Więcej zaszkodzili mi Polacy niż Anglicy

sobota, 21 września 2024

Okoliczności usunięcia gen. Stanisława Sosabowskiego z funkcji dowódcy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej do dziś budzą emocje. W tle były motywy brytyjskich oficerów, którzy chcieli uczynić z polskiego generała kozła ofiarnego porażki operacji „Market-Garden”. Znamienne było tu stanowisko polskiego naczelnego dowództwa, które nie chciało narażać się sojusznikom.


Uścisk dłoni z Naczelnym Wodzem w dniu awansu do stopnia generała brygady podczas uroczystości wręczenia sztandaru 1 Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej 15 czerwca 1944, między generałami stoi prezydent RP Władysław Raczkiewicz, który kilka miesięcy później zdymisjonował obu generałów. Fot. arch. prywatne

„Polska brygada spadochronowa walczyła tutaj bardzo źle. Jej żołnierze nie wykazali żadnej chęci do walki, jeśli groziło to ryzykowaniem życia. Nie chcę tej brygady dalej u siebie. Być może zechce Pan przerzucić ją do Włoch, do innych Polaków” 1.

Ta skrajnie niesprawiedliwa, oburzająca i niepoparta dowodami opinia feldmarszałka Bernarda Montgomery’ego, wyrażona w depeszy z 17 października 1944 roku do szefa imperialnego sztabu generalnego feldmarszałka Alana Brooka w Londynie, spowodowała ciąg wydarzeń, których konsekwencją było usunięcie generała Stanisława Sosabowskiego z funkcji dowódcy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej.

Motywy brytyjskich dowódców chcących uczynić z Sosabowskiego kozła ofiarnego w związku z niepowodzeniem zaplanowanej przez nich operacji „Market-Garden” są dość czytelne. W dużej mierze wynikały one z rywalizacji między generałem George’em Pattonem a feldmarszałkiem Montgomerym, w której niemożliwością było przyznanie, że Anglik popełnił błąd. Konieczne stało się zrzucenie odpowiedzialności i winy własnych dowódców i żołnierzy na innych oraz zatuszowanie nie tylko złego planu operacji, ale też jego realizacji.

W tej ostatniej kwestii, spośród wykonawców planu, przede wszystkim zawiódł generał Brian Horrocks ze swoim 30 Korpusem z 2 Armii. Miał on w ciągu dwóch dni dojść do brytyjskich i polskich spadochroniarzy w Arnhem. Tymczasem dopiero w szóstym dniu desantu tylko jeden batalion zbliżył się na cztery kilometry do Dolnego Renu, ale wówczas 1 Dywizja Powietrznodesantowa praktycznie nie istniała. Co ważne, na niezrozumiałą powolność 30 Korpusu zwrócili uwagę sami Brytyjczycy, w tym dowódca Czerwonych Diabłów (przydomek żołnierzy 1 DPD) generał Robert Urquhart, pisząc, że postępy tego korpusu były zastraszająco powolne. Na marginesie można dopowiedzieć, że żołnierze amerykańskiej 3 Armii generała Pattona już po bitwie mówili, że do odciętych spadochroniarzy w Arnhem dostaliby się na czas. Podobnie wyraził się generał Stanisław Maczek, którego 1 Dywizja Pancerna wchodziła w skład kanadyjskiej 1 Armii, sąsiadującej z brytyjską 2 Armią. Oczywiście można zwrócić uwagę, że były to nieweryfikowalne deklaracje czynione post factum. Znając jednak przebojowość generała Pattona i jego żołnierzy, a zwłaszcza generała Maczka (polskim pancerniakom skrzydeł w natarciu dodałaby jeszcze świadomość, że spieszą na ratunek swoim z 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej), uprawnione jest założenie, że oni daliby radę. Niestety, w operacji „Market-Garden” kanadyjskiej 1 Armii powierzono rolę pomocniczą.

Szycie grubymi nićmi

Tymczasem Brytyjczycy, nie chcąc przyznać się do grzechów własnych, początkowo winili pogodę, później lokalnego dowódcę holenderskiego ruchu oporu, który miał współpracować z Niemcami, wreszcie generała Sosabowskiego. Ten nadawał się wręcz idealnie, raz, że od samego początku krytykował założenia brytyjskie (słusznie zresztą), dwa, że gdy jego żołnierze wylądowali pod Arnhem, to do Arnhem się nie przedostali.

Wszelako niedorzeczność obarczania Polaków winą za klęskę arnhemską już na pierwszy rzut oka była oczywista. Bo gdyby nawet prawdą było to, że nie wykazywali oni „żadnej chęci do walki”, to przecież jak o przebiegu bitwy toczonej połączonymi siłami 1 Alianckiej Armii Powietrznodesantowej i brytyjskiej 2 Armii mogła zaważyć słaba polska brygada? Nadto z połową sił, bez ciężkiej broni (dywizjon artylerii przeciwpancernej został zrzucony mocą rozkazów brytyjskich po drugiej stronie Renu, a dywizjon artylerii lekkiej wysłany drogą morską w ogóle nie zdążył wziąć udziału w walkach). A co najważniejsze, Polacy wkroczyli do akcji w piątym dniu operacji, gdy brytyjska 1 Dywizja Powietrznodesantowa była już okrążona, a wynik bitwy przesądzony na korzyść Niemców!


Gen. Sosabowski (w środku) z wizytą u gen. Sosnkowskiego (drugi od prawej) w Arundel w Kanadzie. Pierwszy z lewej stoi gen. Antoni Szylling, październik 1962. Fot. arch prywatne

Mimo tak wydawałoby się oczywistych faktów, na polskiego generała spadło odium. Już 20 listopada 1944 roku generał Frederick Browning, dowódca brytyjskiego I Korpusu Powietrznodesantowego i bezpośredni przełożony Sosabowskiego, sporządził na jego temat raport, w którym można przeczytać: „Zarówno w tym okresie [mowa o kilku tygodniach poprzedzających operację „Market-Garden”], jak też faktycznie od samej chwili, kiedy Samodz. Bryg. została zmobilizowana w lipcu, gen. Sosabowski okazał się niezmiernie trudny we współpracy. ‘Trudność’ ta była oczywista nie tylko dla oficerów, pod których dowództwem planował, lecz również dla oficerów sztabu innych formacji desantu powietrznego. […]

Podczas operacji ‘MARKET’ […] oficer ten okazał się zupełnie niezdolny zrozumieć pilność tej operacji i stale wskazywał chęć do targowania się i niechęć do zagrania swej pełnej roli, o ile nie zostało zrobione wszystko dla niego i jego brygady. […]

Był on głównie odpowiedzialny za całość powstania, organizacji i wyszkolenia brygady. Jednakowoż nie można zezwolić, by ta dobra pamięć przeszkadzała w obecnej i przyszłej wydajności brygady.

Jestem z tego powodu zmuszony zaproponować, by gen. Sosabowskiego użyto gdzie indziej i by znaleziono młodszego oficera, o bardziej giętkim umyśle i bardziej współpracującego, który by go zastąpił”2.

Ów pełen niesprawiedliwych i zwyczajnie kłamliwych oskarżeń raport na temat generała Sosabowskiego, przedstawiony tu skrótowo, generał Browning skierował do zastępcy szefa sztabu imperialnego generała Ronalda Weeksa. Ten przekierował go do szefa sztabu Naczelnego Wodza generała dywizji Stanisława Kopańskiego, który wezwawszy Sosabowskiego, oświadczył, że mimo iż może to być z jego krzywdą osobistą, to powinien odejść z brygady i oczekuje sugestii co do dalszego jego użycia.

Dramat generała

Od tego momentu zaczęły się najboleśniejsze dla Sosabowskiego chwile w jego całej służbie wojskowej. Od pomówień Anglików bardziej bolała go postawa przełożonych. Dlatego nie pogodził się z decyzją polskich władz wojskowych, które w imię niedrażnienia brytyjskiego sojusznika pozbawiły go dowództwa nad jednostką, którą stworzył. Do końca życia zachował żal do polskich zwierzchników też za to, że nigdy nie sprostowali oszczerstw plamiących jego honor. Przede wszystkim przykrą rolę odegrał tu uległy wobec Brytyjczyków generał Kopański.

Tymczasem generał Sosabowski nie zamierzał ustąpić. W liście do generała Kopańskiego z 4 grudnia 1944 roku pisał: „Zarzuty tyczące mego zachowania podczas operacji będę traktował jako gołosłowne tak długo, jak długo nie zostaną udowodnione. Udowodnię faktami z wyliczeniem godzin, że mimo beznadziejności sytuacji w pchaniu żołnierzy na północ – tylko dla wyraźnego zaznaczenia braterstwa broni na polu walki, przy zupełnym braku środków przewozowych lub ich minimalnym dostarczeniu – przerzuciłem na drugą stronę maksymalnie możliwą ilość ludzi”3. Dodawał też, że podczas całej operacji jedynie 26 września był „w sztabie Korpusu i to osobiście wezwany przez gen. Browninga, z którym miałem rozmowę na temat nowego zadania – nie dłużej niż 3 minuty, do końca operacji tj. do 5 października ani raz – ani ustnie, ani telefonicznie z nim lub jego sztabem nie rozmawiałem”4.


Gen. George Patton i feldmarsz. Bernard Montgomery w zdaje się nieszczerym uśmiechu. To głównie z powodu ich wzajemnej rywalizacji „Monty” nie chciał przyznać się do błędu i szukał kozła ofiarnego, 1944. Fot. Wikipedia

Żadne wyjaśnienia nie pomogły i generał Kopański wystąpił do prezydenta RP Władysława Raczkiewicza o udzielenie dymisji generałowi Sosabowskiemu. 7 grudnia 1944 roku Sosabowski osobiście rozmawiał z prezydentem. Raczkiewicz przekonywał generała, że choć darzy go poważaniem i uważa za dobrego dowódcę, to dla dobra sprawy musi go zdymisjonować, choć bardzo tego żałuje. Swoją drogą jako żywo przypominało to rozmowę prezydenta z generałem Sosnkowskim sprzed przeszło dwóch miesięcy, gdy używając podobnych argumentów, udzielił mu dymisji ze stanowiska Naczelnego Wodza.

Generał Sosabowski bronił się i mówił: „Moi przełożeni są do tego, by powoływali i odwoływali ze stanowiska i z tego tytułu nie mogę mieć żadnych pretensji – lecz przełożeni są również do tego, by pilnowali mego honoru żołnierskiego”5. Nic takiego się nie zadziało, a polskie naczelne dowództwo schowało głowę w piasek. Słusznie zauważył biograf Sosabowskiego, pisząc, że „generał Kopański wykazał się w tej kwestii kompromitującą nadgorliwością w wyszukiwaniu powodów złego nastawienia Anglików wobec Sosabowskiego. Zdecydowanie odmówił też prowadzenia z nimi korespondencji w tej sprawie. Zachowując się w ten sposób, ułatwił im propagowanie własnej wersji wydarzeń”6.
Nie można nie zauważyć, że w sprawie zwolnienia Sosabowskiego czkawką odbiła się wcześniejsza, wspomniana wyżej, dymisja Sosnkowskiego. Kilka miesięcy później legendarny szef napisał: „Naturalnie, gdybym był jeszcze Naczelnym Wodzem, nie dopuściłbym w żadnym wypadku do zwolnienia Sosabowskiego” 7. Znając charakter i nieustępliwość Sosnkowskiego, nie można wątpić w te słowa.

Twardy jak stal

Pozbawiony dowództwa 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej generał został inspektorem jednostek etapowych i wartowniczych. Było to oczywiste odstawienie na boczny tor tego zasłużonego żołnierza. Można sobie wyobrazić, jak się wówczas czuł. A przecież jeszcze kilka miesięcy wcześniej żywił nadzieję, że zostanie dowódcą 1 Dywizji Powietrznodesantowej, którą planowano utworzyć przez rozwinięcie 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Teraz wszystko przepadło. Sam zaś Sosabowski miał twierdzić, „że więcej zaszkodzili mu Polacy niż Anglicy”8.

W Polskich Siłach Zbrojnych służył do ich rozwiązania w 1947 roku, po czym wstąpił do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia. W końcu i ten przydział ustał. Sosabowski wspominał: „Byłem bez pieniędzy. Mieszkałem na Chiswicku i mój Labour Exchange znajdował się w dzielnicy Acton. Poszedłem tam. Nie stawiałem żadnych specjalnych warunków co do rodzaju zajęcia. Zaproponowano mi stanowisko magazyniera w CAV, wielkiej fabryce urządzeń elektrycznych, motorów Diesla itd. (koncern Lucasa). Nie miałem żadnego wyboru. Poszedłem tam, zostałem przyjęty. Byłem bodaj pierwszym Polakiem, którego to przedsiębiorstwo przyjęło. Było to dnia 5 grudnia 1949 r. Tygodniowy mój zarobek wynosił wtedy 6 funtów”9. Tak to polski generał przeistoczył się w magazyniera Stana. Ale to już inna historia.

Przypisy
1 Cyt. za: J. Dyrda, Przyczyny niepowodzenia pod Arnhem. Szyfrogram Montgomery’ego z 17. 10. 1944 r., „Wojskowy Przegląd Historyczny” 1984, nr 4, s. 113.
2 IPMS, A.XII.1/81, Sprawa gen. Sosabowskiego, k. 7–8.
3 Tamże, k. 11.
4 Tamże, k. 12.
5 S. Sosabowski, Droga wiodła ugorem. Wspomnienia, Kraków 1990, s. 351.
6 W. Markert, Generał brygady Stanisław Franciszek Sosabowski 1892–1967, Warszawa 2012, s. 82.
7 J. Kirszak, Cóż będzie dalej? Nieznany list gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego z roku 1945 o sytuacji międzynarodowej i perspektywach sprawy polskiej, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, 2020, nr 1, s. 217.
8 Tamże, s. 218.
9 S. Sosabowski, Droga wiodła ugorem, s. 282.

Jerzy Kirszak

autor zdjęć: arch. prywatne, Wikipedia