Greccy wojownicy ukryli się w drewnianym koniu. Niczego nieświadomi obrońcy Troi wciągnęli konstrukcję do miasta i... tak przegrali wojnę. Homerycka opowieść stała się inspiracją dla trzech jeńców obozu w Żaganiu. Aby uciec z niewoli, zbudowali własnego konia. I choć był to jedynie koń gimnastyczny, w rękach zuchwałych Brytyjczyków okazał się przepustką do wolności.
Kiedy wyszli z kantyny, z miejsca wywołali poruszenie. Czterech jeńców z mozołem dźwigających gimnastycznego konia, a wraz z nimi grupka szaleńców w krótkich spodenkach i podkoszulkach... Na tle obozowej szarzyzny widok więcej niż osobliwy. Trudno się zatem dziwić, że wkrótce wokół nich zgromadziła się grupa ciekawskich. Tłum zgęstniał jeszcze, kiedy na rozbiegu stanęli pierwsi skoczkowie. Gapie śmiali się, pokrzykiwali i głośno komentowali wyczyny sportowców. „Za każdym razem, kiedy skok się nie udał, po obozie niosło się donośne rżenie publiczności” – opowiadał po latach Eric Williams, jeden z pomysłodawców akcji. Do widzów szybko dołączyli niemieccy strażnicy. Oparli się o balustrady wieżyczek i z uwagą obserwowali spektakl, raz po raz dając wyraz niepohamowanej radości. „Im głośniejsze były śmiechy, tym bardziej skoczkowie starali się gładko pokonać przeszkodę” – wspominał Williams.
Ale dobre chęci niekoniecznie szły w parze z umiejętnościami. W pewnym momencie jeden z zawodników wybił się tak fatalnie, że z impetem wpadł na konia i wraz z nim runął na klepisko. Publiczność zamarła, podobnie strażnicy. Przez kilka sekund gapili się w pustą czeluść wywróconej skrzyni, spod której gramolił się poobijany skoczek. Ciszę przerwała potężna salwa. Teraz już widzowie wręcz pokładali się ze śmiechu. Koń ponownie stanął na nogach, a kolejny skoczek na rozbiegu. Williams powiódł oczami po kolegach. Wśród nich był Richard Codner. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się skrzyżowały. Obaj wiedzieli, że wszystko idzie zgodnie z ich zuchwałym planem...
Brytyjczyk kocha sport
Stalag Luft III przeznaczony dla alianckich lotników powstał niemal pośrodku niczego. Od wybrzeży Bałtyku dzieliło go ponad trzysta kilometrów, jeszcze dalej było stamtąd do granic neutralnej Szwajcarii. Nieliczne w tej okolicy osady zamieszkiwali przede wszystkim Niemcy, którzy jeńcom raczej nie sprzyjali. Kompleks budynków został otoczony solidnymi zasiekali i wieżyczkami strażniczymi. Do tego sypki grunt, a także rozmieszczone w obozie mikrofony i sejsmografy utrudniały robienie podkopów. A mimo to więźniowie nie rezygnowali z prób wydostania się na wolność. „Dla nas ucieczka była czymś w rodzaju sportu” – przyznał już po wojnie Williams.
On sam do niewoli trafił w 1942 roku. Był obserwatorem w załodze brytyjskiego bombowca, który został zestrzelony podczas rajdu nad Zagłębie Ruhry. W Żaganiu poznał Richarda Codnera i Olivera Philpota. Wspólnie zaczęli planować ucieczkę. Inspiracją dla nich stała się legenda o drewnianym koniu opisana przez Homera, a potem Wergiliusza. Podczas oblężenia Troi Grecy zbudowali potężną konstrukcję, w której ukryli się achajscy wojownicy. Drewniany koń został „porzucony” pod murami Troi. Kierowani ciekawością i nieświadomi podstępu obrońcy wciągnęli go do miasta. Tymczasem Grecy pod osłoną nocy opuścili kryjówkę, zaatakowali Trojan i zdobyli miasto. Dwa i pół tysiąca lat potem Williams wraz z kolegami postanowili uciec się do podobnego fortelu. Swój plan przedstawili członkom działającego w obozie komitetu ucieczkowego. Ci zrobili wielkie oczy, ale projekt zaaprobowali i postanowili pomóc. Zajęli się kompletowaniem fałszywych dokumentów, map i kolejowych rozkładów jazdy. Najważniejsza była jednak budowa konia... a raczej gimnastycznej skrzyni, która miała odegrać główną rolę w ucieczce.
Więźniowie sięgnęli po deski z obozowych prycz i sklejkę ze skrzynek, w których przychodziły do obozu dary od Czerwonego Krzyża. Całość obciągnęli płótnem. „Podczas gdy koń był budowany, John z pewną pomocą Phila [towarzysze Williamsa w jego wspomnieniowej książce występowali pod fikcyjnymi nazwiskami – przyp. red.] rekrutował więźniów zainteresowanych udziałem w ćwiczeniach. Na terenie obozu rozwiesił plakaty zapowiadające powstanie grupy gimnastycznej, która będzie mieć zajęcia każdego popołudnia. Ponadto wytypowani więźniowie z komitetu ucieczkowego mieli wdawać się w rozmowy z niemieckimi strażnikami, wspominając im o typowo brytyjskiej manii związanej z ćwiczeniami i mimochodem tu i ówdzie napomknąć o koniu” – pisał Williams. Niebawem członkowie powstającej sekcji zgłosili się w komendanturze obozu z prośbą o zgodę na publiczne ćwiczenia. „Nie widzimy przeszkód. Ale sprzęt musicie zapewnić sobie sami” – brzmiała odpowiedź. Niemcy połknęli haczyk...
Podkop do wolności
Początkowo Williams, Codner i Philpot zamierzali uciec z obozu w klasyczny sposób, czyli przez podkop. Doszli jednak do wniosku, że nie będą w stanie wydrążyć tunelu, który prowadziłby z miejscowego baraku aż za druty. Po pierwsze, ze względu na dystans, a co za tym idzie czas potrzebny do wykonania podkopu. Po drugie, podłogi baraków w Żaganiu nie przylegały bezpośrednio do gruntu. Niemcy nie chcieli, by tą drogą do wnętrza przedostawała się wilgoć. Poza tym nie mieli ochoty ułatwiać zadania ewentualnym uciekinierom. Trzeba więc było znaleźć inny sposób. Pomóc miał gimnastyczny koń.
Skrzynia została skonstruowana w ten sposób, że w jej wnętrzu można było przenieść jedną, a nawet dwie osoby. Podczas transportu siedziały one, a raczej wisiały w karkołomnych pozach, rozparte na deskach (które od środka obramowywały skrzynię) oraz drągach służących do jej przenoszenia. Koń każdego dnia był wystawiany na plac sportowy. Tragarze ustawiali go zawsze w tym samym miejscu. Ukryty wewnątrz kopacz metr po metrze drążył tunel głównie przy pomocy metalowej miski. Urobek gromadził w workach uszytych ze spodni. Wszelkie hałasy, które mogło wywoływać rycie w ziemi, zlewały się z krzykami widowni. Kiedy ćwiczenia miały się ku końcowi, kopacz kładł na wydrążony w ziemi otwór sklejkę, a na niej rozprowadzał warstewkę piachu. Miejsce, w którym nazajutrz należało postawić konia, jeńcy zawczasu oznaczali dwoma kupkami ziemi. „Kopczyki mają zapewnić skoczkom miękkie lądowanie” – tłumaczyli strażnikom. Tymczasem wydobyty piach był suszony i stopniowo rozrzucany na terenie obozu. Więźniowie wypuszczali go z materiałowych „kiszek” przywiązanych po wewnętrznej stronie spodni. Zanim jednak kopacze przystąpili do pracy, należało uśpić czujność strażników. Stąd spektakl z niezdarnymi zawodnikami, którzy przewracali skrzynię podczas skoków. Chodziło o to, by Niemcy nabrali pewności, że jest ona wewnątrz pusta.
Ucieczka do kin
Jeńcy podjęli ogromne ryzyko. – Tunel przebiegał na głębokości zaledwie półtora–dwóch metrów. Szalunek był jedynie na niewielkim odcinku przy wejściu – wyjaśnia Marek Łazarz, dyrektor Muzeum Obozów Jenieckich w Żaganiu. Kopacze w każdej chwili mogli zostać zdemaskowani. Mogli też zginąć pod zwałami osuwającej się ziemi. Pracę jednak udało się doprowadzić do szczęśliwego końca. 29 października 1943 roku czterdziestometrowy podkop był gotowy. Tego dnia po zakończeniu popołudniowych ćwiczeń Codner został w jego wnętrzu. Dwóm pozostałym niepostrzeżenie udało się wejść do środka podczas wieczornego apelu. Pod osłoną nocy znaleźli się dwadzieścia metrów za ogrodzeniem obozu i ruszyli w kierunku wybrzeża. Philpot podróżował pociągiem jako Jon Jőrgensen. Według sfałszowanych dokumentów był Norwegiem, który handlował margaryną. Sprawa była o tyle karkołomna, że Philpot nie znał nawet słowa po norwesku. Uciekinierzy uznali jednak, że prawdopodobieństwo, iż po drodze spotka „rodaka”, jest raczej nikłe. Nie obyło się jednak bez przygód. Philpot nie zdołał w Kostrzyniu złapać pociągu nad morze i noc musiał spędzić w lesie. Ostatecznie dotarł jednak do Gdańska, gdzie dostał się na statek płynący do Szwecji.
Williams i Codner, podszywając się pod robotników z okupowanej Francji, dojechali do Szczecina. Tam nawiązali kontakt z duńskim marynarzem działającym w ruchu oporu i przez Kopenhagę – podobnie jak ich towarzysz – wylądowali na szwedzkiej ziemi. Trójka uciekinierów spotkała się w Sztokholmie, i wkrótce wszyscy w komplecie znaleźli się w Wielkiej Brytanii.
Podczas II wojny światowej jeńcy wielokrotnie podejmowali próby ucieczki. Do najsłynniejszej doszło właśnie w Żaganiu. W marcu 1944 roku 76 więźniów wydostało się z tamtejszego stalagu przez stujedenastometrowy tunel „Harry”. Ostatecznie niemieckiej pogoni wymknęło się zaledwie trzech. Spektakularna akcja przeszła do historii dzięki hollywoodzkiej superprodukcji zatytułowanej „Wielka ucieczka” w reżyserii Johna Sturgesa ze Stevem McQueenem, Jamesem Garnerem i Charlesem Bronsonem w rolach głównych i... całkowicie przyćmiła wyczyn Williamsa i dwójki jego kolegów. – Historia drewnianego konia faktycznie została niemal zapomniana. A przecież mówimy o pierwszej w pełni udanej ucieczce z obozu jenieckiego podczas II wojny światowej – podkreśla Łazarz.
Co ciekawe, na temat brawurowej akcji trójki z Żagania początkowo było głośno. Williams poświęcił jej książkę „The Wooden Horse”, na podstawie której w 1950 roku Brytyjczycy nakręcili fabularny film pod tym samym tytułem. Zdjęcia zostały zrealizowane w zachodnich Niemczech. Reżyserii podjął się Jack Lee, scenariusz zaś napisał sam Williams. – Film dość wiernie trzyma się autentycznej historii. Różni się od niej jedynie w szczegółach – przyznaje Łazarz. Produkcja spotkała się z ciepłym przyjęciem widzów. W 1950 roku „The Wooden Horse” okazał się trzecim pod względem popularności filmem wyświetlanym w brytyjskich kinach. Jakby tego było mało, w tym samym roku wyszła jeszcze jedna książka poświęcona ucieczce. Nosiła tytuł „The Stolen Journey”, jej zaś autorem był inny z uciekinierów – Oliver Philpot. Jednak wraz z upływem czasu o historii było coraz ciszej.
Powojenne losy jej bohaterów ułożyły się bardzo różnie. Richard Codner po wojnie pozostał w armii. W 1952 roku zginął podczas potyczki z komunistyczną partyzantką w Malezji. Eric Williams po ucieczce z obozu służył między innymi w MI9, sekcji brytyjskiego wywiadu wojskowego, która pomagała ruchowi oporu w okupowanych przez Niemców państwach. Potem próbował sił jako pisarz. Zmarł w 1983 roku. Oliver Philpot przeżył go o dziesięć lat. W szeregach armii pozostał do 1946 roku. Potem zajął się biznesem.
Po spektakularnej ucieczce pozostało niewiele. – Koń do ćwiczeń przepadł. Najpewniej został zarekwirowany. Mógł trafić do specjalnego magazynu. Niemcy gromadzili tam „rekwizyty”, które jeńcy wykorzystywali podczas ucieczek. Pomagały im w szkoleniu strażników – tłumaczy dyrektor Łazarz. Nie zachował się też tunel, którym uciekli Brytyjczycy. – Za pomocą georadaru zdołaliśmy jednak namierzyć jego przebieg. W miejscu, gdzie się znajdował, chcielibyśmy postawić pamiątkowy głaz, by choć trochę przypomnieć tę niezwykle ciekawą historię – podsumowuje dyrektor.
Podczas pisania korzystałem z książki Erica Williamsa, The Wooden Horse, Pen & Sword Military 2013.