Jasnowidzenia

wtorek, 10 stycznia 2012

Sportowców i trenerów nie ma co pytać o przyszłość, bo są przesądni, ostrożni i nie chcą brać na siebie zbyt dużej odpowiedzialności.

Ciężko być prorokiem we własnym kraju, ba, trudno pełnić tę rolę nawet w niewielkim Człuchowie, gdzie mieszka znany jasnowidz Krzysztof Jackowski. To ten, do którego czasami zwraca się policja w przypadkach beznadziejnych. Kilkanaście miesięcy temu wyciąłem sobie z popularnej gazety przepowiednie autorstwa pana Krzysztofa na 2011 rok. Zero trafień, zupełnie jak na moich kuponach totolotka od dawien dawna.

„Platforma Obywatelska straci władzę. PiS porządzi, ale nie sam. Palikot poza Sejmem” – oto trzy najbardziej spektakularne porażki Krzysztofa Jackowskiego. Co ciekawe, wróż z Człuchowa wychodzi tu na kompletnego amatora, bo zamiast trochę pokluczyć, pozwodzić, wali konkretami. Powinien się uczyć od zawodowców, chociażby od profesora Janusza Czapińskiego, który orzekł niedawno, że Palikot przejmie władzę za 10–15 lat. I to jest właśnie profesjonalizm w czystej postaci. Kto bowiem będzie pamiętał za 10–15 lat, co powiedział profesor?

Jedno z dziesięciu jasnowidzeń pana Jackowskiego na 2011 rok dotyczyło sportu. Pan Krzysztof obwieścił, że mistrzostwa Europy w piłce nożnej zejdą na dalszy plan w obliczu pewnego zagrożenia. Minęło 12 miesięcy i jakoś nie zeszły. Trudno sobie wyobrazić, co musiałoby się wydarzyć, by ludzie w Europie przestali się interesować najważniejszą w tej części świata rywalizacją futbolistów. Ewentualnie coś na miarę plag egipskich: szarańcza, pomór bydła, krew zamiast wody w rzekach. Może pan Krzysztof ma w tej kwestii bardziej konkretną wizję?

Gdyby podejść do sprawy profesjonalnie, w stylu profesora Czapińskiego, to realne zagrożenia dotyczące Euro 2012 są dwa. O pierwszym wspomniałem już na tych łamach jakiś czas temu. Chodzi o baty, jakie nasza dzielna reprezentacja może dostać na nowych pięknych stadionach już na etapie rozgrywek grupowych. Wystarczy, że chłopcy zagrają swój ulubiony „futbol na tak” niczym w dowcipie wymyślonym przez Stanislawa Tyma. Wraca Franciszek Smuda do domu i żona pyta: znowu przegraliście? A trener na to: tak.

A zatem szast-prast, dwie przegrane i remisik, i trzeba będzie kibicować Niemcom i Anglikom. To dla naszych fanów może być zadanie ponad siły. Porażki w sporcie jednakowoż się zdarzają i nawet prezes Jarosław Kaczyński nie odważy się chyba obwinić za to Donalda Tuska. No, chyba że nasi przegrają z Rosją 0:5. Opozycja ma jednak szanse przejechania się po Platformie bez używania hamulców. Chodzi o sytuację, której można się spodziewać po zakończeniu turnieju. Zostaniemy wtedy z licznymi stadionami, z narodowym na czele, które trzeba będzie za grube miliony utrzymać. Z mniejszymi obiektami sprawa będzie łatwiejsza, bo na nich grają co dwa tygodnie drużyny ligowe. Ale to złudny handikap. Frekwencja na meczach ekstraklasy jest dziś bowiem dość marna i nadzieja na jej szybki wzrost opiera się na kruchych podstawach.

Co jeszcze da się przewidzieć bez większego ryzyka w sportowym roku 2012? Zwycięski powrót Roberta Kubicy do wyścigów Formuły 1? Wimbledońską wygraną Agnieszki Radwańskiej? To dla mnie zbyt trudne zadania, pozostawiam je Krzysztofowi Jackowskiemu. Sportowców i trenerów nie ma co pytać o przyszłość, bo są przesądni, ostrożni i nie chcą wziąć na siebie zbyt dużej odpowiedzialności. Zagadnięci odpowiedzą Małyszem: „interesuje mnie najbliższa walka, mecz…”.

Od kiedy pisuję o sporcie, pamiętam jeden przypadek, gdy ktoś jasno określił swój cel przed wielką imprezą. Nie plan maksimum i minimum, ale konkretnie: złoty medal olimpijski. Tym facetem był legendarny trener siatkarzy Hubert Wagner, który o zwycięstwie swojej drużyny mówił głośno na długo przed igrzyskami w Montrealu. Wiosną tego roku minie 10 lat od jego śmierci.

Andrzej Fąfara