Garść polskich żołnierzy broniła się przeciwko czterdziestokrotnie liczniejszemu przeciwnikowi. Przeciwko czołgom, samolotom, artylerii i piechocie wroga mieli tylko betonowy bunkier i lekką broń. Dziś mija 78. rocznica zakończenia bitwy pod Wizną, nazywanej polskimi Termopilami.
Bitwa pod Termopilami bez wątpienia należy do najsłynniejszych potyczek starożytności. W tym wąskim, strategicznie usytuowanym przesmyku doszło w 480 r. p.n.e. do spotkania dwóch nierównych sobie sił. Z jednej strony stała ogromna armia perskiego króla królów Kserksesa I, z drugiej zaś – niewielki oddział spartańskich obrońców. Siły potykających się przeciwników trudne są dziś do precyzyjnego ustalenia. Jeśli chodzi o stronę perską, podaje się liczbę około 300 tys. żołnierzy (choć antyczni kronikarze pisali nawet o milionach). Po stronie greckiej natomiast liczbę obrońców ogranicza się do zaledwie 300 osób.
Obrońcy, którzy stanęli do walki pod Termopilami, dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że nie mają szans na zwycięstwo. Nie poddali się jednak przeważającej sile przeciwnika, walczyli do końca, nie zważając na to, że ten koniec oznacza także kres ich życia. Grekami dowodził Leonidas, król Sparty, który wraz ze wszystkimi swymi żołnierzami poniósł śmierć na polu bitwy. Desperacka obrona Spartan, próbujących powstrzymać hordy perskich najeźdźców przed wtargnięciem do ich kraju, przeszła do legendy. Stała się symbolem heroicznej walki, oddania i poświęcenia własnego życia w imię obrony ojczyzny. W dziejach oręża polskiego jest kilka bitew, które z powodu znacznej dysproporcji sił bywają określane mianem polskich Termopil.
Obrona zza płotów
Jedną z nich jest bitwa pod Hodowem, niedaleko Złoczowa (na terenie dzisiejszej Ukrainy). Doszło do niej w połowie czerwca 1694 roku, gdy tatarski zagon w poszukiwaniu łupów wdarł się głęboko w granice Rzeczypospolitej, siejąc śmierć i zniszczenie. Przeciwko niemu wyruszyły dwa oddziały jazdy polskiej, dowodzone przez pułkowników Konstantego Zahorowskiego i Mikołaja Tyszkowskiego, liczące ogółem około 400-600 jeźdźców. Pod Hodowem oddział Zahorowskiego i Tyszkowskiego natknął się na przednią straż tatarską. Krótka potyczka zakończyła się sukcesem polskiej jazdy: pojmano kilku jeńców, a Tatarzy się wycofali. Niestety, w ferworze walki w ręce wroga wpadł Tyszkowski i został uwieziony.
Obraz Bitwa pod Hodowem - Mirosław Szeiba
Tymczasem nadciągnęły główne siły zagonu tatarskiego. Polacy ukryli się w Hodowie, błyskawicznie przygotowując improwizowaną obronę. Z płotów, drągów, ław i stołów wzniesiono niewielkie barykady, zza których można było prowadzić ostrzał. Do obrony wykorzystywano również okoliczne jary i wykroty, obrońcy chowali się także za własnymi końmi. Walka trwała ponoć aż sześć godzin. Tatarzy mimo znacznej przewagi liczebnej (miało być ich ponad 4 tys., choć podawane są także liczby wielokrotnie wyższe, sięgające nawet 70 tys.!), nie zdołali jednak pokonać broniących się Polaków. Ci, wezwani do poddania się, mieli krzyknąć: „Myśmy po śmierć w te wąwozy przyszli!”.
Wytrwała obrona przyniosła rezultaty. Obawiając się nadejścia polskich posiłków, Tatarzy wraz z zapadającym zmrokiem wycofali się spod Hodowa, zostawiając na polu do 2 tys. poległych. Polskie straty były wielokrotnie mniejsze, mówi się o około 100 zabitych. Współczesny wydarzeniom Franciszek Pułaski jednak pisał: „blisko 4000 Tatarów na placu legło, od tak małej garści ludzi naszych. Naszych 13 zabito, ale nie było żadnego, żeby nie miał kilku postrzałów”. Rok później na miejscu bitwy król Jan III Sobieski polecił wznieść pomnik upamiętniający bój pod Hodowem.
Kosami na sztorc przeciwko armatom
Inną batalią, która pretenduje do miana polskich Termopil, jest bitwa pod Węgrowem. Doszło do niej 3 lutego 1863 roku, dziesięć dni po rozpoczęciu powstania styczniowego. Na wieść o powstaniu mniejsze oddziały carskie otrzymały rozkaz przemieszczenia się do większych garnizonów. Z tego też powodu Węgrów opuścili stacjonujący tu Kozacy. Wkrótce potem miasto zostało obsadzone przez oddział powstańczy Władysława Jabłonowskiego „Genueńczyka”, do którego następnie dołączyły kolejne oddziały. Z okolic zaczęli ściągać także miejscowi ochotnicy. W sumie w Węgrowie na początku lutego zgromadziło się blisko 3,5 tys. słabo uzbrojonych powstańców, pozostających pod dowództwem Jana Matlińskiego.
Bitwa pod Węgrowem 1863
Większość zebranych w miasteczku powstańców dysponowała jedynie kosami ustawionymi na sztorc, tylko nieliczni mieli jakąkolwiek broń palną, głównie myśliwską. Przeciwko powstańcom ruszyły natomiast duże oddziały rosyjskie. Plan rosyjskiego dowództwa przewidywał, że Węgrów zostanie opanowany poprzez uderzenie sił carskich z kilku stron. Pierwszy przybył pod Węgrów oddział pod dowództwem pułkownika Gieorgija Papaafanasopuło (Greka z pochodzenia). O świcie 3 lutego rozpoczął on atak na miasto. Rosyjskie natarcie zostało powstrzymane, po czym do kontrataku na kolumnę wojsk carskich ruszyli kosynierzy, w liczbie około 400. Walczyli tak dzielnie, że dotarli niemal do ostrzeliwujących miasto armat. Szturm kosynierów dał obrońcom czas na opanowanie chaosu w mieście oraz zorganizowanie sprawnego wyjścia wojsk powstańczych z ostrzeliwanego Węgrowa, a także na ukrycie się głównych sił powstańczych w okolicznych lasach. W trakcie bitwy, którą uważa się za jedną z największych, jakie stoczono w czasie powstania styczniowego, poległo 150-200 kosynierów.
Legendę bitwy stworzył wiersz francuskiego poety Augusta Barbiera pt. „Atak pod Węgrowem”, napisany wkrótce potem. Swe utwory bitwie poświęcili także Maria Konopnicka i Cyprian Kamil Norwid.
W obronie stacji kolejowej
O polskich Termopilach mówimy także w odniesieniu do dwóch bitew z czasów wojny polsko-bolszewickiej: pod Zadwórzem i pod Dytiatynem. W przypadku tej pierwszej analogia z antycznym starciem jest tym wyrazistsza, że w walkach po stronie polskiej wzięło udział nieco ponad 300 żołnierzy, a więc mniej więcej tylu, ilu 2,5 tys. lat temu miało walczyć pod komendą Leonidasa.
Bitwa pod Zadwórzem - Stanisław Kaczor-Batowski
Zadwórze to wieś leżąca nieco na wschód od Lwowa. 17 sierpnia 1920 roku ochotniczy batalion dowodzony przez kapitana Bolesława Zajączkowskiego maszerował z miejscowości Krasne w kierunku Lwowa, chcąc dołączyć do zgromadzonych tam sił polskich. Żołnierze szli najkrótszą drogą, wzdłuż torów kolejowych. W okolicach wsi Zadwórze oddział Zajączkowskiego natknął się na siły bolszewickie. Po zaciekłej walce Polacy opanowali stację kolejową w Zadwórzu oraz pobliskie wzgórze. Sowieccy kawalerzyści z oddziałów 6 Dywizji wchodzącej w skład 1 Armii Konnej Siemiona Budionnego atakowali raz za razem, jednak bezskutecznie. Tymczasem dla broniących się Polaków dotkliwym ciosem była utrata skrzynek z amunicją, które eksplodowały, trafione pociskiem nieprzyjaciela. Na wezwanie do poddania się, Zajączkowski miał odpowiedzieć: „Chłopcy, do ostatniego ładunku!”. Rzeczywiście, w pewnym momencie amunicja obrońców zaczęła się już kończyć, dowódca dał w związku z tym rozkaz przebicia się do okolicznych lasów. Gdy dopadli ich bolszewicy, rozgorzała walka na bagnety. Trwający jedenaście godzin nierówny bój doprowadził do śmierci wszystkich członków oddziału. Część obrońców, otoczona przez Rosjan, odebrała sobie życie, łącznie z dowódcą, Bolesławem Zajączkowskim.
W bitwie pod Zadwórzem z ręki przeciwnika oraz na skutek samobójczej śmierci zginęło około 320 osób. Bohaterska obrona Zadwórza dała czas mieszkańcom Lwowa chcącym zorganizować obronę miasta, pod którym pojawiały się już oddziały konne przeciwnika. Zaciekły opór wobec dziesięciokrotnie silniejszego przeciwnika przyniósł nieoczekiwany rezultat. Budionny zrezygnował z kontynuowania marszu na Lwów, obawiając się, że oddział Zajączkowskiego jest jedynie wysuniętą awangardą zbliżających się sił polskich.
Bitwa pod Dytiatynem
Do kolejnej bitwy, która została nazwana polskimi Termopilami, doszło zaledwie miesiąc później, 16 września 1920 roku pod Dytiatynem, niedaleko Halicza. We wrześniu 1920 roku trwała ofensywa 6 Armii Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Stanisława Hallera. Jeden z polskich oddziałów maszerujących na Podhajce, dowodzony przez kpt. Jana Gabrysia, natknął się pod Dytiatynem na oddział sowiecki. Widząc wroga, polscy żołnierze błyskawicznie przeszli do ataku i zajęli pobliskie wzgórze o numerze 383 (czasem podawany jest nr 385). Wkrótce potem okazało się, że do Dytiatyna nadciągają duże siły bolszewickie. Przeciwko około 600 polskim żołnierzom, mającym zaledwie sześć armat, ruszyła tzw. Czerwona Dywizja Kozacka, którą po jakimś czasie wsparła przybyła z innej strony 123 Brygada Strzelców, łącznie dysponowały one kilkoma tysiącami żołnierzy.
Bitwa pod Dytiatynem, 1936 - Jerzy Kossak
Kilkakrotnie ponawiane natarcia nie przyniosły jednak bolszewikom żadnego sukcesu, wszystkie zostały odparte. Niestety, broniącym kończyła się amunicja, dlatego kpt. Gabryś nakazał żołnierzom wycofanie się. Na wzgórzu pozostała 4 bateria 1 Pułku Artylerii Górskiej, której żołnierze walczyli do końca. Gdy rozgrzane działa odmówiły posłuszeństwa, żołnierze bronili się pojedynczymi strzałami, potem walczyli jeszcze przy pomocy bagnetów i kolb. Poległo wówczas ok. 240 żołnierzy, w tym cała obsługa 4 baterii artylerii górskiej, łącznie z dowódcą, kpt. Adamem Zającem. W II Rzeczypospolitej obrońcom spod Dytiatyna przypadły honory i sława. 4 bateria została wyróżniona orderem Virtuti Militari, a szczątki jednego z poległych pod Dytiatynem żołnierzy spoczęły w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie.
Czterdziestu na jednego
Jest jeszcze jedna bitwa będąca przykładem niezwykłego męstwa, hartu ducha oraz straceńczej desperacji niewielkiego oddziału polskich żołnierzy, to obrona Wizny 7–10 września 1939 roku.
Wizna to wieś, leżąca na wschód od Łomży. W 1939 roku zorganizowano tu linię obronną, wykorzystując dogodne położenie i warunki terenowe. W dolinie Narwi, w terenie bagnistym, przez który biegła szosa z Łomży przez Wiznę do Białegostoku, zbudowane zostały bunkry i schrony, wykopano rowy strzeleckie oraz rozciągnięto zapory z drutu kolczastego. Załogę fortyfikacji stanowiły oddziały Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew”, w tym m.in. 3 Batalion 71 Pułku Piechoty, 136 kompania saperów oraz kilka plutonów artylerii. Obroną długiego, liczącego 9 km odcinka, dowodził we wrześniu 1939 roku kpt. Władysław Raginis.
Dywizja pancerna gen. Heinza Guderiana dotarła do Wizny 7 września. Opór słabo uzbrojonych polskich żołnierzy trwał dwie doby, choć Niemcy mieli przygniatającą przewagę. 720 żołnierzy uzbrojonych było w zaledwie cztery lekkie działa, 24 cekaemy, 18 erkaemów, dwa karabiny przeciwpancerne oraz broń osobistą. Z kolei Guderian dysponował 40 tys. żołnierzy, wspieranych przez 350 czołgów oraz lotnictwo. Na jednego obrońcę Wizny przypadało zatem w przybliżeniu 40 atakujących. Do wieczora 9 września po intensywnym, zmasowanym ostrzale Niemcom udało się opanować i zająć kilka schronów, jednak kosztem dużych strat własnych i utratą kilkunastu czołgów. Bronił się jednak ciągle bunkier z kpt. Raginisem. W takiej sytuacji 10 września rano Niemcy posłużyli się szantażem: jeśli załoga bunkra się nie podda, jeńcy, którzy wpadli w ręce atakujących, zostaną rozstrzelani. Po dwóch dniach rozpaczliwej obrony, widząc, że kończy się amunicja, a żołnierze są wyczerpani i ranni, kpt. Raginis polecił kapitulację i opuszczenie schronu. Sam zaś popełnił samobójstwo, rozrywając się granatem.
Zachowane resztki jednego z bunkrów zostały zamienione w pomnik i upamiętniają obrońców Wizny. Kpt. Władysław Raginis został pośmiertnie awansowany do stopnia majora. Do stopnia kapitana awansowany został natomiast por. Stanisław Brykalski, który wraz z Raginisem złożył przysięgę, że żywy nie opuści bronionej pozycji.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze