Imponderabilia

wtorek, 10 stycznia 2012

Wielu historyków uważa, że to Wehrmacht, który ostatecznie poniósł klęskę, był najlepszą armią biorącą udział w II wojnie światowej.

Terminu „imponderabilia”, dziś zapomnianego, chętnie używał Józef Piłsudski. Według słownika Władysława Kopalińskiego oznacza on „rzeczy nieuchwytne, nie dające się zważyć, zmierzyć, dokładnie określić, mogące jednak oddziaływać, mieć znaczenie, wpływ”. Mieści się to w tradycji romantycznej („czucie i miara silniej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko”), i wydawać by się mogło, że dziś to pojęcie jest tylko reliktem odległej przeszłości. A jednak...

Jak wytłumaczyć, że w konflikcie amerykańsko-wietnamskim największa potęga militarna świata poniosła upokarzającą klęskę? Jak wytłumaczyć kolejne porażki, które na naszych oczach ponoszą znakomicie wyposażone armie w Afganistanie?

Można się też cofnąć do przeszłości nieco bardziej odległej. Wielu historyków jest zgodnych, że to Wehrmacht, który ostatecznie poniósł klęskę, był najlepszą armią biorącą udział w II wojnie światowej. I to nie tylko wtedy, gdy w pierwszym jej okresie odnosił błyskotliwe zwycięstwa.

Martin van Creveld (autor książki „Wehrmacht kontra US Army 1939–1945. Porównanie siły bojowej”) zwraca uwagę, że o ile pokonanie Francji zajęło armii niemieckiej sześć tygodni, to wyparcie jej przez dysponujących olbrzymią przewagą aliantów trwało aż cztery miesiące. W 1941 roku Wehrmacht potrzebował zaledwie pięciu miesięcy, by osiągnąć przedpola Moskwy, zaś odzyskanie tych terytoriów przez Armię Czerwoną wymagało dwóch i pół roku.

Ponosząc porażki wiodące nieuchronnie ku klęsce – stwierdza Creveld – „żołnierze Wehrmachtu nie próbowali uciekać i armia nie uległa rozpadowi; również podwładni nie zwrócili się przeciwko swoim oficerom; walczyli dalej. Wehrmacht bił się [...]. Według raportu alianckiego wywiadu jeszcze w kwietniu 1945 roku niemieccy żołnierze walczyli wszędzie tam, gdzie pozwalała na to lokalna sytuacja taktyczna. Do tego czasu poniósł już straty – 1 800 000 samych tylko zabitych i niemal połowę tej liczby wziętych do niewoli, którzy zniknęli w radzieckich obozach jenieckich. Pomimo to jednostki osłabione nawet do 20 procent stanu etatowego ciągle istniały i stawiały opór – było to osiągnięcie niemożliwe dla jakiejkolwiek innej armii”.

Aby to wyjaśnić, wprowadza się pojęcie „siły bojowej” armii, czyli sumy właściwości psychologicznych, które pozwalają wojsku walczyć. O ile jednak jakość i ilość wyposażenia można obiektywnie obliczyć i porównać, o tyle owa siła bojowa wymaga o wiele bardziej skomplikowanych narzędzi badawczych. Jednym z prekursorów takich badań był przed ponad 30 laty Amerykanin Trevor N. Dupuy. Naukowiec przeanalizował 78 bojów z II wojny światowej, w których brały udział jednostki alianckie oraz niemieckie, i starał się ustalić efektywność działań uczestników. Badania pokazały, że Wehrmacht był skuteczniejszy we wszystkich analizowanych przypadkach, i to o 20–30 procent. Pułkownik Dupuy zweryfikował je, porównując straty obu stron w każdym z wybranych przypadków. Wynik był taki sam.

Zastosowanie metod matematycznych do badania imponderabiliów nie wydaje się przekonujące. I chyba dlatego proponowane już ponad ćwierć wieku temu pomysły się nie przyjęły. Nadal metoda opisowa dominuje w historiografii wojskowej. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy badać fenomenu armii niemieckiej. Armia Czerwona niemal rozsypała się w rezultacie pierwszych uderzeń Wehrmachtu. Niemcy weszli na terytorium Związku Radzieckiego z łatwością – nie napotykali trudności i wzięli setki tysięcy jeńców. Opór radziecki zaczął tężeć dopiero jesienią 1941 roku.

Wcześniej, w kampanii francuskiej, okazało się, że Francuzi nie zamierzają się bić, więc Wehrmacht miał łatwe zadanie. Polacy, zarówno ci walczący na Wschodzie, jak i u boku zachodnich aliantów, bili się dobrze, choć w miarę jak zbliżał się koniec wojny, pogarszały się szanse na zachowanie przez Polskę niepodległości. Nie da się tego ująć w żaden wzór matematyczny.

Andrzej Garlicki