzi. Przełomem dla mnie okazały się zdjęcia lotnicze, na które trafiłem w jednym z brytyjskich archiwów – opowiada Czerniawski.
Pieczątka z ziemniaka
Ze wspomnień Bertranda de Cuniaca: „Czy umierająca Francja nie potrzebuje wszystkich swoich synów, żeby opatrzyć swoje rany? Będziemy więc przyglądać się jej ruinie z daleka? Nie ma dla nas innego sposobu jak tylko ucieczka! Ucieczka, to słowo coraz bardziej zaprząta nasze umysły. W końcu jakiś cel w naszym pustym życiu! Dzień i noc towarzyszy nam ono penetrując nasze dusze i ciała, aż ostatecznie zamienia się w decyzję”.
Jest wrzesień 1941 roku. De Cuiniac wraz z kilkunastoma towarzyszami siedzi w baraku numer 35. Zajmują jedną z czterech izb. Trafili tutaj za karę. Niedawno zamierzali uciec, ale Niemcy odkryli ich dwudziestometrowy podkop pod drutami. Teraz mają utrudnione zadanie, bo barak numer 35 od zasieków dzieli dobre kilkadziesiąt metrów pustego placu. A żeby dostać się w miejsce niewidoczne z wieżyczek strażników, trzeba by wykopać tunel długi na ponad sto metrów. Niemcy są niemal pewni: to niewykonalne. Ale grupa de Cuiniaca podejmuje wyzwanie.
W oflagu II D baraki nie stoją na litej ziemi. Podłogę dzieli od niej jakieś 60 centymetrów. Chodzi o to, by drewno nie zasysało wilgoci z gruntu. Prześwit osłonięty jest deskami. Więźniowie dostają się pod barak przez właz w podłodze i zaczynają kopać. Najpierw siedem metrów w głąb, a potem przed siebie. Ziemię i piach upychają pod budynkiem. Kiedy miejsca zaczyna brakować, kopią drugi, krótszy tunel pod kolejny tunel. Teraz noszą urobek właśnie tam.
Wnętrze głównego wykopu wykładają deskami wyrwanymi z prycz i spodniej warstwy podłogi. Drogę oświetlają sobie olejowymi lampkami. Wykonują je sami z wygrzebanych na śmietniku puszek. Knoty skręcają z włókien koca, paliwem jest margaryna z zapasów. Konstruują pompę, która zapewnia dopływ powietrza oraz wózek ułatwiający transport ziemi. Jednocześnie w baraku trwa kompletowanie cywilnych ubrań (część szyją z koców, przerabiają też wojskowe uniformy) i preparowanie fałszywych dokumentów. „Najlepsi rysownicy zostali zaangażowani, by skopiować chińskim tuszem dowody i karty zagranicznych pracowników w Niemczech. Pieczątki z orłem Hitlera zostały zrobione z ziemniaków lub kawałków kauczuku” – wspominał de Cuniac. Ucieczkę przygotowują w tajemnicy przed resztą obozu. W marcu 1942 roku są gotowi.
Dłuższy niż Harry
– Analiza zdjęć lotniczych pomogła w ustaleniu miejsca, gdzie stał barak numer 35. Gdzieś tam zaczynał się tunel – przypomina Czerniawski. Poszukiwania ruszyły w listopadzie. Zaangażowały się w nie Lasy Państwowe i ponad 80 pasjonatów historii z całej Polski. Do Bornego Sulinowa przyjechała też ekipa Adama Sikorskiego realizująca program „Było… nie minęło” emitowany na antenie TVP Historia. Eksploratorzy mieli do dyspozycji dwa georadary użyczone przez jedną z koszalińskich firm. – Dzięki zachowanym relacjom wiedzieliśmy, że tunel się nie zachował. Kiedy Niemcy go odkryli, wrzucili do jego wnętrza granaty. Dzięki specjalistycznemu sprzętowi można było jednak określić, w jakim miejscu ziemia została poruszona – tłumaczy Czerniawski. Udało się to dzięki żmudnym badaniom, które objęły obszar 40 hektarów. Poszukiwania, prowadzone zarówno na terenie tzw. górnego, jak i dolnego obozu, doprowadziły do odkrycia szeregu artefaktów – dawnych guzików, drobnych elementów obozowego wyposażenia. Najważniejszy był jednak tunel.
Czerniawski przyznaje, że rezultaty akcji zaskoczyły nawet samych uczestników. – Z relacji de Cuniaca wynika, że podkop miał 118,5 metra. Tymczasem badania georadarem wykazały, że był on znacznie dłuższy. Mógł liczyć nawet 162 metry. Wygląda więc na to, że trafiliśmy na najdłuższy znany tunel ucieczkowy wykonany przez jeńców w czasie II wojny światowej – podkreśla Czerniawski. Dla porównania, Harry z Żagania liczył 111 metrów. Tylko że dzięki niemu z obozu zdołało zbiec 76 jeńców. W Bornem Sulinowie uciekinierów było mniej, ostatecznie jednak więcej z nich zdołało pozostać na wolności.
Manekiny na apelu
Postanowili uciekać grupami. Uznali, że większa liczba obcych, którzy nagle zaczną pojawiać się na okolicznych dworcach mogłaby wzbudzić podejrzenia miejscowych. Wieczorem 16 marca 1942 roku do tunelu weszło dziewięciu jeńców. Bez przeszkód przeczołgali się przez tunel i uciekli w las. Nazajutrz ich tropem poszło kolejnych ośmiu więźniów. Pozostawało pytanie, w jaki sposób ukryć ich nieobecność podczas obozowego apelu. De Cuniac: „Postanowiliśmy zastąpić ich manekinami. Z papier- mache zrobiliśmy głowy, każdą pokolorowaliśmy, a potem osadziliśmy na krzyżu z drewna. W dzień apelu ubraliśmy manekiny w peleryny i kauczukowe buty. Przytrzymywane przez wspólników wspaniale wywiązały się ze swojego zadania (…). Niemcy niczego się nie domyślili”. Trzeciego wieczoru do tunelu jako pierwszy wchodzi Andre Rabin. Ma jednak pecha. Kiedy opuszcza tunel, wpada na niemiecki patrol. Strażnicy zaczynają strzelać. Rabin pada ranny. Trafia do szpitala w pobliskim Czarnem. Operuje go polski lekarz. Zbieg jednak umiera.
De Cuniac o śmierci kolegi dowie się za kilka tygodni. On sam z obozu uciekł w drugiej grupie. Tak jak pozostali, zdołał dotrzeć do Berlina, skąd w cywilnym ubraniu wyruszył do Francji. Wpada na granicy niemiecko-belgijskiej. Podaje się za francuskiego robotnika wracającego z Gdańska. Podobnie trzej jego koledzy. Nie wiedzą, że od pewnego czasu do Gdańska wstęp mają tylko Niemcy. Zbiegowie zostają poddani brutalnemu przesłuchaniu i odesłani do obozu w Choszcznie na Pomorzu. Ostatecznie do Francji udaje się dotrzeć czterem z siedemnastu uciekinierów. Po latach de Cuniac pisze: „Mimo że polegliśmy blisko naszego celu, zachowaliśmy satysfakcję, że chcieliśmy i przez osiem miesięcy byliśmy górą nad naszymi ciemiężcami. To była szkoła przyjaźni, szkoła powinności. Takie wspomnienia zachowamy z kopania (…) tunelu przez 13 kolegów mających zaledwie kilka kawałków drewna jako narzędzia, ale odwagę i nadzieję szaleńców za przewodnika”.
Czas archeologów
Emisja programu o poszukiwaniach tunelu została zaplanowana na początek grudnia w TVP Historia. Tymczasem Czerniawski przyznaje, że odkrycie tunelu to zaledwie pierwszy krok. – Kolejnym powinny stać się szczegółowe badania archeologiczne, na podstawie których można by potwierdzić długość tunelu. Mam nadzieję, że uda się je zrealizować. Tym bardziej, że historia ucieczki z miejscowego obozu jest na tyle fascynująca, że warto się nad nią pochylić – podsumowuje.
Wspomnienia Bernarda de Cuniac zostały zamieszczone na stronie www.oflags.fr Stamtąd też pochodzą zamieszczone w tekście cytaty.
autor zdjęć: zwiadowcahistorii.pl
komentarze