To nie brak pieniędzy jest największym zagrożeniem dla planu unowocześnienia polskiej armii, lecz wojskowa biurokracja. A właściwie ludzie, którzy w instytucjach zarządzających systemem zakupu nowego sprzętu i uzbrojenia do mistrzostwa opanowali sztukę przekładania dokumentów z miejsca na miejsce – pisze Krzysztof Wilewski, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Przyznaję, i nie będzie w tym ani krzty wazeliniarstwa, że naprawdę podziwiam wiceministra odpowiedzialnego za zakupy sprzętu i uzbrojenia, gdy spotykając się z dziennikarzami tłumaczy, co dzieje się z każdym z programów modernizacyjnych i wyjaśnia czemu nie idą one zgodnie z terminarzem ogłaszanym dwa lata wcześniej. Podziwiam ministra, gdyż ze stoickim spokojem, którego ja na jego miejscu chyba bym nie miał, tłumaczy się, nie tyle ze swojej pracy i swojego najbliższego otoczenia, ile z tego co robią, a raczej czego nie robią, urzędnicy z instytucji odpowiedzialnych za zakupy. A urzędnicy ci do mistrzostwa opanowali sztukę nic nierobienia i przekładania dokumentów z kupki na kupkę.
W mojej ocenie, opóźnienia w kluczowych programach modernizacyjnych w stosunku do terminarza prezentowanego dwa lata temu nie wynikają, jak zarzuca część mediów, z braku pieniędzy lub chęci ograniczenia wydatków na armię w związku z kryzysem finansowym (bo pieniądze z budżetu obronnego, których armia nie wyda, wracają do państwowej kasy i można je przeznaczyć na cokolwiek innego). Odpowiedzialni za te wydatki wojskowi i urzędnicy państwowi, którzy pracują na średnich i najniższych szczeblach zakupowej drabiny, od dekad tkwią na tych samych stanowiskach i w tych samych instytucjach. W instytucjach, w których jedyne co się zmieniło, to tabliczki na budynkach. To na ich biurkach i w ich szufladach na miesiące potrafią ugrzęznąć dokumenty, których opracowanie w prywatnej firmie zajęłoby tydzień, może dwa.
Co najgorsze, i jest to jeden z powodów, dla których tych biurokratów nie można wyplenić z państwowych urzędów (bo nie tylko z MON), jest łatwość, z jaką przychodzi im się bronić. Bo trudno nie przyznać racji argumentom, iż „wydając państwowe pieniądze, które mają posłużyć do zapewnienia bezpieczeństwa Polsce, musimy …” i tutaj w zasadzie można wpisać każde logicznie brzmiące uzasadnienie. Na przykład „dopracować dokumenty, sprawdzić, ocenić, uzgodnić”.
Jednak dbałość o przejrzystość i wysokie standardy, jakie muszą towarzyszyć wydawaniu miliardów złotych, nie może wiązać się z akceptacją zasady „skoro opracowanie dokumentów tyle trwa, znaczy, że tyle trwać musi”. Dla ludzi hołdujących takiej filozofii, naprawdę nie ma miejsca w polskim wojsku.
komentarze