To miejsce kryje wiele tajemnic – tak Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, rozpoczyna oprowadzenie po terenie muzeum, gdzie niedawno mieścił się Areszt Śledczy Warszawa-Mokotów. To tutaj, w więzieniu na Rakowieckiej, w latach powojennych komuniści więzili i mordowali działaczy podziemia niepodległościowego.
„Szubienicę, na której stracono generała Nila, znaleźliśmy zabetonowaną pod podłogą siłowni dla funkcjonariuszy”, mówi Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL.
Podczas zwiedzania ekipa „Polski Zbrojnej” ma okazję zobaczyć wiele miejsc niedostępnych dotąd dla osób spoza muzeum, m.in. podziemne pomieszczenia pod pawilonami więziennymi. – Prawie każde kryje zagadkę. Prowadzące donikąd schody, rury, które nie wiadomo dokąd biegną, zamurowane za ścianami puste przestrzenie – wylicza dyrektor. Jak tłumaczy, budynki więzienne były wielokrotnie przebudowywane i nie zachowała się ich dokumentacja: ani z okresu carskiego, kiedy powstało więzienie (1904), ani z okresu II Rzeczypospolitej, ani czasów komunistycznych. Pierwsze plany są dopiero z końca lat sześćdziesiątych.
Jednym z zagadkowych miejsc są tunele ciągnące się pod całym terenem więzienia. W latach czterdziestych służyły funkcjonariuszom do komunikacji, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poprowadzono nimi rury z ciepłą wodą i ogrzewanie. – Nie wiemy jednak np. czemu służyły odkryte w ścianach tuneli nieduże wnęki, możliwe, że umieszczono w nich karcery – mówi Pawłowicz. Kiedy w latach 1945–1956 mieściła się na Rakowieckiej katownia UB, wielu działaczy niepodległościowych przetrzymywano w X pawilonie. Przy drzwiach niektórych cel wiszą dziś tabliczki z nazwiskami osób, które tu przebywały, np. w celi 55 czekał na śmierć ppłk Stanisław Kasznica, ostatni dowódca NSZ.
Z pawilonu prowadzi podziemny korytarz do budynku przesłuchań, nazwanego przez więźniów „pałacem cudów”, ponieważ pod wpływem brutalnych tortur niewinni ludzie w sposób „cudowny” przyznawali się tam do zarzucanych im zbrodni. – Tam było piekło, w którym zrywanie paznokci było najmniejszą torturą – opowiada dyrektor muzeum. Więźniów też łamano, zamykając ich w karcerach. Kilkanaście godzin w tych nieludzkich warunkach i gotowi byli przyznać się do wszystkiego. Pod pałacem cudów był m.in. karcer mokry, gdzie więźniowie przykuci do ścian stali po kolana w wodzie, właściwie szambie, bo nie wyprowadzano ich do toalety. Obok umieszczono ciasną celę, w której zamknięta w całkowitej ciemności osoba mogła słyszeć, jak innych więźniów zabijano strzałem w tył głowy.
Pracownicy muzeum liczą, że po zdjęciu ze ścian warstwy tynków i farb znajdą napisy pozostawione przez więźniów.
– Jeszcze inną torturą były karcery pod oknem w pawilonie XII – mówi Pawłowicz. Jedno z takich miejsc otworzono na potrzeby kręconego w muzeum filmu. – To było małe pomieszczenie z jednym oknem bez szyb, przez które na więźnia padał śnieg, a woda wpływała przez nieszczelne drzwi – opisuje dyrektor.
Szef muzeum prowadzi nas dalej, do jednego z miejsc, gdzie rozstrzeliwano żołnierzy podziemia. – Tutaj strzałem w tył głowy zabito elitę polskiego wojska, m.in. ppłk. Łukasza Cieplińskiego „Pługa” i mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” – mówi Pawłowicz pokazując na ceglany mur ze śladami po kulach. Na kawałku odsłoniętego z tynku muru odkryto 75 takich śladów, na całym murze jest ich 120. – Każdy ślad to życie człowieka – zaznacza dyrektor. Innym miejscem egzekucji był „tunel śmierci” przy wyjściu z X pawilonu. Ciemny, długi korytarz. Jeżeli więzień doszedł nim do końca – przeżył. Jeżeli kazano mu skręcić, czekała go na schodach śmierć od strzału w tył głowy. Skazanych przez wojskowe sądy rozstrzeliwano, natomiast skazanych przez sądy cywilne – wieszano. Taka śmierć spotkała gen. Emila Augusta Fieldorfa „Nila”, zastępcę komendanta głównego AK, którego powieszono 24 lutego 1953 r. Skazano go w sfingowanym procesie za rzekomą kolaborację z Niemcami. – Szubienicę, na której zawisnął generał, znaleźliśmy zabetonowaną pod podłogą siłowni dla funkcjonariuszy – opowiada dyrektor.
„Odkąd między balustradami X pawilonu wisi kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, czujemy tu większy spokój”, mówią pracownicy Muzeum.
Po 1956 r. terror zelżał, ale na Rakowieckiej nadal więziono działaczy politycznych: uczestników strajków studenckich z 1968 r., działaczy KOR-u, ROPCiO, KPN i Solidarności. – Siedzieliśmy na Mokotowie, ale nie wolno porównywać lat osiemdziesiątych z czterdziestymi, oni wtedy mieli piekło, my „sanatorium” – podkreśla Pawłowicz, który jako działacz solidarnościowy był tu więziony w 1983 r.
Strażnicy cały czas dbali jednak o zachowanie tajemnic tego miejsca. Według relacji więźniów, w latach siedemdziesiątych na Rakowieckiej zatrudnionych było dwóch specjalnych funkcjonariuszy. Jeśli więźniowie np. podczas kopania rowów natrafili na ludzkie kości, zamykano wszystkich w celach, a funkcjonariusze zbierali kości i palili je w piecach więziennej kotłowni. – To cud, że pracujący tutaj zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka z Instytutu Pamięci Narodowej odnajduje jeszcze jakieś ludzkie szczątki ofiar zbrodni nazistowskich lub komunistycznych – zaznacza dyrektor. I podkreśla, że tak jak IPN będzie kontynuował tutaj prace, tak pracownicy muzeum będą nadal prowadzić badania, aby odkryć wszystkie mroczne tajemnice Rakowieckiej.
Z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”.
Mecenasem jednodniówki jest Polska Grupa Zbrojeniowa, a partnerem wydania Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL.
Zapraszamy do lektury!