Każdy wie, jaki dzień przypada 1 kwietnia. Oczywiście prima aprilis. W 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej poniedziałkowe sprawdzenie masek przeciwgazowych nie było jednak żartem.
Po porannym apelu brygady przez kilka godzin na wyznaczone miejsce przybywali po kolei żołnierze sztabu brygady, pionu szkolenia oraz pracownicy Resortu Obrony Narodowej. Żołnierze plutonu chemicznego świętoszowskiej jednostki dokładnie przygotowali wszystkie punkty , przez które osoby podlegające sprawdzeniu szczelności masek musiały obowiązkowo przejść.
Po dotarciu do rejonu szkolenia oficer wojsk obrony przed bronią masowego rażenia kapitan Anna Jagielnica w pierwszej kolejności udzielała szczegółowego instruktażu. Omówiła warunki bezpieczeństwa oraz zachowanie w przypadku, gdyby maska okazała się nieszczelna.
Po części teoretycznej przyszedł czas na praktykę. Żołnierze oraz pracownicy resortu obrony narodowej poddani zostali sprawdzeniu z normy nr 1, czyli zakładania maski przeciwgazowej na czas. Każdy z obecnych musiał zmieścić się w określonym limicie czasu, zwracając uwagę, aby wszystkie czynności wykonane były przy tym poprawnie, a maska założona została w sposób właściwy, bez skręconych pasków, czy odpiętych zaczepów. Po zakończeniu tego etapu szkolenia każdy przybyły obył rozmowę z ratownikiem medycznym, który zdecydował czy dana osoba może przystąpić do dalszych czynności. Z udziału w sprawdzeniu szczelności masek przeciwgazowych wykluczały oczywiście wszelkie dolegliwości dróg oddechowych, zapalenie spojówek czy otarcia lub uczulenia występujące na skórze twarzy. Osoby, które nie mogły przystąpić do tego przedsięwzięcia w poniedziałek, zrealizują je w kolejnym terminie.
Przed samym przystąpieniem do sprawdzenia maski były dokładnie sprawdzane przez instruktorów, w celu określenia ich kompletności oraz braku jakichkolwiek uszkodzeń. Dopiero po tym etapie możliwe było dalsze działanie. W specjalnie przygotowanym namiocie jednorazowo maski przeciwgazowe sprawdzane miało dwanaście osób. Chemicy z pancernej brygady użyli do tego celu małych świec testowych (MST), które uwalniały wewnątrz namiotu specjalny środek. Sprawdzani przez otwory, zakończone rękawami, które znajdowały się we wszystkich ścianach namiotu wkładali do środka głowy. Czas, jaki spędzali w środku, to dwie minuty. Przez ten czas, początkowo nie wykonywali żadnych czynności, aż w końcu nakazane mieli ruchy głową w przód, tył oraz na boki. Miało to na celu sprawdzenie, czy maska odpowiednio przylega.
Oczywiście zdarzali się żołnierze czy pracownicy pancernej brygady, którzy głowy z namiotu wyciągali już po kilku sekundach. Środek znajdujący się wewnątrz dał im się we znaki, powodując nieprzyjemne pieczenie czy podrażnienie dróg oddechowych. Jednak po usunięciu usterek w maskach osoby te mogły zostać sprawdzone po raz kolejny. Poniedziałkowe sprawdzenie każdy kończył z uśmiechem na twarzy. Nawet ci, którzy przez chwilę mogli czuć się niekomfortowo, gdy okazało się, że maska nie jest szczelna.
Tekst: kpt. Katarzyna Sawicka