Tak naprawdę wszystko, co wiemy o bitwie Mieszka z Hodonem, zawarte jest w kilku zdaniach średniowiecznej „Kroniki” Thietmara. Mit o wielkim starciu żywiołów słowiańskiego i germańskiego został zbudowany w XX wieku, zwłaszcza po II wojnie – podkreśla dr Paweł Migdalski, historyk z Uniwersytetu Szczecińskiego. Dziś mija 1045. rocznica bitwy pod Cedynią.
Czy bitwa pod Cedynią rzeczywiście rozegrała się pod Cedynią? I czy faktycznie była to bitwa, a nie jedynie niewiele znacząca potyczka?
Rzeczywiście, znaków zapytania jest tutaj całe mnóstwo. Ale trudno się dziwić: wzmiankę o starciu znajdujemy w jednym tylko źródle historycznym – „Kronice” biskupa Thietmara oraz pośrednio w żywocie św. Wojciecha autorstwa Brunona z Kwerfurtu. Thietmar podchodzi do tematu bardzo ogólnikowo. Owo „Cidini”, o którym wspomina, badacze utożsamiali od XVII wieku z licznymi miejscowościami w Europie Środkowej, od terenów obodryckich po Sycynę koło Radomia. Najczęściej jednak pojawiały się lokalizacje łączące Cedynię ze Szczecinem, leżącymi w Brandenburgii miejscowościami Ziethen i Zehdenick, a nawet śląską Ścinawą czy okolicami Berlina. Cedynia jako miejsce bitwy pojawia się w opracowaniach polskich dopiero w II połowie XIX wieku, a zwłaszcza w okresie międzywojennym. Tę hipotezę lansowali potem choćby profesorowie Gerard Labuda, Władysław Filipowiak i Benon Miśkiewicz. Problem polega na tym, że mimo zapewnień, zwłaszcza prof. Filipowiaka, materialnych śladów bitwy nigdy nie znaleziono.
Niewiadomą pozostają również skala i znaczenie starcia. Niezależnie jednak od wątpliwości, nie kwestionowałbym określenia „bitwa”. To wszystko kwestia definicji, których zakres jest przecież bardzo płynny.
Uporządkujmy zatem fakty. Co wiemy na pewno?
Najlepiej sięgnąć do samego źródła, czyli „Kroniki” Thietmara. Kilka lat temu prof. Stanisław Rosik przetłumaczył na nowo passus o bitwie. Przekład ten jest bliższy łacińskiemu oryginałowi niż tłumaczenie prof. Mariana Jedlickiego. Czytamy tam: „Tymczasem Hodon, czcigodny margrabia, zebrawszy wojsko uderzył na Mieszka, który był wierny cesarzowi i płacił mu trybut [z ziem] aż do rzeki Warty. Z pomocą przybył mu jedynie wraz ze swoimi [ludźmi] mój ojciec, graf Zygfryd, podówczas młodzian, jeszcze niezłączony [węzłem] małżeńskiej miłości. I [tak] w dniu św. Jana Chrzciciela, walcząc przeciw niemu [czyli Mieszkowi – S.R.], a nawet początkowo zwyciężając, w miejscu zwanym Cidini wszyscy najwspanialsi żołnierze – z wyjątkiem tylko obu wspomnianych grafów – polegli zabici przez jego brata, Czcibora. Cesarz, wstrząśnięty żałosną wieścią [o tych wypadkach], wysłał gońców z Italii, nakazując Hodonowi oraz Mieszkowi –jeśli chcą utrzymać jego łaskę – wytrwać w pokoju aż on, przybywając osobiście, zbada sprawę” (cyt. za „Cedynia i okolice poprzez wieki, red. P. Migdalski, Chojna–Szczecin 2013, s. 27). Tylko tyle i aż tyle. Historycy, zwłaszcza po 1945 roku, skłonni byli dowodzić, że naprzeciw siebie stanęło cztery tysięce wojów Mieszka, zaś siły Hodona liczyły trzy tysiące piechoty i przeszło tysiąc jeźdźców. Że bitwa miała dwie fazy: po pierwszym starciu Mieszko, pozorując odwrót, zwabił przeciwników w wąski przesmyk pomiędzy Odrą a zboczem wzgórz nadodrzańskich, a potem brat księcia, Czcibor, uderzył na nich z góry i z tyłu. Thietmar jednak w ogóle o tym nie wspomina. Mamy tutaj tylko datę dzienną wydarzenia i wzmiankę, że prowadzono wojnę, a ludzie Hodona ponieśli śmierć w miejscowości Cidini. Tak naprawdę nie mamy nawet pewności, czy ta rzeź niemieckich rycerzy miała miejsce w bitwie, czy może już po niej. Miejsce samej walki nie jest określone. W źródle nie ma Odry, która jest dominantą krajobrazową w okolicy Cedyni. A przecież strategiczne znaczenie rzek i to znacznie mniejszych podkreślają kronikarze z tej epoki. To wszystko oraz wątpliwości co do kierunków polityki Mieszka I w tym okresie każą nam traktować lokalizację bitwy pod Cedynią jako jedną z hipotez. Proszę też zwrócić uwagę, w jaki sposób Thietmar pisze o swoim ojcu: był on wówczas młody i nieżonaty. A więc – możemy domniemywać – niedoświadczony. Wdał się w awanturę z Mieszkiem, który przecież był cesarzowi posłuszny i poniósł za to srogą karę – wycięto jego wojów! Postaci dramatu u biskupa Thietmara przypominają nieco archetypiczne figury. Chwilami trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia nie tyle z realnym wydarzeniem, ile z przypowieścią. Ja sam jednak tak daleko w interpretowaniu Thietmara bym nie poszedł. Z drugiej strony, bawią mnie dziś prace ukazujące dokładnie, gdzie, w którym jarze, stały poszczególne oddziały i rozpatrujące poszczególne etapy bitwy.
W każdym razie, aby dowiedzieć się więcej o bitwie, musimy poczekać na wyniki badań archeologicznych. Niewykluczone, że dodadzą one coś do dziejów Pomorza w X wieku i jego związków z Polską, co może pomóc nam w rozwianiu związanych z bitwą wątpliwości.
A dlaczego właściwie Hodon uderzył na Mieszka?
I tu po raz kolejny musimy zdać się na domysły. Sama bitwa, a tym bardziej lansowana od XIX stulecia teoria o parciu Niemców na wschód i starciu żywiołów germańskiego i słowiańskiego, zupełnie nie pasuje do realiów X wieku. Powtórzmy raz jeszcze: stosunki Mieszka z cesarzem układały się bardzo poprawnie. Nawet jeśli przyjął on chrzest z rąk czeskich, co dziś podaje się w wątpliwość, to przecież Czechy i tak były częścią cesarstwa. Według prof. Edwarda Rymara, książę Polan płacił cesarzowi trybut z ziem całego Pomorza. I właśnie te bogate tereny Hodon chciał mu najpewniej odebrać. W tym kontekście dopuścił się samowoli, na co wskazuje Thietmar. W innym przypadku wypadnie nam potraktować bitwę pod Cidini jako jedno ze starć granicznych. Tak zresztą traktuje ją do dziś historiografia niemiecka. Batalia zajmuje w niej miejsce marginalne, podobnie zresztą jak margrabia Hodon.
No ale przecież w rozsądzenie sporu włączył się sam cesarz.
Tak, miał on wezwać Mieszka i Hodona na zjazd w Quedlinburgu, który odbył się w 973 roku. Wydaje się jednak, że była to formalność, z której niewiele wynikało. Według części historyków, Mieszko został zmuszony do wysłania na cesarski dwór syna Bolesława jako zakładnika. Taki ruch miał zagwarantować spokój na granicy. Jeśli nawet tak się stało, młody książę przebywał u cesarza bardzo krótko. Otton I zmarł kilka miesięcy po zjeździe. W cesarstwie rozgorzał spór o sukcesję, a Mieszko poparł nie zasiadającego na tronie Ottona II, lecz jego rywala – Henryka II zwanego Kłótnikiem. Trudno przypuszczać, aby Bolesław jeszcze wówczas spokojnie mieszkał przy cesarskim dworze.
A inne następstwa bitwy?
One też są trudne do uchwycenia. Nie mamy pewności, jak wiele ziem na Pomorzu Zachodnim Mieszko zdołał podbić i w jakim stopniu je sobie podporządkował. Starsza historiografia wskazywała, że uczynił to dopiero Bolesław Chrobry. Tak czy inaczej, okresy, kiedy Polska sprawowała kontrolę nad tymi terytoriami, nie były długie.
Od kiedy starcie pod Cedynią jest obecne w polskiej historiografii?
W XVIII wieku pisał o nim gdański historyk Gotfryd Lengnich, potem dzieje starcia badali Adam Naruszewicz i Joachim Lelewel. Liczba publikacji znacząco wzrosła w dwudziestoleciu międzywojennym, ale prawdziwy rozkwit zainteresowania tym tematem nastąpił po 1945 roku. W granice Polski zostały wówczas włączone tak zwane Ziemie Odzyskane, zaś władze potrzebowały mocnego uzasadnienia dla naszej obecności w tym rejonie. Wkrótce rozpoczęły się zakrojone na wielką skalę milenijne badania archeologiczne i historyczne, a jednocześnie w ruch poszła propagandowa machina. To wtedy zaczęła dominować narracja, według której bitwa ponad wszelką wątpliwość rozegrała się pod Cedynią, gdzie Mieszko zatrzymał germański pochód na wschód. Starcie miało stanowić dowód, że Pomorze Zachodnie od wieków było polskie i teraz właśnie wraca do macierzy. Bitwa pod Cedynią została wpisana w ciąg starć zwieńczonych forsowaniem Odry w pobliskich Siekierkach w wykonaniu żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego. Epizod ten rozegrał się wiosną 1945 roku i był częścią operacji berlińskiej. W Cedyni zostały zorganizowane liczne państwowe uroczystości, między innymi z okazji 25-lecia PRL i tysiąclecia państwa polskiego. W 1972 roku, w tysięczną rocznicę bitwy na pobliskiej Górze Czcibora stanął potężny pomnik Polskiego Zwycięstwa nad Odrą.
Ale zainteresowania Cedynią nie można sprowadzać wyłącznie do komunistycznej propagandy. Teoria wskazująca na bitwę w tym właśnie miejscu opiera się na przesłankach – lingwistycznych, geograficznych – którym trudno odmówić racji. Miała też spore znaczenie dla mieszkańców Pomorza i samej Cedyni. Zyskali oni poczucie, że nie do końca jest tak, że są na obcej ziemi.
Budowanie zbiorowej tożsamości na podstawie militarnych sukcesów, historycznych symboli to zresztą nie tyko polska specjalność.
Oczywiście, że nie! Każda większa bitwa ma swoją legendę. Jednym z filarów niemieckiego nacjonalizmu stała się bitwa w Lesie Teutoburskim, gdzie Germanie pod wodzą Arminiusza rozbili legiony rzymskie. Duńczycy mają swoją bitwę pod Lyrskov. W 1043 roku zatrzymali tam pochód Słowian, a potem odwoływali się do tej tradycji, bijąc się z Niemcami. Duńczycy dostrzegali wyraźną analogię między „drapieżną ekspansywnością” jednych i drugich, wszystko zaś co najgorsze z niemieckich i słowiańskich tradycji miał reprezentować... Prusak. Serbowie pielęgnują mit bitwy na Kosowym Polu, gdzie dowodzone przez księcia Lazara oddziały bohatersko przeciwstawiły się tureckiej potędze. Co ciekawe, legendą obrosła bitwa przegrana. To charakterystyczne dla Słowiańszczyzny i dostrzegalne również w Polsce. My narodową tożsamość po części zbudowaliśmy przecież na kulcie przegranych powstań.
Wróćmy jednak do bitwy pod Cedynią. Cóż począć z tą historią dziś?
Niezależnie od tego, jakie ustalenia przyniosą kolejne badania, Cedynia ma swoją bitwę i niezależnie od ewentualnych dalszych odkryć okrucieństwem byłoby ją miastu odbierać. O dużym przywiązaniu mieszkańców do ich bitwy świadczy też debata prasowa, która odbyła się kilka lat temu. Starcie Mieszka, monumentalny pomnik na Górze Czcibora wraz z całym Rejonem Pamięci Narodowej są jednymi z głównych elementów promocji tego regionu.
Starcie ma swoje miejsce w historii Polski, choć – moim zdaniem – dużo ważniejsze niż budowanie mitów jest przyjęcie do wiadomości narosłych wokół niego znaków zapytania. Bo to właśnie one pobudzają do myślenia i sprawiają, że historia sprzed wieków może być ciągle żywa i pasjonująca.
Dr Paweł Migdalski – historyk. Specjalizuje się m.in. w tematyce związanej z dziejami stosunków słowiańsko-niemiecko-duńskich i historii Pomorza. Studiował na uniwersytetach w Szczecinie, Marburgu, Poznaniu oraz w Greifswaldzie, gdzie wykładał w Instytucie Historii. Obecnie jest adiunktem w Instytucie Historii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Szczecińskiego. Prezes Stowarzyszenia „Terra Incognita” w Chojnie, współzałożyciel Stowarzyszenia Akademia Kulice.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze