Wyrzutnię, wozy dowodzenia baterii i dywizjonu oraz 90 żołnierzy Morskiej Jednostki Rakietowej przerzucono do Norwegii, gdzie odbyły się strzelania pociskami manewrującymi Naval Strike Missile. Były to pierwsze takie ćwiczenia, odkąd Polska zakupiła nadbrzeżny dywizjon rakietowy. W manewrach brał również udział samolot patrolowy Bryza i ORP „Czernicki”.
– Dzisiaj możemy z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że posiadamy jednostkę wojskową, która ma zdolność rażenia na odległości dotychczas nieosiągane przez nasze siły zbrojne – podkreślił po ćwiczeniach generał broni Mirosław Różański, dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych. To dlatego pierwsze strzelania pociskami manewrującymi Naval Strike Missile (NSM) odbyły się na norweskim poligonie w okolicach wyspy Andoya. – Ich przeprowadzenie w Polsce nie byłoby możliwe, ponieważ pociski te mają zasięg przekraczający zasięgi naszych poligonów oraz terytorium Bałtyku, którym dysponujemy – tłumaczył generał. – To system, który pozwala skutecznie wykonywać zadania, ale najważniejsze jest to, że potencjał obronny państwa znacznie się zwiększył – zaznaczył.
Film: MON Norwegii
Podczas manewrów polscy żołnierze wykonali dwa strzelania. Oba trudne i w ekstremalnych warunkach. Pierwszy pocisk NSM został skierowany do celu nawodnego. Aby do niego dotrzeć, rakieta musiała pokonać prawie 150 kilometrów. Tor jej lotu nie odbył się jednak w linii prostej, ale został zaprogramowany tak, aby uwzględniał przelot i nad morzem, i nad lądem. Scenariusz drugiego strzelania przewidywał, że na morzu znajdują się okręty – nasze oraz przeciwnika. Ćwiczący mieli jeden cel i dwa różne miejsca odpalenia pocisku. Każdy z nich w końcowej fazie lotu musiał dokonać wyboru między dwoma obiektami znajdującymi się na morzu oraz właściwym celem.
Marynarze trafili we wszystkie cele, ale nie to było priorytetem podczas ćwiczeń. – Najważniejsza dla nas była możliwość monitorowania startu, lotu rakiety, jak i samego zniszczenia celu, bo dzięki temu mogliśmy przeanalizować, jak rakieta zachowuje się w określonych warunkach – mówi generał. Nasi żołnierze korzystali bowiem ze specjalnych pocisków szkolnych, pozbawionych głowicy bojowej. – Wbrew pozorom jest to rakieta droższa od bojowej, ponieważ ma wiele sensorów, które przekazują informacje o jej locie do ośrodka prowadzącego szkolenie – wyjaśnia dowódca generalny. W kamery monitorujące sam moment uderzenia były też wyposażone cele, których rolę pełniły wycofane ze służby fregaty norweskie. Marynarka Wojenna Królestwa Norwegii posiada dwie takie jednostki. Co ciekawe, są one wielokrotnego użytku. Fregaty są pozbawione napędów i innych urządzeń, a zamiast nadbudówki, która zazwyczaj pełni rolę centrum operacyjnego, zamontowano na nich specjalny kontener. Mieszczą się w nim agregaty, które podgrzewają jednostkę, aby dokładnie imitowała okręt, w który ma celować rakieta.
Według gen. Różańskiego polscy żołnierze wykonali strzelania znakomicie. – Są gotowi, aby zaplanować zadanie, zaprogramować pocisk, a także wykonać wszystkie czynności związane ze strzelaniem – uważa dowódca generalny. Pozytywnie ocenia też współpracę z Norwegami. – Wszystko wskazuje na to, że to przedsięwzięcie nie będzie ostatnim. Niewykluczone, że będziemy częściej bywać w Norwegii, aby uczestniczyć w ich strzelaniach i w ten sposób szkolić naszych żołnierzy – mówi generał.
Pomysł na przeprowadzenie próbnych strzelań w Norwegii narodził się w trakcie odbierania sprzętu, a samo planowanie wyjazdu rozpoczęło się już rok temu. Było to skomplikowane przedsięwzięcie, bowiem do Norwegii pojechało nie tylko 90 marynarzy, ale także wyrzutnia rakiet oraz wozy dowodzenia baterii i dywizjonu, wchodzące w skład nadbrzeżnego dywizjonu. W manewrach brał też udział samolot rozpoznawczy Bryza M-28, który zbierał i przekazywał dane oraz ORP „Czernicki”, pełniący role osłony. – Zadania wykonywaliśmy na poligonie, który znajduje się w sąsiedztwie szlaków komunikacyjnych, więc potraktowaliśmy uczestnictwo okrętu jako element jego szkolenia – powiedział dowódca generalny.
System rakietowy obrony wybrzeża Polska kupiła w 2013 roku. W 2014 roku podjęto decyzję o kupnie kolejnego dywizjonu. Ma on trafić do polskiej armii do końca 2017 roku. – To spowoduje, że w ciągu najbliższych trzech, czterech lat – bo tyle potrwa przygotowanie całej jednostki – bezpieczeństwo w akwenie Bałtyku znacząco się podniesie – mówi gen. Różański
Morska Jednostka Rakietowa (dawniej Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy) podlega bezpośrednio dowódcy 3 Flotylli Okrętów w Gdyni. Ma być jednym z kluczowych elementów systemu odstraszania nieprzyjaciela, a w razie ataku – obrony polskiego terytorium.
autor zdjęć: MON Norwegii
komentarze