Medyk na wojnie

środa, 08 marca 2023

Doświadczenia z misji w Iraku i Afganistanie odmieniły wojskową medycynę, pozwoliły też rozwinąć umiejętności personelu medycznego. Nasi żołnierze dysponują nowoczesnym wyposażeniem i wiedzą, jak ważna na polu walki jest np. samopomoc. Teraz czas na kolejną lekcję. Wojna w Ukrainie pokazuje, że ratownicy muszą skupić uwagę szczególnie na przedłużonej opiece nad poszkodowanym. 

Polskie wojska spędziły niemal dwie dekady na misjach w Afganistanie, z których wyszły bogatsze o wiedzę i umiejętności praktycznie w każdej dziedzinie wojskowości. Szczególnie można to było zaobserwować w medycynie pola walki. Wprowadzono m.in. sprawdzony na misjach system zabezpieczenia medycznego, który zakładał, że ranny żołnierz przewożony na pokładzie śmigłowców MEDEVAC jak najszybciej musi trafić pod opiekę wykwalifikowanego personelu, m.in. anestezjologów i chirurgów. Przestrzegano zasady tzw. złotej godziny, bo tyle czasu zwykle zajmował transport poszkodowanego z pola walki do szpitala. W przypadku sił specjalnych mówiło się nawet o ewakuacji medycznej trwającej zaledwie 40 minut. Wypracowane wówczas rozwiązania procentują w armii do dziś.

Afganistan to dla polskiego wojska zamknięty rozdział, ale niedaleko naszych granic trwa teraz konflikt zbrojny o zupełnie innym charakterze. Ciężkie walki toczone w Ukrainie pokazują trudności, jakie ma tamtejsze wojsko z zabezpieczeniem medycznym walczących pododdziałów. Ukraińskim siłom zbrojnym brakuje dobrze wyszkolonych medyków, pojawiają się poważne kłopoty z ewakuacją rannych z pola walki. Nie ma możliwości użycia śmigłowców MEDEVAC, a w związku z ostrzałami artyleryjskimi ewakuacja drogą lądową jest bardzo wydłużona.

Polscy ratownicy śledzą to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, i zwracają uwagę, że czas ponownie przyjrzeć się regułom taktycznej opieki nad poszkodowanymi w warunkach bojowych. Sugerują, by porzucić sprawdzone w Afganistanie rozwiązania, np. te dotyczące ewakuacji poszkodowanych drogą lotniczą, i szukać alternatyw. Trzeba bowiem założyć, że gdyby konflikt zbrojny toczył się w Polsce, nasza armia i nasi medycy musieliby stawić czoła podobnym wyzwaniom jak teraz ich ukraińscy koledzy.

Kroki milowe

Obowiązujące w polskim wojsku zalecenia w postępowaniu z poszkodowanym na polu walki, czyli koncepcja TCCC [Tactical Combat Casualty Care, taktyczna opieka nad poszkodowanymi w warunkach bojowych], przez armię USA zostały przyjęte pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, a potem stały się standardem w całym NATO. Powstał komitet TCCC, który opracowuje rekomendacje dotyczące postępowania medycznego z poszkodowanym w warunkach bojowych. – Nie ma znaczenia, czy jest to Afganistan, Afryka czy Ukraina. Różne są obrażenia, ale najczęstsze odwracalne przyczyny zgonów na polu walki pozostają te same. Chodzi o masywne krwotoki, odmę prężną i niedrożności dróg oddechowych – ocenia mjr dr Anita Podlasin, szefowa Wydziału Dydaktycznego Wojskowego Centrum Kształcenia Medycznego, i dodaje: – Stara prawda mówi, że na wojnie medycyna kwitnie. Dziś, dzięki misjom wojskowym, ratownicy medyczni koncentrują się na stanach zagrożenia życia.

Doświadczenia zdobyte na misjach w Iraku i Afganistanie wpłynęły na to, że obecnie nasi żołnierze dysponują nowoczesnym wyposażeniem medycznym, np. indywidualnymi pakietami medycznymi czy opaskami zaciskowymi. Wiedzą także, jakie znaczenie na polu walki ma samopomoc medyczna czy pomoc rannemu koledze. – Teraz czas na lekcję z Ukrainy. Spodziewam się, że komitet TCCC w niedalekiej przyszłości zaktualizuje zasady postępowania z pacjentem i wyda nowe rekomendacje. Widzimy przecież, że trudno stosować się chociażby do przyjętych w NATO reżimów czasowych dotyczących ewakuacji medycznej – podkreśla mjr Podlasin.

Damian Duda, założyciel działającej w Ukrainie ochotniczej grupy medyków pola walki „W międzyczasie”, wykładowca akademicki i jeden z liderów organizacji proobronnej Legia Akademicka, potwierdza, że dla ukraińskich sił zbrojnych poważnym wyzwaniem jest ewakuacja rannych. – Nie ma mowy o użyciu śmigłowców ratunkowych, poszkodowanych ewakuuje się tylko za pomocą pojazdów. Dobrze, jeśli dana jednostka jest wyposażona w te opancerzone, najczęściej jednak rannego z pierwszej linii frontu wywozi się pikapami – wyjaśnia. Do punktu stabilizacji poszkodowany dociera zatem najczęściej po dwóch lub trzech, a nierzadko nawet pięciu czy siedmiu godzinach. To wykracza poza natowski standard, czyli wspomniane 60 minut, a jednocześnie znacznie utrudnia przewidziane w procedurach postępowanie.

Razem ze zrzeszonymi w grupie „W międzyczasie” medykami Duda zajmuje się w Ukrainie ewakuacją rannych z tzw. strefy zero, czyli miejsc bezpośredniego starcia wojsk ukraińskich i rosyjskich. Jeszcze kilka tygodni temu wspierał jednostki walczące z okupantami w Donbasie, m.in. w Sołedarze, wcześniej działał w obwodzie chersońskim, na południu kraju. Wolontariusze wspierają ukraiński system zabezpieczenia medycznego, zgodnie z którym żołnierze ranni w trakcie działań bojowych są ewakuowani do oddalonych o kilkaset metrów lub kilka kilometrów punktów stabilizacji życia, zlokalizowanych najczęściej w podpiwniczeniach opuszczonych budynków. Pracują tam lekarze, także chirurdzy i anestezjolodzy, oraz pielęgniarki. Punkty stabilizacji życia można porównać do szpitala polowego, jakim dysponowali np. polscy żołnierze w bazie Ghazni. Kolejnym, wyższym poziomem zabezpieczania medycznego dla Ukraińców są już szpitale cywilne. Na dotarcie do takich punktów potrzeba jednak czasu.

Kolejny stopień wtajemniczenia

Wydłużająca się ewakuacja poszkodowanego otwiera dyskusję na temat szkoleń żołnierzy z postępowania z pacjentem w czasie wydłużonym (Prolonged Field Care – PFC). O PFC mówimy wówczas, gdy na ewakuację medyczną trzeba czekać kilka lub kilkanaście godzin. Umiejętności takie były dotąd zarezerwowane głównie dla wojsk specjalnych. Wynikało to z zaleceń, jakie płk Sean Keenan, naczelny lekarz sił specjalnych USA w Europie, sformułował kilka lat temu. Odnosząc się bowiem do zadań wykonywanych przez Amerykanów w odległych miejscach na świecie, uznał, że głównym kierunkiem rozwoju amerykańskich medyków sił specjalnych powinny być właśnie kursy PFC.

Potrzebę szkolenia z PFC od lat rozumieją także polskie wojska specjalne, korzystające z amerykańskich doświadczeń. Pod kątem postępowania z pacjentem w czasie wydłużonym powinni jednak szkolić się także medycy innych rodzajów sił zbrojnych. Działanie zgodnie z zasadami PFC nie jest jednak proste, bo jak wyjaśnia Grzegorz, ratownik medyczny z Jednostki Wojskowej Komandosów, chodzi o umiejętności z wielu medycznych specjalizacji: – Przede wszystkim o intensywną terapię, chirurgię, leczenie bólu, ale i sprawy związane z opieką pielęgnacyjną pacjenta i jego żywieniem, a nawet wsparciem psychologicznym – mówi. I dodaje, że w przypadku PFC medyk musi być po trosze ratownikiem, pielęgniarką i lekarzem, ale też umiejętnie zarządzać zespołem, odpowiednio planować zadania i rozdzielać obowiązki. – W czasie wojny w Ukrainie regułą stało się postępowanie PFC, bo pacjent trafiający pod opiekę personelu medycznego w ciągu godziny od zdarzenia to wyjątek – tłumaczy Damian Duda.

Jeżeli z PFC mają się szkolić ratownicy medyczni ze wszystkich rodzajów sił zbrojnych, to trzeba podejść do tego systemowo. Najpierw muszą być biegli w udzielaniu pomocy poszkodowanym w myśl zasad TCCC. Dopiero później najlepszych można szkolić na poziomie zaawansowanym, właśnie z zakresu wydłużonej opieki. – Stosujmy się do zasady: nie ma PFC bez TCCC. Kluczowe dla dalszego postępowania z pacjentem jest to, czy właściwie udzielimy mu pomocy zaraz po zdarzeniu. Bo np. jeśli medyk z pododdziału lub kolega z drużyny niewłaściwie założy rannemu opaskę zaciskową i nie zatamuje krwawienia, to poszkodowany umrze. Nie doczeka etapu opieki z zakresu PFC. Dlatego TCCC to zawsze jest dla ratowników fundament – mówi mjr Podlasin.

Damian Duda, dzieląc się doświadczeniem m.in. z Donbasu, przyznaje, że poziom wyszkolenia wojskowych medyków w Ukrainie jest bardzo zróżnicowany. – Wielu doświadczonych żołnierzy zna natowskie wytyczne z zakresu TCCC i jest biegłych w udzielaniu pomocy na polu walki. Sporo ludzi funkcję medyków w pododdziałach pełni jednak ochotniczo, część dopiero co została wcielona do armii i się uczy – stwierdza Duda. Zgodnie z przyjętymi zasadami szkolenie medyka pola walki (nie ratownika medycznego) rozpisane jest na trzy miesiące i kończy się egzaminem. Niestety ze względu na braki kadrowe żołnierze szkolą się w zakresie TCCC także w warunkach bojowych, co nie ułatwia opieki nad poszkodowanymi. Tym bardziej że – jak donoszą polscy wolontariusze medycy – obrażenia na polu walki są bardzo zróżnicowane, a poszkodowanych jest dużo.

W przyszłości ukraińscy medycy wezmą udział w serii specjalistycznych szkoleń w Polsce z leczenia ciężkich poparzeń, obrażeń pola walki i traumatologii.

Nowe programy

Zdaniem medyków wojskowych trzeba jak najszybciej wykorzystać doświadczenia Ukraińców, żeby zmodyfikować polskie programy szkoleń. Priorytetem musi być przygotowanie jak największej liczby żołnierzy w ramach samopomocy medycznej i pomocy koleżeńskiej oraz nauczanie z zakresu PFC. – Chcielibyśmy wyszkolić wszystkich żołnierzy w zakresie ratowania życia na polu walki. Kursy CLS [Combat Life Saver] są organizowane w łódzkim centrum od lat. Takie umiejętności zdobywają u nas także podchorążowie, około tysiąca studentów rocznie. By jeszcze zwiększyć potencjał ratowników pola walki w naszej armii, zdecydowaliśmy dwa lata temu o szkoleniu żołnierzy zamiejscowo, w ich jednostkach – wyjaśnia mjr Podlasin. 

Wojskowe Centrum Kształcenia Medycznego przygotowało już ponad 200 ratowników medycznych, którzy, posiadając uprawnienia instruktorskie, prowadzą kursy CLS na terenie kraju. Dbając o kwalifikacje personelu medycznego, WCKMed uruchomi też w tym roku nowe kursy, które będą już organizowane cyklicznie. Chodzi o szkolenia w zakresie PFC. – W połowie roku przeszkolimy z opieki wydłużonej pierwszą grupę medyków. Mamy świadomość, że PFC to absolutna konieczność – podkreśla szefowa Wydziału Dydaktycznego w WCKMed.

Zmiany szykują się także w wojskach specjalnych. Jednostka Wojskowa Komandosów wprowadza właśnie nowy program szkolenia. – Chcemy, by nasi operatorzy, którzy są medykami pola walki i mają ukończony kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy, się rozwijali. Potrzebujemy ratowników medycznych z pełnymi uprawnieniami – mówi Grzesiek z JWK. – Musimy mieć pewność, że nasi żołnierze podczas operacji specjalnych, działając w oderwaniu od wojsk własnych, są dobrze zabezpieczeni – dodaje.

JWK przygotowała kilkupoziomowy plan kształcenia swoich operatorów. Jeszcze na etapie szkolenia bazowego wszyscy żołnierze obligatoryjnie przechodzą kursy kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP), a potem CLS. Następnie ci, którzy w zespołach bojowych obejmują etaty medyków, trafiają na specjalistyczne, kilkutygodniowe zajęcia medyczne. W roli obserwatorów i pomocników praktykują na szpitalnych oddziałach ratunkowych i intensywnej terapii czy w prosektorium. Kolejny etap nauki to studia na kierunku ratownictwo medyczne (z dofinansowaniem Ministerstwa Obrony Narodowej) i sześciomiesięczne szkolenie specjalistyczne organizowane przez JWK.

– Właśnie ruszamy z pilotażowym kursem zaawansowanym dla pierwszej grupy naszych ratowników. Operatorzy będą praktykować w zespołach ratownictwa medycznego, na OIOM-ie, SOR-ze i intensywnej terapii, będą pracować z pacjentami w szpitalu, uczyć się telemedycyny. Wyspecjalizują się w ocenie stanu pacjenta i będą wiedzieli, jak działać w przypadku wydłużającej się opieki medycznej. Oczekujemy od ratowników uniwersalnych zdolności. Muszą wiedzieć, jak działać z pacjentem w czasie szybkiej ewakuacji, jak w ciągu kilkudniowej, a nawet dwumiesięcznej izolacji – tłumaczy Grzesiek z JWK. Jednostka gwarantuje swoim ratownikom szkolenia podtrzymujące ich umiejętności. Komandosi do dyspozycji mają salę symulacji medycznej i nowoczesne fantomy do ćwiczeń.

Wyjść poza schemat

Doświadczenia Ukraińców pokazują, że armia powinna również szkolić żołnierzy z wykorzystania improwizowanych środków ewakuacji medycznej. – Jeśli wojna byłaby w Polsce, być może nie mielibyśmy śmigłowców MEDEVAC. Dlatego moim zdaniem każda jednostka powinna wprowadzić do ćwiczeń scenariusze dotyczące ewakuacji CASEVAC [casualty evacuation] – podkreśla Damian Duda. Zakłada ona ewakuację rannych z pola walki bez użycia odpowiednio przygotowanych pojazdów medycznych lub wyspecjalizowanej opieki medycznej. Trenować ją można np. z użyciem będących w wyposażeniu WP różnego rodzaju pojazdów terenowych lub busów.

Ratownicy są zgodni co do tego, że wiedzę zdobytą w Afganistanie trzeba traktować jako swego rodzaju fundament, a umiejętności z zakresu TCCC należy ciągle podtrzymywać. Jednak po roku bardzo brutalnej wojny w Ukrainie okazuje się, że czas wyjść poza schematy, bo to, co działało pod Hindukuszem, niekoniecznie sprawdzi się w walkach z dobrze uzbrojonym i wyszkolonym przeciwnikiem w Europie Środkowo-Wschodniej.

Magdalena Kowalska-Sendek

autor zdjęć: plut. Aleksander Perz/ 18 DZ, DWOT, Grzegorz Jakubowski/ KPRP