Ta sowiecka zbrodnia przez historyków nazywana jest „małym Katyniem”. Do dziś nie wiadomo dokładnie, co stało się jej bezpośrednią przyczyną, w jaki sposób i gdzie zginęły ofiary, ani też gdzie zostały pochowane. Dokładnie 74 lata temu rozpoczęła się obława augustowska, na skutek której bez śladu zniknęły setki żołnierzy AK i mieszkańców północno-wschodniej Polski.
Prace ekshumacyjne w Gibach, 1987 (zbiory IPN).
Samochody wypełnione enkawudzistami pojawiły się w Białej Wodzie pod wieczór 27 lipca 1945 roku. Skierowały się ku gospodarstwu Wysockich. Ludwik Wysocki akurat grabił siano na pobliskiej łące, zaś w jego domu odbywała się narada żołnierzy Obwodu Suwalskiego AKO, czyli Armii Krajowej Obywatelskiej. „Ruskie jadą!” – zdążył krzyknąć 15-letni Romek Wysocki, kiedy auta wtaczały się już na podwórko. Zaalarmowani akowscy wysypali się z domu i uciekli. Sowieci zarekwirowali dokumenty i radiostację. Przede wszystkim jednak zatrzymali Ludwika, jego dwie córki: 17-letnią Anielę i o pięć lat starszą Kazimierę oraz narzeczonego tej ostatniej – Aleksandra Glinieckiego. Wszyscy służyli w AK, a po jej rozwiązaniu w AKO. – Ja miałem wówczas siedem lat. Widziałem, jak ich prowadzą przez podwórko. Podbiegłem do taty. „Muszę z wami jechać, żeby was bronić”– krzyknąłem. A tata spokojnie mnie odsunął i powiedział: „Ty zostań i wszystkiego pilnuj” – wspomina ks. Stanisław Wysocki. Ani ojca, ani sióstr nie zobaczył już nigdy więcej.
Obława i białe plamy
Ta historia nadal pełna jest białych plam. Do dziś nie wiadomo na przykład, dlaczego Stalin zdecydował się użyć tak potężnych sił, by w jednym momencie zlikwidować całe niepodległościowe podziemie na północno-wschodnich rubieżach Polski i części sowieckiej już Litwy i Białorusi. Nie jest też jasne, jakie były losy osób zatrzymanych przez Sowietów i nigdy przez nich nie zwolnionych. A raczej, gdzie i kiedy zostały one zamordowane. Bo to, że zginęły, nie budzi już dziś wątpliwości. Na taki finał obławy wskazują nieliczne dokumenty, które w ostatnich latach wypłynęły z rosyjskich archiwów. Nie wiadomo wreszcie, gdzie spoczywają ofiary.
W oczach Sowietów Armia Krajowa była wrogiem, którego należało zetrzeć w proch. Taktyczny sojusz, który zawarli po wkroczeniu na ziemie polskie pomógł im oszacować siłę i liczebność polskiego podziemia, a także poznać jego struktury. Fakt ten miał nieocenione znaczenie dla planowanych aresztowań. A te ruszyły kilka miesięcy później. Pierwsi członkowie AK na Suwalszczyźnie i w regionie Augustowa zostali zatrzymani jesienią 1944 roku. Następna fala represji dotknęła podziemie w styczniu roku kolejnego. AK, która w Okręgu Białostockim z czasem przekształciła się w AKO nadal jednak stanowiła na tamtych terenach znaczącą siłę. Kontrolowała sporą część wsi, mogła też liczyć na przychylność mieszkańców. Dla funkcjonariuszy UB i MO opuszczenie większych miejscowości, a czasem wręcz swoich posterunków wiązało się ze sporym ryzykiem. – Według sowieckich meldunków, na terenie obejmującym Puszczę Augustowską działać miało 8 tysięcy partyzantów dysponujących artylerią i czołgami – tłumaczy Barbara Bojaryn-Kazberuk, historyk z IPN. – Były to szacunki znacząco zawyżone. Zresztą na krótko przed obławą zostały one zweryfikowane przez kontrwywiad wojskowy Smiersz – dodaje. Według badaczy, w miejscowym podziemiu niepodległościowym działać mogło od 2 do 2,5 tys. osób. Ale nawet wobec błędnych wyliczeń sowieckich, skala obławy czyniła ją wydarzeniem bez precedensu.
W lipcu 1945 roku w okolice Augustowa ściągniętych zostało ponad 50 tys. zaprawionych w bojach sowieckich żołnierzy. Wywodzili się oni przede wszystkim z 50 Armii 3 Frontu Białoruskiego. Sowieci wspomagani byli przez około 160 polskich wojskowych z 1 Praskiego Pułku Piechoty, a także miejscowych funkcjonariuszy UB i MO. Dyrektywa dająca początek operacji wyszła z Kwatery Głównej Najwyższego Naczelnego Dowództwa, zwanej Stawką. Do końca nie wiemy, dlaczego Sowieci zdecydowali się na tak drastyczne rozwiązanie. Być może zależało im, by szybko oczyścić z „antykomunistycznych elementów” obszar zwany dziś tzw. przesmykiem suwalskim. Wbijał się on klinem pomiędzy terytoria Białorusi, Litwy i część Prus Wschodnich, czyli terytoria, które miały być włączone do ZSRS. Według innej hipotezy, Sowieci chcieli rozbić podziemie, by zabezpieczyć transporty rabowanych na Zachodzie dóbr. Kolejna mówi, że operacja poprzedzała przejazd pociągu specjalnego, którym na konferencję pokojową do Poczdamu wybierał się Stalin. Taką teorię wysnuł w jednej ze swoich książek rosyjski historyk dr Nikita Pietrow. – Hipoteza ciekawa, ale trudno ją obronić – twierdzi Barbara Bojaryn–Kazberuk. – Do Poczdamu Stalin podróżował co prawda pociągiem, tyle że zupełnie inną trasą – dodaje. Mało tego, kiedy w Niemczech rozpoczynała się konferencja, pacyfikacja jeszcze trwała.
„Wszystkich bandytów zlikwidować...”
Zasadnicza część obławy rozpoczęła się 12 lipca 1945 roku. Sowieci ruszyli ławą przez wsie, pola, łąki i lasy. Mieli rozkaz zatrzymywać każdego, kto miał przy sobie broń lub wydał im się podejrzany. W identyfikowaniu ludzi, którzy mogli należeć do podziemia, bądź mu sprzyjać, pomagali lokalni ubowcy. – Strategie były różne. Czasem Sowieci wyciągali mieszkańców z kolejnych domów, innym razem zwoływali mieszkańców wsi w jedno miejsce i tam dokonywali zatrzymań – wyjaśnia Barbara Bojaryn-Kazberuk. Po drodze doszło do kilku potyczek z partyzantami, w tym największej nad jeziorem Brożane. Ci jednak w takiej konfrontacji nie mieli szans. Zasadnicza część obławy zakończyła się 19 lipca. W sumie Sowieci i współpracujący z nimi Polacy zatrzymali ponad 7 tys. osób. Wszystkie przekazane zostały w ręce funkcjonariuszy kontrwywiadu Smiersz. Trafiły do obozów filtracyjnych, gdzie poddano ich brutalnym przesłuchaniom. Z tej liczby śledczy wydzielili blisko 600 osób – członków i współpracowników polskiego podziemia. Wkrótce ślad po nich zaginął.
Siedzi pośrodku mjr Franciszek Szabunia „Zemsta”, „Lechita”, inspektor Inspektoratu Suwalskiego AKO, 1945 r.
Już kilka tygodni później o los swoich bliskich zaczęli wypytywać mieszkańcy miejscowości Giby. Sprawujący władzę komuniści zignorowali ich prośby. Przez kilkadziesiąt lat o sprawie nie wolno było mówić. Zaczęło się to zmieniać dopiero pod koniec lat 80., kiedy to w Suwałkach powstał Obywatelski Komitet Poszukiwań Mieszkańców Suwalszczyzny. Już po upadku PRL prokuratura w Suwałkach wszczęła śledztwo w sprawie zaginionych. Niedługo potem przejął je IPN. Do dziś przesłuchanych zostało około 700 świadków, od bliskich ofiar pobrano materiał genetyczny. Końca śledztwa jednak nie widać. Głównie za sprawą postawy Rosji, która na kolejne wnioski polskich śledczych odpowiadała, że prócz dokumentów dotyczących zatrzymań polskich obywateli, nie posiada w swoich archiwach innych materiałów, i że sprawa uległa przedawnieniu.
Paradoksalnie jednak w wyjaśnieniu losów ofiar największy udział miał Rosjanin. W 2011 roku prof. Nikita Pietrow ze Stowarzyszenia „Memoriał” opublikował szyfrowaną depeszę, która dwie dekady wcześniej została odnaleziona w archiwum KGB. Jej autorem był gen. Wiktor Abakumow, szef Głównego Zarządu Kontrwywiadu Smiersz, zaś adresatem Ławrientij Beria, komisarz ludowy do spraw wewnętrznych. Możemy tam przeczytać: „Zgodnie z Waszym poleceniem został przeze mnie 20 lipca rano skierowany samolotem do miasta Treuburg (dziś Olecko) pomocnik naczelnika GUKR Smiersz generał-major Gorgonow z grupą funkcjonariuszy kontrwywiadu dla przeprowadzenia likwidacji aresztowanych w lasach augustowskich bandytów (…). Liczba aresztowanych na 21 lipca br. wynosi tylko 592 ludzi (…). Jeśli uznacie za zasadne przeprowadzenie operacji w tym stanie rzeczy, to likwidację bandytów zamierzamy przeprowadzić w następujący sposób: Wszystkich wykrytych bandytów w liczbie 592 ludzi zlikwidować. W tym celu zostanie wydzielony zespół operacyjny i batalion wojsk Zarządu Smiersz 3. Frontu Białoruskiego”.
Depesza ta stanowi potwierdzenie, że osoby zatrzymane podczas obławy zostały zamordowane. Nadal jednak nie wiadomo, gdzie do tego doszło. – Wiele wskazuje na to, że egzekucje przeprowadzono w rejonie miejscowości Kalety, która dziś znajduje się na Białorusi – uważa Barbara Bojaryn-Kazberuk. – Są świadkowie, którzy widzieli tam więźniów, wyprowadzanych następnie w kierunku zachodnim, ku dzisiejszej granicy polsko-białoruskiej. Z kolei przetrzymywani po stronie polskiej, według innych świadków, byli wiezieni na wschód – tłumaczy. Potwierdzenie tej hipotezy wymaga jednak przeprowadzenia badań archeologicznych. A o zgodę na te niełatwo. Na tym jednak nie koniec. – Choć zasadnicza część operacji zakończyła się 19 lipca, zatrzymania prowadzone były jeszcze przez kilka kolejnych dni. Część z osób, które znalazły się wówczas w rękach Sowietów, również zaginęła. Być może zostały one wywiezione i stracone w zupełnie innym miejscu – przyznaje historyk.
Pamięć i trwanie
– Słowa ojca zawsze były dla mnie jak testament – przyznaje ks. Wysocki. Dziś stoi on na czele Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej. – Świadkowie tamtych wydarzeń powoli odchodzą, a my staramy się dbać, aby nie popadły one w zapomnienie – mówi. Do niedawna przypominał o nich właściwie tylko pomnik i symboliczny cmentarz w Gibach. Niedawno z inicjatywy związku monument ku czci ofiar stanął na jednym z rond w Suwałkach. – Naszym marzeniem jest ustawienie podobnych w Augustowie i Sokółce – podkreśla ks. Wysocki. Ofiary sowieckiej zbrodni, która z czasem doczekała się miana „małego Katynia” zostały uczczone wzmianką na Grobie Nieznanego Żołnierza, zaś trzy lata temu Sejm przyjął ustawę ustanawiającą 12 lipca Dniem Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej.
Tymczasem ks. Wysocki wystąpił do Archiwum FSB na moskiewskiej Łubiance z prośbą o dokumenty dotyczące bliskich. – Otrzymałem odpowiedź, która potwierdzała, że zostali aresztowani 27 lipca 1945 roku, ale żadnych innych dokumentów na ich temat archiwum nie posiada. W sumie podobnych odpowiedzi mamy w związku trzydzieści – podkreśla ks. Wysocki. – Biorąc pod uwagę obecną sytuację geopolityczną, trudno być optymistą i oczekiwać, że poznamy miejsce spoczynku naszych bliskich. Choć jako księdzu wypada mi jeszcze wierzyć, że otrzymamy pomoc z góry... Ale nawet, jeśli sprawy tej nie uda doprowadzić się do końca, trzeba pisać książki, artykuły, stawiać pomniki, nazywać ich imieniem ulice. Niech pamięć trwa...
autor zdjęć: IPN
komentarze