Na elewacji jednej z kamienic w stolicy Irlandii Północnej powstał mural z wizerunkiem gen. Stanisława Sosabowskiego. W ten sposób mieszkańcy uczcili polskiego dowódcę, który w czasie wojny stał na czele 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Wczoraj przypadła 124. rocznica urodzin generała, twórcy polskich wojsk powietrznodesantowych.
Jak podaje portal londynek.net, mural powstał na rogu Foxglove Street i Beersbridge Road, we wschodniej części Belfastu, gdzie mieszka sporo Polaków. Jego autorem jest Dee Craig, pomysł zaś wyszedł od przedstawicieli lokalnej społeczności działającej w The Ballymac Friendship Centre. W odsłonięciu malowidła brali udział Emma Pengelly i Sammy Douglas, działacze Partii Demokratycznych Unionistów oraz Jerome Mullen, konsul honorowy Polski w Irlandii Północnej. Oprócz gen. Sosabowskiego na muralu zostali przedstawieni piloci Dywizjonu 303. Dzieło ma przypomnieć o zasługach polskich żołnierzy podczas II wojny światowej, a co za tym idzie, przybliżyć historię polskich emigrantów. Wydarzenie zbiegło się z rocznicą urodzin generała, która przypadła wczoraj.
Jak idę? Szybko…
Życie Sosabowskiego pełne jest paradoksów i zaskakujących zwrotów. Dla wielu zagadką pozostaje nawet moment jego przyjścia na świat. – Na nagrobku widnieje data 3 maja, ale niektóre źródła mówią o 5. Aby rozstrzygnąć wszelkie wątpliwości, przeprowadziliśmy kiedyś własne śledztwo. Dotarliśmy do wojskowych dokumentów, w których figuruje data… 8 maja. I myślę, że to ona jest właściwa – podkreśla kpt. Marcin Gil z 6 Brygady Powietrznodesantowej w Krakowie, która od 2009 roku nosi imię generała.
Stanisław Sosabowski przyszedł na świat w 1892 roku, w Stanisławowie. Bardzo wcześnie został osierocony przez ojca, dlatego też, by wspomóc rodzinę, musiał łączyć naukę w szkole z pracą. Jako nastolatek udzielał korepetycji. Po latach wspominał, że w domu się nie przelewało – kiedyś na szkolnym korytarzu katecheta zapytał go, jak dociera do szkoły, skoro nie ma płaszcza, a na dworze panują już jesienne chłody. „Szybko” – odparł Sosabowski.
W tym czasie późniejszy generał działał już w polskiej Organizacji Niepodległościowej „Zarzewie” oraz Armii Polskiej przemianowanej wkrótce na Polskie Drużyny Strzeleckie. W rodzinnym mieście organizował też skauting. Kiedy wybuchła I wojna światowa, trafił do armii austro-węgierskiej. Wraz ze swoim oddziałem wziął udział w bitwie pod Czarną Górą, potem w walkach został ranny w kolano. Podczas pobytu w szpitalu wziął ślub. Mundur zakładał również w odrodzonej Polsce. Szybko piął się po szczeblach kariery, by w 1937 roku zostać dowódcą 9 Pułku Piechoty Legionów w Zamościu. Jednostkę prowadził wzorowo. Jego podwładni okazali się najlepsi w dywizyjnych zawodach strzeleckich i narciarskich. Dobra passa skończyła się w 1938 roku. Wówczas to w krótkim czasie Sosabowskiego dotknęły dwie rodzinne tragedie. Najpierw pierwszy z synów uległ ciężkiemu wypadkowi podczas letniego obozu Zawodowej Szkoły Podchorążych. Skoczył do wody tak nieszczęśliwie, że uszkodził kręgosłup, jednak udało mu się przeżyć. Mniej szczęścia miał drugi syn, który jesienią przez przypadek śmiertelnie postrzelił się z broni ojca. Po tych ciosach Sosabowski długo dochodził do siebie. Zdołał się jednak podnieść, wrócić do armii i objąć dowództwo nad 21 Pułkiem Piechoty „Dzieci Warszawy”. Niedługo potem wybuchła wojna.
Po pierwsze, niezależność
We wrześniu 1939 roku żołnierze Sosabowskiego wzięli udział w bitwie pod Mławą, a potem w obronie Warszawy. Spisywali się znakomicie, zadając Niemcom ciężkie straty. Niestety, nie mogli odwrócić losów wojny. Już po kapitulacji stolicy dowódca Armii „Warszawa” gen. Juliusz Rómmel wydał rozkaz pożegnalny, w którym zauważał: „Ze szczególnym uznaniem muszę podkreślić bohaterstwo, upór i ofiarność żołnierzy 21 pp pod dowództwem wyśmienitego dowódcy pułku płk dypl. Stanisława Sosabowskiego (…) 21 pp zwany pułkiem „Dzieci Warszawy” nie zawiódł i jest godzien tej zaszczytnej nazwy”. Sosabowski, uhonorowany Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari, został przez Niemców osadzony w obozie jenieckim w Żyrardowie. Wkrótce jednak stamtąd uciekł, zaczął działać w konspiracji i otrzymał rozkaz przedostania się na Zachód. Tam miał poinformować polskie dowództwo o sytuacji w kraju. Ostatecznie wylądował w Wielkiej Brytanii, gdzie zaczął tworzyć pierwszą w historii armii brygadę spadochronową. Towarzyszyło jej hasło „Najkrótszą drogą!”.
– Polacy zakładali, że brygada jako pierwsza polska jednostka dotrze do okupowanego kraju i wspomoże powszechne powstanie, które tam wybuchnie. Koncepcja takiego zrywu została zatwierdzona przez Naczelnego Wodza – wyjaśnia dr Daniel Koreś, historyk z wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Być może właśnie dlatego niedługo potem Sosabowski odrzucił niezwykle prestiżową ofertę, którą złożyli mu Anglicy. Chcieli, by objął dowództwo międzynarodowej dywizji spadochronowej. Miałaby się ona składać z tysiąca żołnierzy polskich i 11 tysięcy Brytyjczyków. – W swoich wspomnieniach Sosabowski zbytnio się nad tym nie rozwodzi. Można jednak przypuszczać, że nie chciał on bezpośrednio podporządkowywać się brytyjskim rozkazom – wyjaśnia dr Koreś. – Oczywiście w sensie operacyjnym 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa i tak im podlegała, ale jej status był inny niż jednostek Commonwealthu. Sosabowski miał pewną niezależność, mógł dyskutować, protestować, podawać pewne kwestie w wątpliwość i skwapliwie z tego korzystał – tłumaczy historyk, dodając, że działo się to ku coraz większej zgrozie brytyjskich dowódców. – Anglicy mieli swój specyficzny sposób bycia. Nawet jeśli byli wobec jakichś projektów krytyczni, wyrażali się w sposób zawoalowany, pełen aluzji, krótko mówiąc: oficer miał się zachowywać jak dżentelmen w brytyjskim rozumieniu tego słowa. Tymczasem Sosabowski walił prosto z mostu. Kiedy mu się coś nie podobało, po prostu o tym mówił. Był szorstki, chwilami nawet obcesowy, czego Anglicy nie mogli ścierpieć. Brali to po prostu za afront – opowiada dr Koreś. Wkrótce Sosabowski zapłacił za to ogromną cenę.
Generał w fabryce
15 czerwca został generałem, jesienią zaś dowodzona przez niego brygada miała wziąć udział w operacji „Market Garden”. Alianci zamierzali przeprowadzić desant spadochronowy w okupowanej przez Niemców Holandii, opanować kluczowe mosty na Renie, wkroczyć do Zagłębia Ruhry i doprowadzić do szybszego zakończenia wojny. – Kilkanaście dni wcześniej Niemcy zostali doszczętnie rozbici pod Falaise, a potem właściwie bez walki oddali kawał Francji. Według części alianckich dowódców wojna była rozstrzygnięta, należało jedynie postawić kropkę nad „i” – zaznacza dr Koreś. Gen. Sosabowski nie podzielał tego entuzjazmu. Upierał się, że do operacji należy się przygotowywać powoli i dokładnie. Wkrótce okazało się, że miał rację. Alianci błędnie oszacowali niemieckie siły i źle skoordynowali akcję. W efekcie elitarna 1 Dywizja Powietrznodesantowa z Wielkiej Brytanii została wybita niemal do cna. Zginęło też 93 spadochroniarzy gen. Sosabowskiego.
– Paradoksalnie w pewnym momencie operacji polski dowódca jako jedyny opowiedział się za jej kontynuowaniem. Doszedł do wniosku, że skoro alianckie siły przy tak ogromnym wysiłku i ofiarności żołnierzy zdobyły część mostów, to należy iść dalej. Sojusznicy już jednak tego nie chcieli. Ostatecznie też stracili do Sosabowskiego cierpliwość – tłumaczy historyk. Postanowili się wycofać, a wobec generała sformułowali wyssane z palca zarzuty, jakoby unikał walki i obrażał brytyjskich dowódców. – Już podczas odwrotu nakazali mu, by podporządkował się niższemu stopniem oficerowi brytyjskiemu, a potem pozbawili go dowodzenia brygadą – mówi dr Koreś. Gen. Sosabowski został inspektorem Jednostek Etapowych i Wartowniczych, po wojnie zaś ostatecznie został odsunięty. Po odejściu z wojska Sosabowski był zmuszony pracować jako magazynier w fabryce silników elektrycznych. Zarabiał zaledwie sześć funtów tygodniowo. Jednocześnie działał społecznie. Był na przykład pomysłodawcą stworzenia pomnika polskich spadochroniarzy. Ostatecznie stanął on w Warszawie.
Jeden z najwybitniejszych polskich żołnierzy zmarł na atak serca w 1967 roku. Jego podwładni po dwóch latach przewieźli prochy generała do Polski. Zostały złożone na Powązkach.
W 1977 roku Sosabowski stał się jednym z bohaterów amerykańskiej superprodukcji „O jeden most za daleko”. W jego rolę wcielił się Gene Hackman. Pamięć o generale z nową siłą odżyła w początkach XXI wieku. Wówczas to m.in. holenderska królowa Beatrix przyznała mu pośmiertnie Medal Brązowego Lwa, w miejscowości zaś Driel, którą wyzwolili Polacy, stanął poświęcony mu pomnik. – Jesteśmy tam w każdą rocznicę „Market Garden”. Bierzemy udział w międzynarodowym zrzucie spadochronowym, który upamiętnia operację. Jeśli pogoda pozwala, robimy też swój zrzut w miejscu, gdzie wylądowali spadochroniarze gen. Sosabowskiego – informuje kpt. Gil i dodaje: – Tak będzie i teraz.
autor zdjęć: Ballymac Friendship
komentarze