Opowieści o tym, jak tworzono polski kontyngent w Iraku w 2003 roku, brzmią dziś jak bajka, ale z gatunku tych strasznych. Nie mieliśmy śmigłowców szturmowych, opancerzonych samochodów ani dobrze wyszkolonych plutonów bojowych. Wprawdzie polscy żołnierze wybierali się na misję stabilizacyjną, ale to, co zastali na miejscu, wcale nią nie było.
20 marca 2003 wojska USA i siły sojuszników zaatakowały Irak. Po zdobyciu Bagdadu i rozbiciu armii Saddama Husajna rozpoczęło się tworzenie nowego ładu. Kraj został podzielony na cztery sektory stabilizacyjne. Kontrolę nad centralno-południowym powierzono wielonarodowej dywizji pod polskim dowództwem. W tym samym czasie, na bazie 12 Dywizji Zmechanizowanej, został utworzony w kraju dwuipółtysięczny kontyngent wojskowy.
W pierwszej połowie czerwca 2003 roku do Iraku dotarła tzw. grupa inicjatywna, miesiąc później grupa przygotowawcza, a w sierpniu w rejonie odpowiedzialności zameldowały się główne siły I zmiany polskiego kontyngentu wojskowego. 3 września 2003 Polacy wspomagani przez żołnierzy ponad 20 państw przejęli odpowiedzialność za ochronę pięciu irackich prowincji: Babil, Wasit, An-Nadżaf, Al-Kadisijja oraz Karbala.
Nikt wówczas nie informował polskich żołnierzy, że od czterech miesięcy powstaje i szybko rośnie w siłę tzw. armia Mahdiego, radykalna formacja paramilitarna założona przez szyickiego duchownego Muktadę as-Sadra. Pół roku później właśnie z bojownikami tej organizacji przyjdzie Polakom stoczyć najcięższą walkę.
Pokojowa stabilizacja
Mimo trudnej sytuacji w Iraku koalicja międzynarodowa uznała, że misja będzie miała charakter stabilizacyjny. Żołnierze wielonarodowej dywizji pod polskim dowództwem mieli nadzorować proces przywracania porządku i bezpieczeństwa. Realizowano zadania odbudowy infrastruktury, ochraniano ważne cywilne i wojskowe instytucje i obiekty. Żołnierzom polecono, aby akcje zbrojne podejmowali tylko w samoobronie. Jechali tam przecież stabilizować i pomagać, a nie walczyć. Siły sprzymierzone miały wykryć w Iraku broń masowego rażenia, której jak okazało się wiele lat później, wcale tam nie było...
Kontyngent powstawał dosyć szybko. Najważniejsze decyzje zapadły w marcu, a już latem żołnierze wylecieli do Iraku. Polecieli ze sprzętem, który budził zdziwienie. Podstawowym środkiem transportu były zwykłe ciężarówki i samochody osobowo-terenowe Honker skonstruowane na bazie… rolniczych tarpanów. Jedynymi wozami opancerzonymi były BRDM-y. W rejon misji nie wysłano śmigłowców szturmowych, które mogłyby dać wsparcie podczas ewentualnych walk. Mało mieliśmy nie tylko sprzętu noktowizyjnego, ale nawet obrotnic do karabinów maszynowych PK montowanych na pojazdach. Siłę kontyngentu tworzyli ludzie w drużynach i plutonach bojowych. Ich wyszkolenie pozostawiało wiele do życzenia. Na misję zgłaszali się chętni: magazynier z jednostki, remontowiec czy chemik zostawał nagle zwiadowcą lub strzelcem w plutonie bojowym. Działania w walce, skutecznego ognia, zasad zachowania pod ostrzałem wielu uczyło się tuż przed wyjazdem. Organizowanie składu PKW przypominało trochę pospolite ruszenie... Tym bardziej, że Polska nie miała wówczas armii zawodowej. Na misje nie były delegowane zwarte, zgrane, dobrze wyszkolone pododdziały, lecz w dużej mierze żołnierze zasadniczej służby wojskowej, którzy chwilę wcześniej zostali kontraktowymi. Motywacją dla niektórych była chęć zarobku, wielu z nich służbę w PKW traktowało też jako przygodę, okazję do zwiedzenia świata i Bliskiego Wschodu.
Zderzenie z rzeczywistością
Szybko okazało się, że na widok jadących polskich żołnierzy nie wszyscy Irakijczycy machają radośnie rękoma, a misję trudno nazwać pokojową i stabilizacyjną. W całym kraju zaczęły powstawać bojówki terrorystyczne. Coraz częściej dochodziło do ataków na konwoje i zamachów z użyciem improwizowanych urządzeń wybuchowych.
6 listopada 2003 roku w ostrzale polskiego konwoju został ciężko ranny mjr Hieronim Kupczyk. Przewieziony do szpitala, mimo długiej reanimacji, zmarł. Oficer był pierwszym polskim żołnierzem, który poległ w Iraku.
Niedługo potem, w święta Bożego Narodzenia, 26 grudnia o 22.30 znów doszło do ataku na polski patrol. Ranni zostali st. kpr. ndt. Włodzimierz Wysocki i st. szer. ndt. Łukasz Wojciechowski. – Jechaliśmy w kolumnie z miejscowości Al Mashru. Na początku jechał „opancerzony” Honker później nasz nieopancerzony wóz, a następnie „opancerzony” Star. Kolumnę zamykał BRDM. W pewnej chwili usłyszeliśmy huk, pojawił się błysk odpalonej miny pułapki. Samochód uderzył w drzewo. Następnie ze strony wzgórz poszły trzy pociski RPG. Prawdopodobnie oberwaliśmy dodatkowo jednym z nich, tylko nie wiem, czy my byliśmy wówczas jeszcze wewnątrz wozu czy już nie. Później zaczęli strzelać do nas z broni maszynowej – wspominali 8 stycznia 2004 roku żołnierze, którzy przebywali już wówczas w 4 Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką we Wrocławiu. Dlaczego słowo opancerzony należy wziąć w cudzysłów? – Opancerzonych pojazdów z kraju nie przywieźliśmy. Wzmacnialiśmy je sami, tam na miejscu. Zbieraliśmy blachy w różnych miejscach i przyspawaliśmy je do samochodów. Dopiero w tak przygotowanych pojazdach czuliśmy się bezpieczniej – opowiadali leżąc na szpitalnych łóżkach.
Tuning wojskowego sprzętu na misji był czymś powszechnym. Nikt tego nie zakazywał, bo wzmacnianie wozów po prostu ratowało życie. Żołnierze wyszukiwali np. opancerzone wieżyczki z różnych rozbitych aut i mocowali na honkery. Dzięki temu, strzelec PK podczas walki mógł prowadzić ogień w różnych kierunkach i czuć się bezpiecznie. Dopancerzano także samochody ciężarowe. Przy ich burtach montowano drewniane skrzynie wypełnione piaskiem lub mocowano dodatkowe blachy. Blachami opancerzano także kabiny. Gdy nie było na to czasu, na burty pojazdu wieszano kamizelki kuloodporne…
Druga zmiana
Wiadomości o tym, że misja w Iraku staje się coraz mniej stabilizacyjna docierały do kraju, gdzie do wyjazdu przygotowywała się druga zmiana PKW. Zasada jej tworzenia była taka, jak pierwszej zmiany. Jechał ten, kto wyraził gotowość. – Moi podwładni mają świadomość, że jadą w takie miejsce, gdzie będą do nich strzelać. Wiedzą, że może dojść do sytuacji, gdy trzeba będzie użyć broni w stosunku do innych ludzi. Widzę, że do przygotowań podchodzą z wielkim zaangażowaniem. Dostrzegam, że bardziej niż kiedyś, starają się działać zespołowo, że dopingują się wzajemnie. Mało tego, sami proszą, aby powtórzyć i przećwiczyć ten czy inny element działania – mówił wówczas ppłk. Piotr Patalong, dowódca 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej.
Więcej obaw miał wtedy mjr Tomasz Domański, dowodzący 2 Grupą Bojową, która w połowie lutego 2004 roku w składzie II zmiany PKW znalazła się w Iraku. – Podczas takiej misji odpowiedzialność za życie ludzi bardzo ciąży. Niczego tak nie pragnąłem, jak tego, aby wszystkich swoich chłopaków przywieźć żywych do domu. Brałem pod uwagę, że mogą wydarzyć się różne incydenty. Liczyłem się z tym, że może dojść do ostrzałów moździerzowych, wybuchów ładunków IED, zasadzek na patrole i ogniowych potyczek. Nigdy jednak, nawet w najczarniejszych myślach nie przypuszczałem, że mojej 2 Grupie Bojowej przyjdzie toczyć wielodniowe zacięte walki w mieście, że będę dowodził w warunkach regularnej wojny – podsumował udział w misji po powrocie do kraju.
Mjr Domański znalazł się ze swoimi ludźmi w Iraku w styczniu 2004 roku. Dowodził Grupą, którą bardzo długo kompletowano. Jeszcze miesiąc przed wylotem dołączano do tego zespołu ostatnich żołnierzy. Odliczając świąteczno-noworoczną przerwę, nie było wiele czasu na zgrywanie pododdziału w kraju. Między innymi dlatego Grupa formowana przez 17 Brygadę Zmechanizowaną była ewenementem. Składała się z żołnierzy reprezentujących aż 69 różnych jednostek wojskowych ze wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Był to miks przeróżnych specjalizacji wojskowych. – Przed wyjazdem na II zmianę PKW do Iraku byłem żołnierzem nadterminowym i służyłem jako dowódca radiostacji w 21 Dywizjonie Rakietowym w Pucku – mówi mł. chor. Paweł Erdmann. – Na ćwiczeniach przygotowujących do wyjazdu spotkałem ludzi przeróżnych specjalizacji, od kucharzy aż po żołnierzy batalionu reprezentacyjnego... – wspomina podoficer. Skąd taka różnorodność? – W czasie pierwszej zmiany PKW Irak okazało się, że ta misja niewiele ma wspólnego z działaniami stabilizacyjnymi... Był problem ze znalezieniem obsady etatowej, więc brali wszystkich – przyznaje podoficer.
St. szer. ndt. Arkadiusz Polewski przed wyjazdem służył w jednostce artylerii w Bolesławcu. Był celowniczym 152 mm samobieżnej armatohaubicy Dana. Na misję jechał jako celowniczy w załodze BRDM. W ciągu krótkiego czasu musiał nauczyć się obsługiwać zupełnie inny rodzaj uzbrojenia, prowadzić celny ogień dysponując znacznie mniejszym kalibrem. Podstawy zdążył opanować w kraju, praktykę przyszło mu zdobywać podczas potyczek ogniowych na ulicach Karbali.
– Po pierwszym ataku na nasz posterunek niespokojnie było już przez cały marzec. Każdego dnia dochodziło do starć. Pamiętam, jak ostrzelano nas na ulicy jednej z dzielnic Karbali. Moje działko kalibru 12,7 mm bardzo się przydało. Jednak, gdy rebelianci zaczęli używać granatników musieliśmy się szybko wycofać – wspomina wydarzenia sprzed 15 lat.
Celowniczy BRDM-a podczas tych ulicznych starć nie wiedział jeszcze, że to zaprawa przed najważniejszym sprawdzianem w życiu, jaki go czekał za kilkanaście dni w okolicach miejscowego ratusza. Dziś st. kpr. Arkadiusz Polewski, po kontuzjach, jakie odniósł na misji, pełni służbę w 23 Śląskim Pułku Artylerii na stanowisku „zdolny z ograniczeniami”.
Po przylocie do Iraku bardzo krótko żołnierze 2 Grupy Bojowej stacjonowali w Babilonie. W lutym, pozostawiając jedną kompanię dla ochrony Camp Alfa, główne siły grupy (jedna kompania bojowa i komponenty wsparcia, około 220 ludzi) przeniesione zostały do Camp Lima (10 kilometrów od Karbali). Wielu żołnierzy nie wiedziało, że do miasta, w którym zmarł wnuk Mahometa, Husajn ibn Ali, zmierzało w tym czasie ponad milion jego wyznawców.
Karbala
W 2004 roku Aszura, najważniejsze święto szyitów, przypadało na drugi dzień marca. Do Karbali – świętego miasta muzułmanów – tłumy wiernych maszerowały już od wielu dni. Podwładni Domańskiego, żeby zapewnić porządek oraz nie dopuścić do przemytu broni na drogach, ustawili w trzech newralgicznych miejscach tzw. kojoty, czyli posterunki kontrolne (check pointy). W tym samym czasie w mieście coraz śmielej działali bojówkarze z Armii Mahdiego. Coraz częściej podczas patroli nasi żołnierze dostrzegali ludzi z bronią. Wywiad donosił o formowaniu się coraz to nowych bojówek al-Sadra. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca. Wojska koalicji zostały postawione w stan pełnej gotowości. Jak wspomina mjr Domański na patrole ochraniające bazę zaczęli wyjeżdżać nawet kanceliści, kucharze i magazynierzy!
29 lutego 2004 roku podczas jednego z patroli rozpędzony autobus nie zatrzymał się do kontroli, staranował kilka samochodów i wjechał w betonowe zapory. Na szczęście pojazd był pusty i nie eksplodował. Wywiązała się jednak strzelanina. W wyniku ataku rannych zostało kilku cywili i irackich policjantów oraz jeden polski żołnierz sierż. Janusz Raczy. Podoficer, w którego uderzył autobus, miał roztrzaskaną miednicę, dwa otwarte złamania nogi, połamane łopatki i pozrywane nerwy. Natychmiast został przetransportowany do bazy, a następnie śmigłowcem do amerykańskiego szpitala w Bagdadzie. Jego życie udało się uratować.
Po tych wydarzeniach dowództwo uznało, że służba na posterunkach jest zbyt niebezpieczna. Zagrożenie było w całym rejonie. Dochodziło do wielu ostrzałów patroli, „kojoty” postanowiono więc zlikwidować.
– W nocy otrzymałem polecenie, aby w składzie patrolu zebrać z posterunków drogowych wszystkich naszych żołnierzy. Robiliśmy to w popłochu. W „kojotach” zostawiliśmy połowę rzeczy i sprzętu. Najważniejsi byli ludzie. Gdy wracaliśmy przez miasto do bazy, na ulicach było już widać dużo ludzi z bronią. Chodzili zupełnie się nie kryjąc – wspomina kapitan (dziś pułkownik) Grzegorz Kaliciak, dowódca kompanii rozpoznawczej Fox 2 Grupy Bojowej. Wówczas tylko godziny dzieliły go od chwili, gdy otrzyma rozkaz wyjazdu do City Hall, miejscowego ratusza, gdzie stoczy bitwę, która przejdzie do historii Wojska Polskiego.
Jutro ciąg dalszy historii bitwy w Karbali.
autor zdjęć: arch. prywatne płk. Grzegorza Kaliciaka, mł. chor. Paweł Erdmann
komentarze