Na mocy uprawnień nadanych mi przez Konstytucję i prawo Stanów Zjednoczonych ogłaszam 11 października 2018 roku Dniem Pamięci Generała Pułaskiego – postanowił prezydent Donald Trump. Polskiego generała nazwał „ojcem amerykańskiej kawalerii”, podkreślając jego doświadczenie bitewne i zdolności taktyczne. O dowódcy, któremu Amerykanie nadali przydomek „Piorun Wojny”, pisze Piotr Korczyński.
Amerykanie mówili o Kazimierzu Pułaskim, że traktował niebezpieczne stanowiska jak największe zaszczyty. Ten nieustraszony kawalerzysta, dziedzic husarskiej tradycji nie tylko oddawał idei wolności duszę i serce, ale i własne fundusze. To budziło największe zdumienie w jego nowej ojczyźnie.
Czasami nieszczęśliwa miłość determinuje całe życie człowieka. Czyni z niego koszmar, doprowadza do samobójstwa lub… daje sławę i laury bohaterstwa, choć często bohater pozostaje samotny do końca życia. Dziwnym zrządzeniem losu ten drugi scenariusz był udziałem dwóch generałów, którzy przeszli do historii jako bohaterowie Rzeczypospolitej Polskiej i Republiki Amerykańskiej jednocześnie – Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego. Kościuszko bezskutecznie zabiegał o rękę Ludwiki, córki hetmana polnego litewskiego Józefa Sylwestra Sosnowskiego. Bez majątku i stanowiska nie miał co marzyć o wybrance serca, więc wyjechał szukać szczęścia w Ameryce.
Pozornie większe szanse miał pochodzący z majętniejszej rodziny Kazimierz Pułaski. Ten przystojny i wykształcony młodzian w 1759 r. na weselu siostry poznał starościankę nowomiejską Franciszkę Krasińską. Oboje przypadli sobie do gustu, ale los bywa złośliwy i nieprzewidywalny. Piękną Franciszką niespodziewanie zainteresował się syn króla Augusta III Sasa, książę Kurlandii – królewicz Karol. Oszołomiona takim awansem rodzina Krasińskich bez wahania oddała mu rękę córki. Trzeba przyznać, że Kazimierz nie miał szczęścia do koronowanych głów już od wczesnej młodości. By być bliżej ukochanej, wstąpił na służbę do księcia Karola.
Konfederacki zagończyk
Niestety, poza piękną żoną książę Karol nie miał wtedy zbyt wielu powodów do radości. W tym bowiem czasie caryca Katarzyna zamierzała przejąć panowanie w Kurlandii i oddać jej tron swemu faworytowi hr. Ernestowi Bironowi. Pułaski na dworze w Mitawie był świadkiem coraz większego panoszenia się Rosjan w Rzeczypospolitej. Początkowo August III Sas próbował się opierać naciskom carycy, ale w końcu spasował i oddał jej Kurlandię bez jednego wystrzału. Książę Karol wraz z Franciszką musieli opuścić Mitawę. Ta hańba wywołała wstrząs u Kazimierza tym większy, że wzorem dlań był jego ojciec Józef – nieprzejednany przeciwnik Rosjan. To on na groźby Repnina, że przy pomocy wojska zmusi Polaków do posłuszeństwa, miał odpowiedzieć: „Niech stanie 100 tysięcy [wojska – PK], naród wolny krew przeleje!”1. Kiedy 4 marca 1768 r., w dzień św. Kazimierza, patrona rycerstwa polskiego, w miasteczku Bar szlachta zawiązała antymoskiewską konfederację, Józef wraz z trzema synami: Franciszkiem, Kazimierzem i Antonim stanęli w jej pierwszych szeregach.
Jako konfederat Kazimierz Pułaski zdobył wielką sławę wojenną. Śledząc zarówno jego wojnę podjazdową, jak i udane obrony w okrążeniu, zwłaszcza osławioną obronę Częstochowy, można odnieść wrażenie, że to na nim Henryk Sienkiewicz się wzorował, tworząc postać płk. Andrzeja Kmicica w Potopie. Wiele ich łączyło – jak Kmicic Szwedom, tak Pułaski Rosjanom szarpał podjazdami szeregi, a i niejedną armatę zagwoździł. Kiedy płk Iwan Drewicz wysłał do Pułaskiego parlamentariuszy z propozycją poddania twierdzy jasnogórskiej, ten im odpowiedział: „Powiedźcie Drewiczowi, że jeśli chce się ocalić, niech każe złożyć broń pod murami fortecy”2. Był też Pułaski uparty i nieustępliwy, nawet jeśli musiał się cofać. Sam wódz naczelny armii rosyjskiej, gen. Aleksander Suworow miał stwierdzić, że wymykanie się Pułaskiego z jego sideł to „arcydzieło”.
Parada Pułaskiego w Nowym Jorku, 10 lipca 1937 r. Widoczny sztandar Polskiej Centrali Robotniczej w Ameryce i flaga amerykańska. Fot. Polona.pl
Rosyjscy generałowie, nie mogąc pokonać w polu polskiego zagończyka, postanowili wyeliminować go w inny sposób. Do dziś historycy spierają się, czy Pułaski naprawdę chciał porwać i targnąć się na życie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, czy była to misterna intryga agentów rosyjskich. Pułaskiego jako „królobójcy” zmuszeni byli się wyrzec wszyscy jego dotychczasowi towarzysze broni – konfederaci, żołnierze, francuscy doradcy w szeregach konfederacji! Jak trędowaty nagle został sam – bez pieniędzy i przyszłości. A jednak nie załamał się. W przebraniu kupca wyjechał za granicę, do Drezna. Tropiony przez rosyjskich agentów przeniósł się do Paryża, gdzie w czerwcu 1773 r. dotarła do niego wieść, że sąd królewski uznał go winnym i wydał na niego wyrok śmierci. Niestrudzony banita uciekł wtedy do Turcji. Na ziemi nieprzejednanego wroga carów zaplanował, aby sformować z Polaków legion, ale Turcy w wojnie z Rosją ponosili klęskę za klęską i w 1774 r. podpisali upokarzający pokój. Pułaski znowu stanął pod ścianą. Nie spasował jednak i nielegalnie przedostał się do Francji. Tutaj miał szczęście spotkać osobę, dla której jego „królobójstwo” nie było zbrodnią, wręcz przeciwnie – atutem „prawdziwego republikanina”. Człowiekiem tym był amerykański dyplomata Benjamin Franklin, do którego doszła wieść o sławie wojennej Pułaskiego. Nie omieszkał przekonać go do wyjazdu za ocean. Nie było to trudne, gdyż Pułaski wiedział, że w Europie nic dobrego już go nie czeka.
„Piorun” zza oceanu
Franklin w liście do swego szefa Jerzego Waszyngtona tak rekomendował polskiego oficera: „Hrabia Pułaski z Polski, oficer znany w całej Europie z odwagi i walki o wolność swojego kraju z przeważającymi siłami Rosji, Austrii i Prus, może być bardzo użyteczny w naszej służbie”3. Pułaski szybko udowodnił, że Franklin nie przesadzał w liście. „Hrabia” wylądował w Marblehead pod Bostonem 23 lipca 1777 r. i wydawało się, że wraz z przybyciem na „nowy kontynent” jego zła passa minęła. Już po miesiącu od zejścia na ląd wyposażony w pełnomocnictwa od Waszyngtona i La Fayette’a pisał do Kongresu: „pragnę otrzymać jedną kompanię ochotników z rangą, która by mnie upoważniała do dowodzenia całą dywizją, gdy na to zasłużę […]. Chciałbym uzyskać stanowisko, na którym byłbym zależnym jedynie od Głównego Dowództwa Armii”4. Z tych słów przebija pewność siebie i poczucie własnej wartości. W ślad za nimi idą równie szybko czyny. We wrześniu pod Brandywine na czele 30 jeźdźców śmiałym kontratakiem uratował wycofującą się armię Jerzego Waszyngtona przed niechybnym pogromem z rąk nacierających Brytyjczyków. Cztery dni po bitwie, 21 września, amerykański Kongres Kontynentalny mianował Pułaskiego generałem brygady i dowódcą amerykańskiej kawalerii.
W kolejnych potyczkach i bitwach Pułaski zyskał miano „Pioruna Wojny”. Ale jednocześnie rozpoczął drugą batalię, nie mniej emocjonującą od tej na froncie, a często o wiele trudniejszą. Kawaleria Stanów Zjednoczonych z czasów wojny o niepodległość nie była taką formacją, jaką można sobie wyobrażać, patrząc na „niebieskie kurtki” z lat wojny secesyjnej i późniejszych wojen z Indianami. Teoretycznie Pułaski obejmował dowództwo nad czterema pułkami jazdy, w praktyce oddziały te były rozproszone po całej armii i wykorzystywane do doraźnych, pomocniczych celów. Nie mówiąc już o ich słabym wyszkoleniu, marnych wierzchowcach i brakach w wyposażeniu.
Ojciec kawalerii
Gen. Pułaski opracował dla Waszyngtona plan reorganizacji kawalerii, ale nie był to dobry czas dla reformatora. Ciężka zima, choroby i głód trapiły armię amerykańską. Memoriał Pułaskiego utknął w którymś z departamentów. Co gorsza, jego podkomendni zaczęli sarkać na dowódcę, bo nie chciał im dać spokoju na leżach zimowych. Często nie rozumieli lub udawali, że nie rozumieją angielszczyzny obcokrajowca. Przyszły ojciec amerykańskiej kawalerii był rozgoryczony niechęcią okazywaną mu coraz wyraźniej przez jego własnych oficerów. Nie poddawał się jednak i tym przeciwnościom. Wystąpił wreszcie z projektem powołania niezależnej jednostki kawalerii – pod własnym sztandarem, ufundowanym sumptem dowódcy. Kongres przychylił się do propozycji 28 marca 1778 r. – taką genezę miał Legion Pułaskiego.
Po półrocznej akcji werbunkowej Legion liczył 330 ludzi, ale i tutaj szybko dopadły Pułaskiego kłopoty. W Kongresie nie wszystkim było w smak, że eksponowane stanowiska w armii zajmują obcokrajowcy. Politycy ci za chłopca do bicia obrali sobie najsłynniejszego wśród obcych oficerów – Pułaskiego. Pod ich dyktando Kongres nie chciał zatwierdzić wydatków Legionu, oskarżając generała o malwersacje finansowe. Przybyły do Filadelfii oficer płatniczy formacji Józef Baldeski bronił dowódcy i podkreślał w raporcie: „Hrabia Pułaski wydał na Legion co najmniej 50 tys. dolarów własnych pieniędzy, które nie są wliczone do tych rachunków”5. Zapewniał, że jeśli nawet okaże się, iż wystąpiły jakieś nieprawidłowości, generał gotów jest spłacić je z własnej kasy.
Wzorem dawnych hetmanów polskich – Jana Zamoyskiego, Jana Chodkiewicza czy Stanisława Żółkiewskiego – Pułaski opłacał swe wojsko z własnej kasy, byleby tylko mogło walczyć w polu. Szokował tym znajomych oficerów, ale Kongresowi to i tak nie wystarczało. Po nie do końca udanym chrzcie bojowym Legionu pod Egg Harbor 15 października 1778 r. (jeden z oficerów Legionu uciekł do Brytyjczyków i zdradził im pozycje „buntowników”) kongresmeni skrytykowali Pułaskiego i postulowali znieść niezależność jego oddziału. Dla generała tego było już za wiele, chwycił więc za pióro i pisał bez ogródek: „Z pewnością nie mieliście człowieka bardziej wam oddanego, a może i najzdolniejszego, w waszej służbie, wszystkie narzekania na cudzoziemców winny by ustać, bo inaczej ci cudzoziemcy porzucą waszą republikę”6.
Kongres w odpowiedzi chciał wysłać Legion do walki z Indianami nad rzekę Delaware. Pułaski nie zgodził się, aby walczyć z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Pod koniec listopada napisał list do Waszyngtona, że pragnie podjąć akcję partyzancką na południu. W grudniu prosił o to samo Kongres, deklarując, że podporządkuje się dowództwu innego generała. Wreszcie uparty Polak dopiął swego. Na początku 1779 r. wyruszył ze swą konnicą do Południowej Karoliny. Ciągłe kłopoty z pieniędzmi, brak zaopatrzenia i rekrutacji do Legionu nie mijały, ale dla Pułaskiego najważniejsze było to, że może walczyć. Brytyjczycy, oblegając Charleston, żądali kapitulacji. Pułaski się temu sprzeciwiał, szarpiąc oddziały nieprzyjaciela podjazdami. Niestety w ciągłych walkach tracił też ludzi – w czerwcu zostało mu pod komendą już tylko 180 żołnierzy. Nie próżnowali także wrogowie generała w Filadelfii. Wytoczono mu proces sądowy. Pułaski replikował, że przybył, by walczyć o wolność, by móc po wojnie zostać w wolnym kraju jako jego wolny obywatel. Na zarzuty o sprzeniewierzenie pieniędzy publicznych odpowiedział, że jego własna gaża generalska od kilku miesięcy nie jest wypłacana. „Nikt nie policzył jego własnych pieniędzy włożonych w organizację Legionu. Ponieważ nie uchylił czoła przed mocarzami Europy i tutaj tego nie uczyni”7 – pisał Józef Baldeski do Kongresu.
W angielsko-francuskiej ofensywie jesienią 1779 r. gen. Pułaski ze swym Legionem był w przedniej straży armii gen. Beniamina Lincolna maszerującej na Savannah. Tutaj pod morderczym ogniem brytyjskich dział gen. Kazimierz Pułaski ruszył do ostatniej szarży. Uratował amerykańsko-francuskie wojska od zupełnej rozsypki. Ojciec amerykańskiej kawalerii, raniony kartaczem, skonał 11 października 1779 r. na pokładzie brygu „Wasp”. Generał zmarł na morzu – jakby opatrzność chciała podkreślić, że jego czynów właściwie nie doceniono ani w pierwszej, ani w drugiej ojczyźnie. Na to trzeba było czasu, choć pierwszy gest uznania dla gen. Kazimierza Pułaskiego wykonał prezydent Waszyngton bardzo szybko. Kiedy dotarła do niego wieść o bohaterskiej śmierci generała, w swym obozie wojskowym wyznaczył wartom hasło „Pułaski”, a odzew „Polska”.
Tekst ukazał się także w kwartalniku „Polska Zbrojna. Historia”.
Przypisy:
1 W. Konopczyński, Kazimierz Pułaski. Życiorys, Kraków 1931, s. 419.
2 Tamże.
3 W. Michałowski, Teki Sarmatów, Warszawa 2009, s. 30.
4 J. Drohojowski, Polacy w Ameryce, Warszawa 1976, s. 23.
5 Tamże, s. 25.
6 Tamże, s. 26.
7 Tamże, s. 27.
autor zdjęć: Wikimedia Commons, Polona.pl
komentarze