Na co dzień pracują w głębinach Bałtyku, ale polscy nurkowie minerzy wykonywali zadania w Iraku, Afganistanie i Czadzie. Nawet na takim tle misja specjalistów z 8 Batalionu w Dziwnowie wydaje się niezwykła. Blisko 40 lat temu zostali wysłani na Antarktydę. Cel: budowa stacji badawczej PAN.
– To była wielka przygoda. Jedna z najbardziej niezwykłych chwil w moim życiu – przyznaje Zygmunt Paluszkiewicz. W połowie lat 70. służył w Marynarce Wojennej. Był bosmanem w dziwnowskim batalionie saperów. – Pewnego dnia wspólnie z dwoma kolegami zostałem wezwany przez dowódcę. Była akurat sobota czy niedziela, więc pierwsza myśl, jaka wpadła mi do głowy, brzmiała: „co takiego strasznego przeskrobaliśmy, że w wolny dzień musimy pędzić do jednostki?” – wspomina. Kiedy niedługo potem słuchał dowódcy, z każdą chwilą jego zdziwienie rosło. – Usłyszałem, że możemy wyjechać na Antarktydę. Potrzebni są żołnierze, którzy pomogliby w budowie stacji badawczej. To był szok. Ale kiedy padło pytanie: „to co, pojedziecie?” nie mogłem odmówić. Po prostu wiedziałem, że taka okazja się nie powtórzy – opowiada Paluszkiewicz.
– Wyprawę organizował Instytut Ekologii Polskiej Akademii Nauk przy współpracy kilku resortów. Stacja badawcza miała powstać nad Zatoką Admiralicji, na jednej z wysp tuż przed kręgiem polarnym – wyjaśnia kmdr por. Wojciech Chrzanowski, dowódca 8 Batalionu Saperów z Dziwnowa. – Do tej akcji zostali też wytypowani oficerowie i podoficerowie z dziwnowskiego batalionu. Ich zadaniem było przede wszystkim przetransportowanie na ląd sprzętu i materiałów budowlanych – dodaje.
Budowa stacji miała ogromne znaczenie nie tylko dla nauki, ale też dla gospodarki. – Polska potrzebowała nowych łowisk dalekomorskich. A wody wokół Antarktydy były bogate w kryla. Tyle że z łowisk mogły korzystać tylko państwa, które posiadały w regionie stałą stację badawczą – zaznacza Paluszkiewicz.
Wyprawa wyruszyła w 1976 roku. – W morze wyszły dwa statki MS „Zabrze” i MT „Dalmor”, a także ekipy naukowców i budowniczych – wspomina Paluszkiewicz. – Formalnie nie byliśmy wówczas żołnierzami. Ze względów proceduralnych na czas ekspedycji zostaliśmy zwolnieni z armii i przyjęci do Polskiej Akademii Nauk. Kiedy wyprawa się zakończyła, wróciliśmy do służby i na dawne stanowiska – tłumaczy.
Sama podróż trwała sześć tygodni. – Oczywiście przez ten czas zawijaliśmy do portów i schodziliśmy na ląd. W ten sposób zwiedziłem choćby Rio de Janeiro. Rzecz, o której za czasów PRL wiele osób nie mogło nawet marzyć – opowiada Paluszkiewicz. Ostatecznie statki dotarły do celu w początkach 1977 roku. – To czas, gdy na Antarktydzie panuje lato. Jest trochę słonecznych dni, zdarzają się nawet temperatury plusowe – tłumaczy Paluszkiewicz. Oczywiście, jak dodaje, pogoda nawet wówczas bywa bardzo kapryśna. – Czasem wystarczy pięć minut, by rozpętał się sztorm, zaczął padać śnieg, a słupek rtęci w termometrze zjechał poniżej zera – podkreśla.
Tak czy inaczej tylko wówczas można podjąć próbę, by cokolwiek budować. A i tak nie jest to zadanie łatwe. – Przede wszystkim należało przetransportować na ląd materiały i ciężki sprzęt, które ze sobą przywieźliśmy – wspomina Paluszkiewicz. – Statki zacumowały kawałek od stałego lądu, w zatoce, więc ekipy musiały korzystać z promów, amfibii, kutrów – dodaje. Już na lądzie trzeba było m.in. zmontować i osadzić przeszło 30 kontenerowych domków, drewniane i stalowe hale, zamontować i uruchomić agregaty prądotwórcze. – Ziemia jest tam bardzo zmarznięta, trudno się w niej kopie, domy trzeba było dodatkowo osadzić na specjalnych płytach zwanych jombami – tłumaczy Paluszkiewicz.
Budowa stacji trwała 57 dni. 26 lutego 1977 roku w świat poszedł telegram w pięciu językach, który informował o rozpoczęciu przez nią działalności. – Niedługo potem wróciliśmy do Polski. Na miejscu została grupa naukowców – wspomina Paluszkiewicz.
– W 1977 roku została zorganizowana kolejna ekspedycja. Jej celem była wymiana grupy oraz rozbudowa stacji – wyjaśnia kmdr por. Chrzanowski i dodaje: – Udział saperów w wyprawach na Antarktydę został doceniony przez ówczesne władze Polski, a uczestnicy akcji odznaczeni.
Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego działa do dziś. Jest położona 14 tys. km od Polski – na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych. Obecnie składa się z 14 budynków usytuowanych pomiędzy Zatokami Arctowskiego i Półksiężycową a Klifem Wydrzyka. Podlega Zakładowi Biologii Antarktyki Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, a finansuje ją Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Pracujący tam naukowcy prowadzą badania m.in. z oceanografii, geologii, sejsmologii czy geomorfologii. W tej chwili w stacji przebywają członkowie 38. wyprawy. Zimowa i letnia zmiana liczą po siedem osób. W skład ekspedycji weszła też dwuosobowa grupa monitoringowa. W miejscu, gdzie pracują Polacy, średnia temperatura wynosi – 2 stopnie Celsjusza. Najniższa odnotowana w tamtym rejonie temperatura wynosiła – 32,3 stopnie Celsjusza, najwyższa zaś 16,7 stopni Celsjusza. |
autor zdjęć: galeria prof. Stanisława Rakusa-Szuszczewskiego / arch. Stacji PAN "Arctowski"
komentarze