Niektórzy zwolennicy obowiązkowego poboru są przekonani, że jeżeli fan Justina Biebera poszedłby do wojska, to opuściłby koszary jako dumny fan co najmniej Sabatonu. Zapominają jednak, że podstawowym zadaniem wojska jest obrona kraju, a nie stylizowanie młodych ludzi – pisze Dawid Karbowiak.
Jak źle rzucony bumerang wraca wciąż temat zasadniczej służby wojskowej, a wraz z nim postulaty jej przywrócenia. Przypominam, że ostatni pobór wyszedł do cywila w sierpniu 2009 roku. Od tego czasu Polska posiada armię zawodową, a pobór jako taki jest od stycznia 2010 roku zawieszony. Przez lata, gdy w Polsce wciąż jeszcze każdy młody chłopak musiał iść „w kamasze”, w różnych opracowaniach można było przeczytać jak to drogi i skomplikowany jest proces uzawodowienia wojska, dlatego mogą sobie na niego pozwolić tylko najbogatsze państwa świata. Cóż, najwidoczniej w 2010 roku Polska bez wiedzy jej obywateli dołączyła do tej elitarnej czołówki.
Czy tak nagłe uzawodowienie wojska podyktowane było koniecznością, czy też był to manewr polityczny, to już niech każdy z czytelników sam sobie odpowie. Prawdą jest jednak, że przy obecnym rozwoju technologicznym sztuki wojennej zasadnicza służba wojskowa w tej postaci, jaka istniała tuż przed jej zawieszeniem, nie miała racji bytu. Zawodowe siły zbrojne i tak stałyby się wkrótce koniecznością. Można dyskutować nad sposobem, metodami czy rozwiązaniami zastosowanymi w procesie uzawodowienia, jednakże bezsprzecznym pozostaje fakt, że od kilku lat mamy wojsko zawodowe.
Teraz, po prawie 4 latach funkcjonowania zawodowej armii, coraz częściej pojawiają się głosy nawołujące do przywrócenia poboru. Powstają fanpage, strony internetowe, mnożą się komentarze domagające się reaktywacji poboru i piętnujące decyzję o jego zawieszeniu.
Dobrze pamiętam, jak młodzież z mojego i wcześniejszych pokoleń podchodziła do zasadniczej służby wojskowej. Pamiętam te zdradzane pokątnie „patenty” na uzyskanie odroczenia czy załatwienie kategorii „D-esant” lub „E-wakuacja przed kobietami i dziećmi”. I muszę przyznać, że bardzo zaskoczyła mnie popularność zwolenników powrotu w kamasze. Czytam niektóre komentarze i mam wrażenie, że dzisiejsza młodzież zmieniła światopogląd o 180 stopni. Nagle wszyscy chcą iść do wojska, wszyscy chcieliby zostać powołani.
Zacząłem więc uważniej studiować poszczególne posty, czytać komentarze, śledzić dyskusje na stronach internetowych i w grupach dyskusyjnych, próbując rozgryźć, co tak naprawę jest przyczyną tych postulatów. Muszę przyznać, że początkowo myślałem, że to nic innego jak wynik rosnącej w narodzie świadomości patriotycznej oraz troski o bezpieczeństwo ojczyzny. Wiadomo, że o ile armię zawodową mamy, o tyle nad systemem rezerw i szkoleń musimy wciąż popracować. Im bardziej się jednak w te internetowe dysputy i interlokucje zagłębiałem i angażowałem, tym wyraźniej jawiły mi się dwa zasadnicze nurty wśród zwolenników przywrócenia zasadniczej służby wojskowej.
Otóż zwolennicy zasadniczej służby wojskowej dzielą się w moim odczuciu na dwa obozy. Jeden to pokolenie starsze. Pokolenie, które samo doświadczyło „plusów dodatnich” oraz „plusów ujemnych” zasadniczej służby wojskowej i ze zrozumiałych względów ma do tego fragmentu swojego życiorysu ogromną nostalgię. Wiadomo nie od dziś, że nie ma większej przyjaźni niż koledzy z wojska i lepszych wspomnień, jak to, co „myśmy ze szwagrem w wojsku robili”. „Jeżeli ja mogłem/musiałem iść do woja, to dzisiejsza młodzież też powinna!” Taka trochę filozofia spod znaku „za moich czasów to…”.
Druga grupa opowiadająca się za służbą zasadniczą to ludzie nazwani przeze mnie roboczo „anty-rurkarze”. Są to młodzi ludzie (mężczyźni i kobiety, chociaż więcej chyba wśród nich przedstawicielek płci pięknej), którym w obecnym społeczeństwie przeszkadza nadmierne ich (moim zresztą też, ale ja jestem z ubiegłego stulecia) sfeminizowanie… Chodzi o metroseksualność współczesnych chłopaków. Upatrują oni w obowiązkowej służbie wojskowej panaceum na chłopców w jeansach-rurkach. Uważają, że to obowiązkiem armii jest wychować chłopców na mężczyzn i patriotów, którzy przecież w „rurkach” chodzić nie będą. Są przekonani, że jeżeli fan Justina Biebera poszedłby do wojska, to opuściłby koszary jako dumny fan co najmniej Sabatonu. Zapominają jednak, że podstawowym zadaniem wojska jest obrona kraju, a nie stylizowanie młodych ludzi.
Istnieją naprawdę niewielkie szanse, że chłopak, który mając 19 lat i w sumie dość ukształtowaną już osobowość i charakter nagle diametralnie zmieni się przez 6, 12 czy 18 miesięcy służby wojskowej. To na rodzicach spoczywa obowiązek wychowania młodego człowieka, to oni muszą dopilnować, aby ich dzieci nie były wychowywane przez Internet i ulicę. To szkoła musi uczyć i wpajać wartości obywatelskie i patriotyczne, a nie jedynie „realizować program”. Mam wrażenie, że zasadnicza służba wojskowa jest tutaj traktowana trochę jak „złoty środek”, który wszystko powinien naprawić, … gdyby był. Jego brak jest za to powodem tabunu „chłopców w rurkach” na polskich ulicach.
Obydwu frakcjom zwolenników przywrócenia ZSW brakuje jednego wspólnego elementu. Szczegółowej koncepcji, jak tego dokonać. Głośno krzyczą „przywróćmy”, ale cichną lub wręcz milkną gdy padają pytania: „no dobrze, ale jak?” Nie uświadczysz od nich zdecydowanych i konkretnych odpowiedzi na temat ilości poborowych, którzy mieliby zasilić polskie siły zbrojne. Czy to miałaby być 20-tysięczna, 50-tysięczna czy wreszcie jak za czasów świetności LWP 400-tysięczna armia? Jak to wojsko z poboru umieścić w strukturach WP? Jako osobne jednostki czy też wymieszać z zawodowym? Przypominam, że jeżeli potencjalny poborowy będzie miał stopień szeregowego, to automatycznie szeregowym zawodowym należałoby dać stopień co najmniej starszego szeregowego, a starszym szeregowym – kaprala. Mielibyśmy największą złożoną z kaprali armię na planecie Ziemia. No i gdzie są jakieś wolne koszary, w których poborowi mogliby zostać umieszczeni? Od kilku ładnych przecież lat w związku ze zmniejszeniem stanu osobowego armii mienie wojskowe jest wyprzedawane. A jeszcze nie słyszałem, żeby gdzieś w kraju wybudowano od podstaw nowoczesne koszary, które spełniałyby standardy obowiązujące na świecie w drugiej połowie XX stulecia.
Wojsko z poboru, tak jak czarno-biała telewizja i silnik dwusuwowy, odchodzą do lamusa. Tym, którzy służyli, pozostają fajne wspomnienia oraz koledzy z wojska, na których zawsze można liczyć. Są oczywiście kraje, gdzie ten model wyśmienicie się sprawdza, ale również zauważyć należy, że świadomość obywatelska w tych krajach stoi na zupełnie innym poziomie. Tak, mam tu na myśli Izrael. Zamiast więc tracić energię na próby reaktywowania czegoś, co w obecnej sytuacji politycznej nie ma racji bytu, sugerowałbym skupić się na tym, jak wychować naszą młodzież na wartościowych obywateli, na których ojczyzna będzie mogła liczyć bez względu na krój spodni. Bo to nie szata czyni cię Polakiem, ale to co masz w sercu.
PS. Chłopak w „rurkach” może pierwszy chwycić za broń, a zatwardziały zwolennik służby wojskowej dla każdego, może nie wyjść spod łóżka.
Żołnierz batalionu Parasol Krzysztof Kamil Baczyński, gdyby żył dzisiaj, byłby pewnie awangardowym artystą i kto wie,… pewnie chodziłby w „rurkach”.
komentarze