Mimo wątpliwego talentu był przed wojną jednym z najpopularniejszych polskich aktorów, grywał u boku samej Marleny Dietrich, a na rewie z jego udziałem ściągały tłumy. Podczas okupacji został kolaborantem, za zdradę polski sąd podziemny skazał go na śmierć. Aktor zginął 7 marca 1941 roku we własnym mieszkaniu. Wyrok na Igo Symie wykonał zespół bojowy ZWZ.
Film "Szpieg w masce". Jerzy Leszczyński jako profesor Skalski (z lewej), Jerzy Pichelski jako Jerzy, jego syn (z prawej) i Igo Sym jako szef kontrwywiadu polskiego w jednej ze scen filmu.
Kilka minut po siódmej poranną ciszę przeszył ostry dźwięk dzwonka. Przy drzwiach pierwsza była bratowa Igo Syma (mieszkała z nim, odkąd brat znalazł się w oflagu). Zza ściany swojego pokoju usłyszał: „Czy pana dyrektora Syma możemy prosić?”. Założył szlafrok i wyszedł na korytarz. W progu stało dwóch mężczyzn. Nie znał ich. „Czy pan Igo Sym?” – zapytał jeden z nich. „Tak, czym mogę panom służyć?” – odparł. Kątem oka zobaczył, jak jeden z nieznajomych wyjmuje z kieszeni pistolet. „Masz łotrze, za Polskę” – usłyszał. Ułamek sekundy później rozległ się strzał.
Tak zginął Igo Sym, aktor którego nazwisko w podziemnej prasie niezmiennie opatrywane było rzeczownikiem „kanalia”.
Piękny statysta, kochanek Dietrich
Litości nad Symem nie miała też prasa przedwojenna. A ściślej współpracujący z nią recenzenci. „Drewniany amant”, „piękny statysta” – pisali po kolejnych filmach, w których się pojawiał. – Jeśli oceniać skalę talentu przedwojennych aktorów, Bodo to była pierwsza liga, Żabczyński druga. A Sym? Grał może w piątej – przyznaje Wiesław Kot, krytyk filmowy. Ale w jednym na pewno mógł śmiało konkurować z ówczesnymi tuzami – cieszył się nie mniejszą niż oni popularnością, zwłaszcza wśród damskiej części widowni. A wszystko za sprawą „filmowej” urody.
Igo Sym urodził się w 1896 roku. Był synem Polaka i Austriaczki, dorastał w Żywcu. Podczas pierwszej wojny służył w armii austro-węgierskiej, gdzie awansował do stopnia porucznika, potem przez chwilę zakładał też mundur polskiej piechoty. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, postanowił szukać szczęścia w Warszawie. W karierze trochę pomogło mu małżeństwo z Heleną Ritą Fałat, córką sławnego malarza. Związek trwał jednak tylko kilka lat i zakończył się tragicznie – po śmierci ich dziewięcioletniego syna kobieta popełniła samobójstwo. Sym był już wówczas w Warszawie postacią rozpoznawalną i lubianą. Miał za sobą studia w prywatnej szkole aktorskiej Wiktora Biegańskiego i debiut filmowy. Odtwarzał rolę adwokata w kryminale „Wampiry Warszawy”. Potem przyszły kolejne angaże, wyjazdy do Niemiec i Austrii. Zagrał też u boku samej Marleny Dietrich („Cafe Elektric”), z którą wdał się nawet w przelotny romans.
Jednocześnie Sym zdobywał popularność jako aktor rewiowy. – Był między innymi gwiazdą kabaretu „Morskie Oko”, śpiewał, występował w weekendowych sztukach, a jego popisowym numerem stała się gra na pile – opowiada Kot. Sym zarabiał bardzo przyzwoite pieniądze, cieszył się rosnącą popularnością i sympatią kolegów aktorów. Ale najprawdopodobniej skrywał też mroczną tajemnicę. – Jeszcze przed wojną miał podobno nawiązać kontakty z nazistami i stać się rezydentem niemieckiego wywiadu – zaznacza Kot. A potem przyszedł wrzesień 1939 roku i do Polski wkroczyli Niemcy.
Szpicel szuka polskich bestii
Sym zaciągnął się do Straży Obywatelskiej. Kopał rowy przeciwczołgowe, budował umocnienia, poszukiwał rannych pod gruzami bombardowanej stolicy. A kiedy Niemcy ostatecznie zajęli Warszawę, pracował jako tłumacz w wojskowym urzędzie zajmującym się rejestracją pojazdów. I nagle, pod koniec roku, objawił się jako Volksdeutsch. Znajomi aktorzy w osłupieniu patrzyli, jak paraduje po mieście z nazistowską opaską na ramieniu. Niektórzy zaklinali się nawet, że widzieli Syma w mundurze SS. Jakkolwiek było, taki „nabytek” był dla Niemców na wagę złota. Sym dostał posadę dyrektora „Theater der Stadt Warschau” (dawny Teatr Polski) i kina „Helgoland” (niegdyś „Palladium”). Zaczął też prowadzić własny Teatr Komedia. Wszystko to działo się w czasie, gdy Związek Aktorów Scen Polskich zakazywał nawet gry w pozostających pod kontrolą Niemców teatrach i produkowanych wówczas filmach. W momencie, gdy podziemie wzywało widzów do ich bojkotu.
Sym wysługiwał się okupantom również w inny sposób. Jeszcze w 1939 roku pomógł w zatrzymaniu Hanki Ordonówny, z którą przed wojną wystąpił w filmie „Szpieg w masce”. Aktorka ukrywała się przed Niemcami, ale poszła na spotkanie z Symem do jednej z kawiarni. Wkrótce w asyście gestapowców jechała na Pawiak. Jednak największym „wyczynem” Syma stał się jego udział w produkcji propagandowego filmu „Hiemkehr” (z niem. „Powrót do domu”).
– Przedstawiał on przedwojenne losy Niemców na Wołyniu. Według scenariusza, mniejszość była prześladowana przez polskich sąsiadów i administrację. „Heimkehr” można zaliczyć do tej samej kategorii co niesławnego „Żyda Süsa”. Polacy zostali w nim przedstawieni jako krwiożercza, bezwzględna tłuszcza, odrażająca nawet pod względem fizycznym. Film miał dać Niemcom moralne alibi do ostrego traktowania mieszkańców okupowanego kraju – tłumaczy Kot. Na produkcję naziści przeznaczyli sporą, jak na ówczesne czasy, kwotę trzech milionów marek, a czuwał nad nią sam Joseph Goebbels. Tyle że Niemcy potrzebowali polskich aktorów. Wielu odmówiło, kilku jednak – prośbą, groźbą, obietnicą sowitej gaży – zwerbował Sym. I wtedy polskie podziemie uznało, że miarka się przebrała.
Bruderszaft i wstyd
Wojskowy Sąd Specjalny ZWZ wydał na Syma wyrok śmierci. Egzekucją miał się zająć zespół bojowy „ZOM” kontrwywiadu Okręgu Warszawa – Miasto – mówi Piotr Makuła, kustosz Muzeum Armii Krajowej im. generała Augusta Fieldorfa-Nila. Czas na wykonanie wyroku: trzy miesiące. –ZWZ uznał, że akcja powinna mieć walor propagandowy. Chodziło o to, by pokazać, że kolaboranci, nawet ci najbardziej znani, najlepiej ustosunkowani, nie mogą czuć się bezkarni – podkreśla Makuła.
W skład zespołu bojowego weszli ppor. Bohdan Rogoliński – „Szary”, ppor. Roman Rozmiłowski – „Zawada” i kpr. Wiktor Klimaszewski – „Mały”. Musieli się spieszyć, bo Sym zorientował się, że grunt zaczyna mu się palić pod nogami. Wiedział o wyroku na siebie. Jednocześnie dostał propozycję intratnej posady w Wiedniu. Postanowił wyjechać. Powoli zamykał swoje warszawskie sprawy, pakował się. Podobno miał ruszyć w drogę 8 marca.
7 marca rano w jego mieszkaniu rozległ się dzwonek. Strzał oddany z odległości pół metra trafił w serce. Sym zginął na miejscu. „Zawada” i „Mały” natychmiast zbiegli z czwartego pięta kamienicy przy Mazowieckiej 10. Na ulicy dołączył do nich stojący na czatach „Szary”. Wkrótce się rozdzielili, a kilka przecznic dalej każdy z nich zwolnił i już niespiesznym krokiem ruszył w kierunku domu.
Niemcy szaleli. – Dla nich zabicie Syma było prawdziwym policzkiem. Wkrótce rozpoczęły się masowe aresztowania – opowiada Makuła. Do aresztu trafiło 118 osób. Niemieckie władze wyznaczyły trzydniowy termin na ujawnienie się sprawców. Kiedy upłynął, rozstrzelali 21 zakładników. Wkrótce do Auschwitz zostali wywiezieni znani artyści, w tym Stefan Jaracz i Leon Schiller. Niemcy powołali specjalną grupę śledczą do wytopienia sprawców. W kręgu podejrzanych znalazł się między innymi ukrywający się aktor Dobiesław Damięcki, który kiedyś w restauracji rzucił Symowi w twarz: „Wypije człowiek bruderszaft z jakimś ścierwem, a potem wstydzi się przez całe życie. Będziesz tu jeszcze łajdaku wisiał na latarni”.
Choć ze śmiercią jednego z najsłynniejszych z kolaborantów nie miał nic wspólnego, jego słowa okazały się w pewnym sensie prorocze.
Przebieg egzekucji Igo Syma opisał ppor. Roman Rozmiłowski – „Zawada”, udzielając wywiadu powstańczej gazecie „Demokrata”. Rozmowa ukazała się 26 sierpnia 1944 roku.
autor zdjęć: NAC
komentarze